O ile „Złoto Renu" to zaledwie wstęp, nie dający pojęcia o rozmachu całej historii, o tyle część druga powinna zadowolić najbardziej wybrednych odbiorców. Mało że pojawiają się tutaj motywy fabularne dziwnie skądś znajome (jak złamany miecz na nowo przekuty!), że słyszymy wreszcie porywający temat cwału walkirii na bitewnym polu, to tu właśnie muzyka i treść ujawniają swą naprawdę wielką siłę i psychologiczną głębię.
Zajrzyjmy zatem na scenę, gdzie w magicznych przestrzeniach Walhalli dorosło kolejne pokolenie nieśmiertelnych. To walkirie, córki Wotana i Erdy. Kim są te panny? To boginie wojny, postaci zaczerpnięte z mitologii skandynawskiej, córki boga Odyna. Było ich w sumie dziewiętnaście, lecz Wagner, przenosząc je w realia swojego dramatu, jak i kierując się zapew-ne względami praktycznymi przy scenach zbiorowych, ograniczył ich liczbę do dziewięciu. W czasie walki opiekowały się walecznymi rycerzami, zaś poległych bohaterów odprowadzały na spoczynek do siedziby bogów. Lecz w drugiej części cyklu, paradoksalnie, nie one są najważniejsze, a przynajmniej nie wszystkie i nie na początku. Nadszedł bowiem czas, by do akcji wkroczył człowiek.
Trudno określić czas, jaki minął od chwili, gdy olbrzym Fafner posiadł bogactwo Renu i pierścień zeń wykuty. Pierścień obciążony klątwą Nibelunga i krwią brata splamiony. By uwolnić świat od klątwy Alberyka - Wotan musi odzyskać pierścień i złoto z powrotem na dnie rzeki ukryć. Obmyśla plan. Pod ludzką postacią, jako rycerz Wälse (tu się tłumaczy jako Wilk) obcuje ze śmiertelną kobietą, która bliźnięta mu rodzi: dziewczynkę i chłopca. Dzieci wkrótce rozdzielone, ledwie wiedzą o sobie nawzajem. Młody Wälsung (Wilczek) dorasta w leśnej głuszy pod czujnym okiem ojca. Kochany i przysposabiany do rycerskiego rzemiosła, odegrać ma istotną rolę w planach ojca. Mijają lata.
Rozpoczyna się „Walkiria". Scenę znów okrywa mrok. Jest noc, a w niej rozbrzmiewa muzyka: gwałtowna linia melodyczna, dynamiczna i groźna, sugestywnie maluje nastrój nocnej burzy. Straszną, pełną cieni i dziwacznych kształtów ciemność co rusz przeszywają błyskawice. W taki czas wszystko może się wydarzyć. Światło błyskawicy znów rozprasza mrok i wtedy wzrok wychwytuje dwie postaci w dwóch niezależnych planach i już ich z pola widzenia nie traci. Jedną z nich jest samotna kobieta, która krząta się w obejściu chaty zagubionej w leśnej głuszy. Rozgląda się niepewnie, lecz działa rutynowo, jakby swe czynności powtarzała co dnia, czekając na to, co ma się zdarzyć. Druga postać to mężczyzna. Ucieka przed burzą, a może przed czymś groźniejszym od burzy? Słabnie, biegnie ostatkiem sił. Wyczerpany dobiega do chaty i pada u stóp kobiety. Tak się spotkali.
„Pierścień Nibelunga" nie jest prostym przeniesieniem na scenę treści XIII-wiecznej „Pieśni o Nibelungach". Znający, choćby tylko z opracowań, treść mitu - bez trudu dostrzegą różnice między tekstem a jego muzyczną wersją. Z łatwością zauważą, jak wysoce twórczą adaptacją jest dzieło Wagnera, poddające fabułę daleko idącym przetworzeniom, tak by dopasować ją do wymogów muzycznego dramatu i głębszej idei. Nie chodzi przy tym tylko o to, że w micie narracja skupia się na postaci Zygfryda, a Wagner przenosi punkt ciężkości na wymyślone przez siebie postaci i cofa się przy tym daleko w przeszłość, do czasów hen sprzed narodzin herosa, do których dopiero stopniowo prowadzi, ukazując ich przyczynę. Miesza i zapożycza wątki, sięgając po różne wersje tej samej legendy, znajdujące odbicie głównie w mitologii skandynawskiej. W efekcie powstał utwór w pełni samodzielny, dość luźno w literackim pierwowzorze osadzony.
Takie podejście do materiału literackiego Wagner zastosował również przy pracy nad „Lohengrinem" i „Parsifalem". Tam z kolei przekształcaniu wątków i łączeniu różnych wersji tej samej legendy kompozytor poddał mit świętego Graala. Może będzie kiedyś okazja, by i tym operom przyjrzeć się z bliska.
Tymczasem nocą spotkali się w lesie: Zyglinda i Zygmund. Spolszczenie tych imion, zabieg zresztą niezbyt szczęśliwy, nic nikomu nie mówi. Wiele natomiast wyjaśnia oryginalne brzmienie niemieckie. Wagner nadał im bowiem imiona: Sieglind Siegmund, a w przyszłości jeszcze jeden bohater będzie nosił imię Siegfried. Po niemiecku „sieg" oznacza zwycięstwo. A zatem to człowiek, mimo swej kruchej, śmiertelnej natury, jak i poniesionej w finale klęski, jest w Pierścieniu nosicielem idei chwały i nadziei na ostateczne zwycięstwo. Bogowie zaś, podobnie do bogów greckich, są pełni wad, wewnętrznie zepsuci i tak naprawdę - słabi, zaś „Pierścień Nibelunga" ukazuje proces stopniowego upadku świata za ich przyczyną.
Fabuła „Walkirii" jest ważna dla całego dzieła, bogata w wydarzenia i bardzo złożona. Nie sposób mówić o Nibelungu bez wiedzy o tym, co wydarzyło się tamtej burzliwej nocy i rankiem następnego dnia. O tej nocy trzeba opowiedzieć dokładnie. Milcz więc, muzyko, na chwilę i pozwól słowu dojść do słowa:
Zyglinda jest żoną Hundinga, okrutnego rycerza, za którego przed laty została wbrew woli wydana. Pędziłaby życie szare i smutne, gdyby nie pamięć dziwnego wydarzenia z dnia ślubu, gdy zjawił się nagle tajemniczy Wędrowiec i obwieścił nadejście bohatera, który bieg spraw odwróci. Dla niego to zostawia oręż - miecz Notung (Potrzeba), by był mu osłoną w ostatecznej walce. Mówiąc to wbił miecz w pień drzewa i odszedł. Każdy próbował miecz wyciągnąć, lecz ów tkwił jak zaklęty. Wiele dni i nocy zeszło Zyglindzie na wyczekiwaniu, lecz zapowiedziany mściciel nie nadchodził. Przez lata pielęgnowała ostrze, by nie stępiało. Lśniący i gotowy Notung czekał na tego, któremu był przeznaczony. A gdy tej nocy u jej stóp padł wycieńczony zbieg - niczego nie przeczuła. Tymczasem Hunding okazał się dawnym wrogiem nieproszonego gościa. Wälsung! Więc tuś się schronił, nędzniku! Tuś umknął z pola walki przede mną! Lecz niech tam, dziś bądź mym gościem, przeczekaj noc
i burzę, lecz jutro stawaj do walki. O świcie wyrównamy rachunki.
Brzemienna w skutki była ta noc. Wszystko, co najważniejsze, zdarzy się właśnie teraz. Świat bogów i ludzi połączy los. Wypadki dzieją się równocześnie, lecz ze względów jasności narracji następują po sobie. Hunding, uśpiony przez Zyglindę zielem dodanym do wina, już nie przeszkadza, a między dwojgiem rodzi się uczucie.
Imię Wälsung niegodne jest ciebie, tyś jest Zygmund, bo do zwycięstwa przeznaczył cię bóg. Pójdź za mną. Tak oto Notung trafia do rąk Zygmunda, a miłość między dwojgiem spełnia się tej nocy. Dopiero wtedy ze zgrozą, od słowa do słowa, od wspomnień do wspomnień, odkrywają łączące ich więzy pokrewieństwa. Niestety, zdarzeń i ich skutków cofnąć już nie można...
Do tej pory wszystko szło zgodnie z planem Wotana. Syn, zbrojny w boski miecz, mógł wreszcie spełnić przeznaczenie: odzyskać pierścień i zwrócić złoto nurtom rzeki. Lecz stało się tak, że ten najważniejszy z bogów nie przewidział rozwoju wypadków! Oto punkt zwrotny dramatu. Od tej pory wszystko będzie szło nie tak. Fryka, jego prawowita małżonka i bogini domowego ogniska, żąda kary za kazirodczy związek jego nieślubnych dzieci. Nie ma przy tym znaczenia, że Zygmund przeznaczony jest do wyższych celów. Taka miłość hańbi obyczaje, bóg więc musi wymierzyć karę. A wedle praw boskich - za taką winę kara jest tylko jedna: Wotan musi unicestwić syna.
Do akcji wkracza tytułowa walkiria. Ukochana córka Wotana, dzielna, mądra czuła. Brunhilda. Już słychać znany temat muzyczny, lecz na razie jest to zaledwie krótki zwiastun. Usłyszymy go zawsze w związku z jej działaniem lub gdy ona sama będzie w pobliżu. Takich motywów i tematów jest w Nibelungu więcej i będzie jeszcze okazja, by o nich opowiedzieć, teraz pozwólmy Brunhildzie działać. Następuje scena rozmowy ojca z córką, w której bogini poznaje historię złota Renu i klątwy Nibelunga i dowiaduje się, że nie może już, jak przystało na boginię wojny, wspierać w walce mężnego rycerza. Musi - posłuszna woli ojca - zgubić w pojedynku Zygmunda. Wola bogów jest nieugięta, zatem niechaj wszystko się spełni. Wynik pojedynku jest przesądzony, a wraz z nim i los dwojga ludzi. Wotan jest zdruzgotany.
Brunhilda zjawia się w lesie. Obwieszcza śmierć Zygmundowi, lecz zarazem pociesza, że zabierze go z sobą do Walhalli na odpoczynek wojowników. Cóż jednak biednemu po Walhalli bez ukochanej kobiety? Z rozpaczy chce ją przebić mieczem. Lepiej we dwoje tułać się po śmierci w zaświatach niż samemu zażywać spokoju pośród bohaterów. Taka postawa poraża i wzrusza serce Brunhildy. W jednej chwili podejmuje heroiczną decyzję i, nie bacząc na konsekwencje, postanawia odwrócić bieg zdarzeń: nie zginiesz z ręki Hundinga, ja będę przy tobie!
Leśna polana staje się areną walki. Dwóch mężów staje przeciwko sobie. Krzyżują się miecze. Wzmaga się śmiertelny bój, w którym Brunhilda osłania tarczą boskiego potomka, a i Notung dodaje mu przewagi. Nagle wśród walczących staje Wotan i z furią uderza oszczepem w oręż syna. Teraz wszystko dzieje się błyska-wicznie: Notung pęka na kawałki, a Hunding zadaje śmiertelne pchnięcie. Brunhilda porywa Zyglindę, chwytając ułomki miecza. Uciekają. Hunding, rażony mocą Wotana, również pada martwy. Ojciec rusza w pościg za córką.
Rozpoczyna się porywający trzeci akt. Scenerię tworzy pole bitwy: po-trzaskany oręż, w krąg polegli i konający rycerze. To czas muzycznej uczty, bo-wiem brzmi wreszcie to, na co wszyscy czekają - „Cwał". To, co ostrzyło apetyt słuchaczy w zwiastunach popularnego temtu, od pierwszych taktów trzeciej od-słony rozbrzmiewa całą pełnią muzycz-nego wyrazu: temat, za sprawą smycz-ków podobny do wzlatujących w niebo ptaków, majestatycznie zrywa się do lotu, po czym przejmuje go orkiestrowa „blacha", czyli tuby, rogi, puzony i trąbki, potężnie intonując tę jakże znaną linię melodyczną, do której dołącza bojowy zew walkirii: heja ho-o!, heja ho-o!, heja ha! heja ha! Unosi się złowieszczo nad polem bitwy. Osiem sióstr-walkirii, na podobieństwo drapieżnych ptaków nad padliną, krąży wśród konających, wysysa jeszcze ciepłą krew, a poległych troczy do siodeł swych koni i unosi do Walhalli.
U nich to Brunhilda szuka pomocy, a zszokowana Zyglinda już tylko pragnie śmierci. Wtedy Brunhilda zdradza jej tajemnicę: nosisz w łonie syna bohatera, musisz żyć! Kiedy się urodzi, nazwij go Zygfrydem. Mężny to będzie rycerz i dokona czynów, jakich nikt przed nim nie dokonał. Szczątków miecza strzeż, bo, gdy przyjdzie czas, Zygfryd przekuje go na nowo, by wiernie mu służył. Uchodź stąd czym prędzej!
Gromy i błyskawice, tudzież muzyka pełna grozy oznajmia: nadchodzi Wotan!
Oto początek genialnej sceny, jakże głębokiej i pięknej, tak w warstwie słownej, jak i muzycznej i tak napisanej, że chwilami wręcz chwyta za gardło, pełnej potarganych uczuć rozpaczy, lecz i prawości i wewnętrznego piękna. Wszystko to brzmi w warstwie muzycznej; muzyka, wiernie podążając za słowem, to wybucha gniewem, to łka z żalu, gdy z początku straszny gniew boga domaga się kary za bunt córki przeciw woli nieśmiertelnych, po czym przechodzi w prostą rozpacz ojca. Praw boskich nie łamie się bezkarnie. Wyrok jest surowy. Brunhilda zostanie wykluczona z grona bogów i pozbawiona nieśmiertelności. Zaśnie snem twardym do czasu, aż przygodny rycerz nie zbudzi jej do życia i temu będzie poślubiona. Jak to, ojcze?! Ukarz, jeśli musisz, lecz nie skazuj na hańbę! Przygodny rycerz może okazać się łotrem, zwykłym zbójem, a ja przecież szłam za głosem serca, ocaliłam życie twego wnuka. Podłość mnie nie plami. Nie hańb mnie, ojcze, o to tylko cię proszę. (Co za scena!)
Walka wewnętrzna Wotana, rozdarcie między powinnością a miłością jakby ze snu go obudziły. Miłość w końcu zwycięża gniew i bóg łagodzi wyrok: Brunhilda zaśnie na wysokiej skale, lecz otoczy ją krąg ognia, który tylko waleczny mąż bez trwogi przekroczyć zdoła.
Kończy się część druga wagnerowskiego dramatu: bogini zasypia, a wokół niej, jak magiczne wrota, zamyka się krąg płomieni, co przystępu broni. Muzyka cichnie, by nie mącić snu szlachetnej buntowniczki. Po burzy uczuć nad sceną z wolna zapada cisza.
Andrzej Habasiński
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki