WYWIAD DUBELTOWY fantastyczny

Antoni Kwapisz
11.09.2015

WYWIAD DUBELTOWY Z Marcinem Szklarskim i Michałem Szklarskim (kolejność alfabetyczna) rozmawia Jan Plata-Przechlewski.

Marcinie, Michale – przedstawcie się, proszę na początek: jakie funkcje pełniliście i pełnicie w klubie, co poza tym porabiacie, może dodalibyście coś jeszcze?

Marcin Szklarski: Na przestrzeni lat byłem kronikarzem (przyszywanym, w końcu funkcję przejął Papier), szefem działu wydawniczego i sekretarzem. Poza tym jestem jednym z dwóch przedstawicieli klubu w Związku Stowarzyszeń „Fandom Polski”. Ale przede wszystkim razem z Michałem zajmuję się tzw. publicystyką na Nordconach.
Z różnym skutkiem, ale myślę, że na przestrzeni lat poziom programu powoli się poprawia.
Poza działalnością klubową pracujemy w tym samym dziale tej samej firmy, jako dziennikarze finansowi (klepiemy dane z raportów giełdowych).

Michał Szklarski: Zacząłem od klubowej biblioteki, potem byłem jej szefem, członkiem komisji rewizyjnej, wreszcie wiceprezesem (obecnie po raz drugi). Zawsze jednak robiłem różne rzeczy niezależnie od formalnej funkcji. Najbardziej stałe z moich obowiązków to konwenty (od programu publicystycznego po koordynację Teleportu 2004), „Informator” oraz sprawy rejestrowe – choć wszystkie zaniedbałem w ostatnich dwóch latach z racji pobytu za granicą, a potem braku czasu. Poza klubem pracuję, kończę kolejne studia, słucham muzyki indie, objadam się krówkami i wraz z narze-czoną planuję wesele.

A kim w ogóle jesteście z zawodu? Po GKF-ie i fandomie krążą legendy
o Waszych licznych (czy wręcz niezliczonych) fakultetach… Może uchylicie rąbka tajemnicy i przykrócicie plotki?

Marcin Szklarski: Jestem serbokroatystą (dawna jugoslawistyka) i ekonomistą. Trze-ciego fakultetu robić nie zamierzam, ale może zmobilizuję się kiedyś i zrobię MBA lub certyfikat z finansów albo rachunkowości zarządczej.

Michał Szklarski: Z pierwszego wykształcenia jestem prawnikiem, ale – by użyć metafory – niewierzącym i niepraktykującym. Z zamiłowania ukończyłem socjologię,
a gdy już nie mogłem wytrzymać na prawie, dla odreagowania poszedłem na filozofię. Przy okazji sprawdziłem, czy da się studiować trzy fakultety jednocześnie – owszem, da się. Dzięki filozofii pojechałem na wymianę studencką do Brukseli, gdzie nauczyłem się porządnie francuskiego i zainteresowałem się kognitywistyką  – i tym zajmuję się obecnie w ramach ostatniej już, mam nadzieję, pracy magisterskiej. A poza tym jestem od sześciu lat instruktorem żeglarstwa.
                                                                                 

Rozmawiamy na łamach periodyku Gdańskiego Klubu Fantastyki. Co Was przyciągnęło do tej konwencji literacko-filmowej – i co w fantastyce lubicie najbardziej?

Marcin Szklarski: Do fantastyki przyciągnęło mnie kilka półek z literaturą tego gatunku, z których obficie korzystali w domu nasz tata i Michał. Fantastykę zacząłem czytać bardzo późno, bo w wieku 15 lat. Pamiętam, że przeczytałem kiedyś ze trzy
części „Xanthu” Pierce’a Anthony’ego. Ale przełomem była dopiero „Diuna”. Kiedy przypadkiem wpadła mi w ręce, byłem pod takim wrażeniem, że w ciągu miesiąca przeczytałem ze trzydzieści książek fantastycznych, w tym „Władcę Pierścieni” (do tej pory moja ulubiona powieść), Zajdla i Lema.
Trudno w paru słowach napisać, dlaczego coś się lubi. Myślę, że nie jestem żadnym wyjątkiem – lubię fantastykę, bo jest literaturą pobudzającą wyobraźnię.

Michał Szklarski: Przygodę z fantastyką zacząłem w wieku dwunastu lat od książek Andre Norton: zaczytywałem się w nich namiętnie i ponad czterdzieści tomów czytałem co najmniej dwa razy. Zapewne za chwilę zazgrzyta parę zębów, ale do dziś uważam, że przynajmniej tuzin z nich to naprawdę dobre powieści przygodowe. Potem było mnóstwo przypadkowych książek, z których niemal nic nie pamiętam – dopiero po kilku latach, za sprawą „Nowej Fantastyki”, kolegów ze szkoły i w końcu z Klubu, zacząłem staranniej i ambitniej dobierać fantastyczne lektury. Próbowałem też gier karcianych i RPG, ale nie wciągnęło mnie i pozostałem wierny głównie fikcji literackiej.

Nie jestem pewny, co najbardziej lubię w fantastyce. Może swobodę, z jaką pozwala mówić o rzeczywistości, ale unikać bagażu bieżących wydarzeń. Bliski mi jest pogląd Tolkiena o baśniach, w których każdy przegląda się na własny sposób i widzi co innego; nie lubię natomiast jednoznacznej alegorii i bieżącej publicystyki. Oprócz tego ważny jest dla mnie nacisk na warsztat, tzn. przekonanie, że książka jest dla ludzi, że choćby poruszała nie wiadomo jakie „problemy”, powinna się dobrze czytać. Jedno i drugie sprowadza się do umiejętnego storytellingu.

Pamiętam Wasze pierwsze informatorowe recenzje i felietony. Byliście wtedy licealistami przed maturą. Nawet nie znaliśmy się wówczas na żywo – poznaliśmy się dopiero na którymś z Walnych Zebrań. Jak w ogóle trafiliście do GKF-u?

Michał Szklarski: Pewnego sobotniego poranka w marcu 1998 roku wylegiwałem się, jeszcze w łóżku, przed telewizorem, przełączając kanały, gdy nagle zobaczyłem w TV Gdańsk trzech facetów dyskutujących o fantastyce. Byli to Papier, Maciej Parowski
i Grzesiek Szczepaniak. Dowiedziawszy się, że trwa Gdańskie Seminarium Filmowe,
w te pędy wybrałem się, by zobaczyć to na żywo. W przerwie obiadowej przysiadłem się do Parówkarza i Papiera. Z Parówkarzem rozmawiałem o ostatnich numerach „Nowej Fantastyki”, a z Papierem o tym, czy nie chciałbym przystąpić do klubu. Chciałem.

Marcin Szklarski: Muszę przyznać, że przyszedłem tu za bratem, gdyby nie on, nie miałbym pojęcia o istnieniu GKFu. W działalność klubową wdrażałem się powoli, ale od Nordconu w 1999 r. byłem na każdym konwencie. Czasem pomagałem w różnych drobiazgach (księgarnia na Euroconie), jeszcze jako nie-klubowicz pisałem do „Informatora”. W końcu, w 2002 r., przełamałem się i zapisałem się do Kaczki. Potem szybko zacząłem się wdrażać w organizację różnych rzeczy, zwłaszcza w Dziale Wydawniczym i przy programie nordconowym.
                                                                                                                            17

Jakieś plany odnośnie bliższych i dalszych działań w klubie i w fandomie?

Marcin Szklarski: Ostatnio namawialiśmy klub do organizacji Polconu – może lepiej się stało, że przegraliśmy z Łodzią. Mam ochotę namówić zarząd do Polconu 2011, ale nie wiem, czy nie będą mnie chcieli za to wyrzucić z klubu.

Michał Szklarski: Przede wszystkim wrócić do bieżącej, w miarę systematycznej działalności w klubie i redakcji, i pomóc w organizacji Nordconu. Na szczęście moja praca i studia na finiszu wreszcie na to pozwalają. A w dalszej perspektywie jest Polcon 2011, który kusi mnie coraz bardziej po kilku latach nieróbstwa.

Inne, pozafantastyczne, fascynacje?

Marcin Szklarski: Zasadniczo interesuję się wszystkim. Lubię reportaż (uwielbiam Kapuścińskiego), co jakiś czas lubię zabrać się za dobrą książkę głównonurtową (niedawno np. wielkie wrażenie zrobił na mnie Nabokov). Czytam coraz więcej komiksów (w tym kultowego „Jeża Jerzego”). Poza tym słucham muzyki każdego rodzaju i planuję różne szalone wyprawy w mało uczęszczane miejsca, z których zazwyczaj nic nie wychodzi (ale miło sobie pomarzyć). W tym roku np. chciałem pojechać do Gruzji, na szczęście zabrakło mi na to pieniędzy. Jeżeli kiedyś będzie mnie na to stać, chciałbym przejechać się śladami Che Guevary po Argentynie
i Chile. W kolejce czeka też Syberia, ale to najmniej prawdopodobny z moich pomysłów.

Michał Szklarski: Mam tyle zainteresowań, że nie tylko na fantastykę nie starcza mi czasu. Obecnie np. zdaję ostatnią (mam nadzieję) sesję w życiu, szukam i montuję różne rzeczy do mieszkania i poprawiam artykuł z kognitywistyki, który miałem oddać do końca wakacji. W tym roku nie udało mi się nawet wyrwać na Mazury, pod żagle. Na mojej półce czekają lektury historyczne, socjologiczne, psychologiczne, antropologiczne i filozoficzne, a do tego sporo powieści, których nieznajomość jest dla każdego wykształconego człowieka absolutnym obciachem, a których nie znam. Sporą część napoczynałem, ale nie zdołałem dokończyć głównie z braku czasu. Staram się mimo to czytać nieco fantastyki, ale i tu napotykam ten sam problem. Obecnie usiłuję dokończyć bardzo ciekawy „Lód” Dukaja. Zdaję sobie jednak sprawę, że aby zdążyć wszystko to przeczytać przed śmiercią, musiałbym wygrać w totolotka i zostać rentierem.

Czym jeszcze chcielibyście podzielić się z Czytelnikami wspólnie redagowanego przez nas pisma?

Marcin Szklarski: Życzę wszystkim (i sobie) udanego programu na tegorocznym Nordconie. Przygotowujemy parę niespodzianek. Mam nadzieję, że uda się utrzymać poziom z zeszłego roku.

Michał Szklarski: Nie chcę pozostawić wrażenia drętwej powagi, więc zdradzę, że moim ideałem życiowym jest Monteskiusz, czyli Charles Louis baron de Sécondat, de la Brède et de Montesquieu. Już po nazwisku widać, że facet odziedziczył jedną fortunę, wżenił się w drugą, a następnie dostał w spadku trzecią. Dzięki temu mógł wylegiwać się w fotelu i przez dwadzieścia lat cyzelować każde słowo traktatu
„O duchu praw”. To właśnie idealne warunki do czytania i pisania fantastyki.
I właśnie takiej idylli wszystkim życzę.

Ze zdwojoną radością dziękuję Wam za tę rozmowę!
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie