Lipiec był bardzo gorącym miesiącem; przynajmniej w polityce. A jedna z najbardziej dynamicznych przepychanek dotyczyła kanonu lektur szkolnych, ze szczególnym uwzględnieniem twórczości Witolda Gombrowicza. Nasze primaaprilisowe niusy po prostu wysiadają w przedbiegach przy polskiej rzeczywistości!
A ja mam w tym momencie dziwne uczucie deja vu... W śred-nich szkołach czasów gierkowskich o kimś takim jak Gombrowicz w ogóle nie nauczano. Z tym naz-wiskiem zetknąłem się dopiero na polonistyce. I tylko z nazwiskiem, gdyż w gdańskich bibliotekach (nie pamiętam już, czy na UG czy w PAN) znajdował tylko jeden (sic!!!) egzemplarz "Ferdydurke" z jedynego powojennego (krajowe-go) wydania tej książki – udostęp-niany w czytelni za specjalnym glejtem (że np. jest akurat potrzeb-ny do konkretnej pracy naukowej). Kiedyś jakiś zachodni badacz Mrożka z kolei – przyjechał na tydzień do Polski. Wyjeżdżał auten-tycznie zdruzgotany: wszystkie jego tezy (oparte na bazowym założe=-niu, iż Mrożek jest surrealistą) legły w gruzach... Czyżby niektóre absur-dy tzw. IV RP naprawdę nie odbiegły zbytnio od niektórych realiów PRL?
PiPiDżej
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki, 2007