Podczas swojego expose premier Mateusz Morawiecki zapowiedział koniec podatku dochodowego od osób prawnych w formie, w jakiej obowiązuje obecnie. Rząd planuje bowiem wprowadzenie tzw. estońskiego podatku CIT, który jak sama nazwa wskazuje, obowiązuje w Estonii. Co to oznacza w praktyce i na czym polega?
Premier zapowiedział, że po wprowadzeniu estońskiego CIT-u małe firmy i tzw. mikrofirmy będą płacić podatek CIT dopiero w chwili wypłaty przez spółkę zysku. Na skutek tego rodzaju uproszczeń Polska ma się stać krajem bardziej przyjaznym inwestorom. Z kolei niewielkie firmy poprawią w ten sposób swoją płynność finansową.
CIT, zgodnie z obowiązującym prawem, jest podatkiem, który dotyczy osób prawnych, jednostek organizacyjnych nieposiadających osobowości prawnej, spółek komandytowych w organizacji, podatkowych grup kapitałowych czy spółek komandytowo-akcyjnych z siedzibą w Polsce. Podstawą opodatkowania w tym przypadku jest suma dochodów ze źródeł przychodów (m.in. zyski kapitałowe), po wcześniejszym skorzystaniu przez podatnika z odliczeń, które mu przysługują. Obecnie mali podatnicy objęci są 9% stawką tego podatku.
W Estonii podatek CIT jest o wiele wyższy i wynosi aż 20%. Jednak ma jedną zaletę – obowiązek jego opłacenia pojawia się w chwili wypłaty dywidendy, a więc dystrybucji dochodu spółki. Zdaniem ekspertów według tej koncepcji podatek CIT nie jest odprowadzany od wypracowanego przez daną firmę zysku z roku podatkowego, ale w momencie wypłaty tego zysku w formie dywidendy. Z tego wynika, że do chwili, gdy zyski zostają w firmie, podatek nie musi być opłacany. Dopiero jego ewentualne wypłaty m.in. w celach konsumpcyjnych są opodatkowane.
W teorii wprowadzenie w Polsce takiego rozwiązania miałoby sprzyjać wzrostowi inwestycji. Jest to bowiem rodzaj swego rodzaju ulgi inwestycyjnej dla mikrofirm i małych firm, które dzięki temu będą mogły inwestować 100% swojego kapitału. Podatek estoński stymulowałby rozwój inwestycji prywatnych, których od wielu lat jest niewiele. Tymczasem stanowi to poważną barierę w rozwoju polskiej gospodarki. Dodatkowo znacznie ułatwiałby gromadzenie kapitału w sektorze przedsiębiorstw i skutecznie zniechęcałby do wypłaty dywidendy za granicę przez firmy posiadające obcy kapitał.
Co ciekawe, estoński CIT oznaczałby dla księgowych znaczne ograniczenie żmudnej, papierkowej roboty. W praktyce, dla ustalenia wysokości podatku, konieczne byłoby tylko udokumentowanie wypłaty dywidendy. Uproszczeniu uległoby więc prawo podatkowe.
Wiele osób zadaje sobie jednak pytanie czy i kiedy estoński CIT wejdzie w życie w Polsce oraz ile będzie kosztować taka reforma. Na przykładzie Estonii czy Gruzji widać doskonale, że ten sposób pobierania podatku na samym początku powoduje w budżecie straty. Rośnie bowiem kapitał własny spółek. Z kolei wpływy z CIT zmniejszają się o kilka procent. Z drugiej strony, gdy zmiana ta ma spowodować wzrost inwestycji, w perspektywie długoterminowej należy spodziewać się wpływów z CIT i VAT.
Więcej na temat finansów i prawa dotyczącego firm mogą Państwo przeczytać na stronie: http://www.ozogtomczykowski.pl/