ROZMOWA JAK Z NUT wywiad z Andrzejem Habasińskim - fantastyka w pracy

Krzysztof Jagielski
07.09.2015

ROZMOWA JAK Z NUT wywiad z Andrzejem Habasińskim

Jan Plata-Przechlewski: Jesteś moim przyjacielem ze studiów – ale tytuł „Jak polonista z polonistą” został już wykorzystany w rozmowie z Adamem Mazurkiewiczem. A poza tym, chociaż w archiwalnych fanzinach GKF-u można znaleźć sporo Twoich utworów literackich oraz recenzji, dziś Czytelnikom „Informatora” kojarzysz się głównie ze stałą rubryką muzyczno-fantastyczną. Może na początek powiedz parę słów o sobie?

Andrzej Habasiński: Myślę, że każde następne pytanie odkryje jakąś tam cząstkę mnie, kawałek po kawałeczku, więc nie chciałbym się powtarzać. Tnij więc, Waść, wstydu oszczędź!

JPP: Nie jesteś fanem fantastyki – zawsze powtarzasz, że to nie Twój świat. Ale jednak nie odrzucasz jej całkowicie. Za naszych studenckich czasów chodziliśmy razem do kina na „Gwiezdne wojny”, przeczytałeś „Czarnoksiężnika z Archipelagu”, „Władcę Pierścieni” czy „Solaris”.

AH: Mało tego, przeczytałem całą tetralogię pani LeGuin! I trzy pierwsze części cyklu „Hain” również. To są naprawdę świetne rzeczy. Poza wymienionymi przez Ciebie, da się wymienić jeszcze parę tytułów. Przede wszystkim powieści Dicka: „Człowieka  z Wysokiego Zamku” i „Blade Runnera” udostępnił mi mój niezastąpiony Synek,
z którym od lat wymieniamy się książkami i filmami. Ja mu w rewanżu ofiarowałem swój egzemplarz „Ubika” i tym samym ruszyła sztafeta pokoleń. A muszę dodać, że mój Syn także nie zalicza się do fanów fantastyki, a jednak Dicka ceni wysoko. O tym, czy przeczytamy jakąś książkę, czy też nie, decyduje fakt, iż jest to po prostu dobra literatura. A najlepsze powieści Dicka do tej kategorii bezapelacyjnie obaj zaliczamy.

JPP: Wśród Twych ulubionych powieści i filmów są przykłady bardzo szeroko pojętej fantastyki (aczkolwiek niekoniecznie spod znaku science fiction, fantasy i horroru). Co Cię do tej konwencji literacko-filmowej przyciąga – a co Cię od niej odpycha? 

AH: Wspomniałeś o „Solaris” Lema. Zachwyciło mnie, ale już np. (wydany w tym samym tomie) „Niezwyciężony” – adekwatnie do tytułu – zwyciężył mnie. Poddałem się, pomimo trzykrotnej próby podejścia. Co decyduje o tym, że jedna historia nas pochłonie, a druga odepchnie? Na pewno już sama otoczka świata SF jeży mi włosy na głowie. Cały ten fantastyczny hardcore – rakiety, skafandry, podróże międzyplanetarne, obce planety – są mi organicznie obce. Lubię coś, co ma choćby pozór baśni lub wyraźnie postawiony cudzysłów. W „Gwiezdnych wojnach”, choć tam też były rakiety, między wierszami jest jednak powiedziane prawie drugie tyle. To mądra opowieść o tym, że każdy z nas może się otrzeć o „ciemną stronę” – i jak łatwo temu ulec. Na każdego z nas może paść cień Lorda Vadera, a któregoś dnia nasz oddech może się stać niepokojąco głęboki. Robi się z tego szeroki temat, wręcz na osobną rozmowę, więc dodam krótko: wolę trzymać się Ziemi.

JPP: Rozmawiając z autorem rubryki „muzyka-fantastyka-fantazja” – nie sposób nie porozmawiać o muzyce. To z kolei nie jest mój świat. Nie mogę powiedzieć, bym muzyki nie lubił – ale nigdy nie była ona dla mnie „najważniejszą ze sztuk”. Może na skutek absolutnie „dębowego ucha” zawsze ważniejsze były dla mnie literatura i film. Pamiętam, że – gdy się poznaliśmy niewiele po maturze – nie trawiłeś jeszcze nawet jazzu (ja zresztą też nie). Byłeś na etapie fascynacji Beatlesami i muzyką lat sześćdzie-siątych. Opowiedz o swoich kolejnych odkryciach i fascynacjach muzycznych.

AH: Jaśku, „dębowe” to bywa jedynie piwo, a każdy człowiek w jakimś tam stopniu słucha muzyki. Ty też masz swoje muzyczne upodobania – ba, fascynacje nawet – więc nie bądź taki skromny. W tym miejscu jednak nie mogę nie wspomnieć naszego wspólnego Kolegi, którego, niestety, już z nami nie ma – Marka Górnisiewicza. Bo poza tym, że miał wielki talent plastyczny, to Marek był równie wielkim znawcą muzyki  i niezrównanym melomanem. Jego sekret polegał na tym, że miał niesamowitego „czuja” do muzyki. I to właśnie On mnie przestawił na właściwe tory, wprowadził  w nieznany mi wtedy świat jazzu, bluesa i muzyki ponad podziałami spod znaku Hendrixa (to był Jego idol), Chicka Corei, Franka Zappy, grup Mahavishnu Orchestra i Focus czy prawdziwego jamajskiego reggae Eek-A-Mouse’a i Twinkle Brothers. Słuchaliśmy genialnego skrzypka jazzowego Zbigniewa Seiferta, Ryśka Skibińskiego  i gitarzysty Marka Blizińskiego. Dziś żadnego z nich już nie ma, a wtedy byli dla mnie objawieniem. To była muzyka szalenie emocjonalna, pełna wyrazu i wewnętrznej prawdy. Nieznany mi świat, którego istnienia nawet nie przeczuwałem. Był to czas stanu wojennego: za oknami patrole milicji, szarość i niepewność jutra, nakazowo-zakazowy system bytowania – a tu, przy reliktach z epoki („Bałtycka” i „Vistula” – zaiste mikstury o fantastycznej proweniencji), taka muza na przekór temu co za oknem. Z ekspresją wkraczaliśmy w ów tajemniczy świat dźwięków, piękny i bogaty.
A słuchaliśmy tak głośno, że pod sam strych niosło Markowego „szpulaka” (a mieszkał w suterenie!). Ech, to se ne vrati…. W każdym razie Markowi zawdzięczam ukształtowanie i wyczulenie mojego muzycznego gustu. Reszta przyszła już z czasem sama. Bo jeśli ktoś raz nauczy się pływać i poczuje, że woda go niesie, już nic go nie zatrzyma – prędzej czy później popłynie szukać nowych brzegów. To jest nieuniknione.

JPP: Teraz piszesz głównie o tzw. „muzyce poważnej”. Muzyce, która u prze-ciętnego słuchacza często wywołuje gęsią skórkę, i to na samą myśl.
A jednocześnie wiem, że nie jesteś żadnym snobem – i Twoja fascynacja klasyką jest szczera. Czy mniej wyrobionym muzycznie Czytelnikom radzisz słuchać takiej muzyki trochę na siłę, czy zalecasz raczej stopniowe i natu-ralne dojrzewanie do kolejnych form?

AH: Ja osłuchanie z klasyką wyniosłem z domu, więc miałem punkt zaczepienia. To siedzi we mnie od dzieciństwa. Na siłę nic się nie zrobi, bo i efekty wyjdą na siłę. Lecz jeśli ktoś ma wewnętrzną potrzebę (to warunek) i właśnie w klasyce szuka czegoś dla siebie – to metodą prób i błędów, prędzej czy później, sam znajdzie. Z książkami czy filmami jest podobnie: tak długo szukasz autorów czy reżyserów, którzy nadają na Twoich falach, aż w końcu na nich trafisz. Rzecz jasna to wymaga czasu. Ja na „mojego” Szymanowskiego, a z czasem i Karłowicza, trafiłem po latach słuchania po omacku, nawet specjalnie nie szukając. Oni sami do mnie przyszli, dzięki fascynacji Tatrami i wszystkiemu, co z nimi się wiąże. Także i muzyka góralska. Niezłe, co? Przez góry dojść do muzyki – czyż to nie jest irracjonalne? A Ty mi mówisz, że nie ma we mnie fantastyki. Jest – tylko i n n a. Ale dzięki temu Czwarta Symfonia Szymanowskiego stała się „moją” muzyką do tego stopnia, że słucham jej sobie do poduszki. Ponadto poszukiwania zawsze podpieram lekturą, bo praktyka bez potrzebnej wiedzy, zwłaszcza w muzyce, jest ślepą uliczką. Doprowadzi Cię jedynie do pewnego miejsca, a to będzie mur, którego już nie przeskoczysz.

JPP: Nie pytam, jak trafiłeś w okolice GKF-u. Nie pytam, bom ja to, nie chwa-ląc się, sprawił. Nie zapytam Cię też (jak zapytałem swego czasu AdaMa), kiedy zostaniesz członkiem GKF-u (i wcale tego od Ciebie nie wymagam!). Zapytam o coś innego: jak odnajdujesz siebie i swe teksty w periodyku fanów SF/F/H? I na czym polega, według Ciebie, owa fantastyczność  w muzyce?

AH: Czuję się tu jak ryba w wodzie – i nie jest to kurtuazja względem Przyjaciela. Kiedyś powiedziałeś, że fantastyczne ujęcie tematu ogranicza mnie w pisaniu o muzyce. Wręcz przeciwnie! Pisanie o muzyce „ogólnie” jest pisaniem o niczym. Od tego są encyklopedie. A, ku memu zaskoczeniu, wzajemne odniesienia muzyczno-fantastyczne okazały się nie tematem na jeden tekst, jak początkowo myślałem,  a wręcz ramą spinającą całość szerszego zagadnienia. Dla mnie fantastyka ma dość szeroki zakres znaczeniowy: wszystko co nierzeczywiste, z pogranicza jawy i snu, irracjonalne, metafizyczne – już nią jest. A cała Sztuka jest przecież metafizyczna, muzyka zaś najbardziej ze wszystkich jej dziedzin. Bohdan Pociej, muzykolog, autor szalenie ciekawych i oryginalnych esejów na ten temat, w jednej ze swoich książek napisał, że muzyka bez metafizyki jest pusta, metafizyka bez muzyki jest ślepa (cytuję z pamięci). Muzykę z fantastyką łączy więź na śmierć i życie. Jedno zawiera się w dru-gim – i to na wielu poziomach, w wielu aspektach: od baśniowych librett oper po metafizykę formy. Co bowiem sprawia, że utwór muzyczny jest zrozumiały bez względu na rasę, narodowość i kulturę? A dlaczego Japończycy uważają Chopina za swego narodowego twórcę? O tym właśnie staram się w moich tekstach opowiadać.
Z jakim skutkiem – to już inna sprawa; wiem, że pewnie niejeden rasowy muzykolog udusiłby mnie z rozkoszą, gdyby poznał moje muzyczne wizje i mój sposób patrzenia na dźwięki. Wszak teoria muzyki jest chwilami czystą matematyką, a ja patrzę na świat oczami człowieka słowa, oceniając większość zjawisk na sposób epicki, jak humanista. To chyba naturalne?

JPP: Co byś chciał powiedzieć o swoich – szeroko pojętych: literatura, film, etc. – pozamuzycznych fascynacjach artystycznych?

AH: O la, la! Gadalibyśmy chyba do rana, jak za starych, dobrych czasów. Ale krótko mówiąc, z dziedziny filmu lubię klasyczne polskie kino z lat 60. i 70.: Wajda, Has, Kawalerowicz (z czasów „Pociągu”, „Matki Joanny od Aniołów” i „Austerii”) oraz cały ten okres. Urzeka mnie kino z tzw. klimatem: wolna akcja, głębia treści, piękne zdjęcia, czyli Fellini, Bergman, Herzog, Kieślowski, Kolski. Z literaturą jest podobnie. Po uszy tkwię w nieco niedzisiejszym stylu narracji (Dostojewski, Kafka, Mann, ale
i Witkacy), choć i dziś niejeden film czy powieść potrafią mnie mile zaskoczyć: ulotny Huelle, magiczny Marquez czy Grass. Czytam jak szalony. A z malarzy działa na mnie Breughel. Kurcze, wyszło na to, że fantastyka mnie wręcz otacza, a ja nic o tym nie wiem! Zupełnie jak pan Jourdain z Moliera, który całe życie mówił prozą, choć o tym nie wiedział...

JPP: Czym jeszcze chciałbyś podzielić się z Czytelnikami „Informatora”?

AH: Chyba tylko tym, by się nie bali manifestować własnych zainteresowań – nawet kiedy idzie to pod prąd panującej modzie. Tak sobie w tej chwili pomyślałem, że gdybym nie miał w sobie tej odwagi, nigdy bym nie napisał żadnego tekstu o muzyce. Bo kto to przeczyta?…

JPP: Pisz, pisz dalej! A na razie - dziękuję za rozmowę.

 

Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie