XVII MIĘDZYNAR. FEST. FANTASTYKI W NIDZICY 10-13 czerwca 2010 r.

Antoni Kwapisz
07.09.2015

Byłam bardzo zdziwiona, gdy dostałam z Gdańska maila z prośbą o sprawozdanie z XVII Międzynarodowego Festiwalu Fantastyki. Czy Krzysztof wybrał do tego celu odpowiednią osobę? Bywalczynią w Nidzicy jestem dopiero od trzech lat – czyli po prostu żółtodziób. Dopiero w przyszłym roku zmieni się kolor mojego festiwalowego znaczka. Mimo fascynacji tematyką science fiction w czasie studiów, w dziedzinie fantastyki czuję się laikiem.

Skoro jednak podjęłam się zadania napisania relacji, przystępuję do wydania mojej absolutnie subiektywnej oceny imprezy.

Na Festiwal jechaliśmy z Markiem w krótkich spodenkach – samochodowy termometr pokazywał 34°C. Wspominaliśmy zeszłoroczną paskudną, deszczową pogodę. Niezależnie jednak od pogody czerwcowe spotkania w Nidzicy mają w sobie coś takiego, że niecierpliwie czekam na następne. Wojtek Sedeńko jest mistrzem tworzenia atmosfery, która przyciąga ludzi w różnym wieku i różnej profesji. W tym roku udało nam się dotrzeć na oficjalne otwarcie imprezy. Początek był niezwykle smutny – Wojtek przypomniał sylwetki osób związanych z festiwalową bracią, które odeszły w ostatnim czasie. Ja osobiście bardzo przeżyłam śmierć żony Bogusia Szymy – Majki. Była pełna życia, wesoła, przyjazna ludziom. W tym pierwszym dniu festiwalu odbywały się na zamku pierwsze spotkania w Galerii Pod Belką (między innymi z Mają Lidią Kossakowską, Jarosławem Grzędowiczem, Markiem Branieckim). My ograniczyliśmy się do krótkiej wizyty w księgarni, wyściskania gospodarzy, czyli Wojtka Sedeńko i Rysia Piaseckiego z rodzinami, oraz przywitania z zaprzyjaźnionymi stałymi bywalcami. Z uczuciem wygłaskałam Gustawa, chociaż podeszłam do niego z dużym respektem – ze szczeniaka wyrósł kolos.

Nie wiem, czy odważę się na taką poufałość w przyszłym roku. Dużym zaskoczeniem dla mnie było pojawienie się Krzysia Papierkowskiego. W ramach babskiej solidarności zadzwoniłam natychmiast do Ani z zapewnieniem, że roztoczę nad Krzysiem opiekę. W dniu Jego wyjazdu do Gdańska szczególnie dbałam o dobór trunków – były tylko soczki. Sorki Krzysiu, na wyprawie poprawię się.

Czwartkowa wizyta na zamku była krótka.
Szybko przemieściliśmy się do Kalborni i po odświeżeniu ruszyliśmy nad jezioro. Razem z grupą gdańsko-białostocką rozsiedliśmy się z puszkami bursztynowego napoju na molo i na przycumowanych do niego łódkach. Znalazła się też pierwsza odważna osoba do zażycia kąpieli. Dyskusjom nie było końca. Kontynuowaliśmy je do bardzo późnych godzin w poszerzonym gronie przed jednym z kalbornijskich domków, a następnie
przy wspólnym ognisku.

Tradycyjnie obfite śniadanie dało nam energię na następne „fantastyczne” godziny. Rankiem ruszyliśmy autokarem w stronę zamku. Trochę byliśmy zawiedzeni tym, że za kółkiem nie zasiadł kierowca z naszej szkockiej wyprawy. Dzień w Nidzicy zaczął się od spotkania z grupą Solaris Travel. Wojtek przygotował wspominkowe zdjęcia i plan następnego wyjazdu. Ustaliliśmy miejsca zbiórek – i już praktycznie dni dzielą nas od kolejnego, tym razem bardzo dzikiego, wypadu. Piątek w Nidzicy obfitował w tyle różnych wydarzeń odbywających się równolegle, że wybór był trudny. śałowałam, że nie będzie spotkania z Jackiem Komudą – połamał się szarżując z szablą na koniu. W czasie dla niego zarezerwowanym ruszyłam przegrywać wyprawowe filmy. Robiłam to w biurze Nidzickiego Ośrodka Kultury. Ale cudni ludzie w nim działają – sympatyczni zapaleńcy, otwarci na kulturę, młodzież.

Marek gdzieś mi w tym czasie zniknął. Odnalazłam go na turnieju łuczniczym. Niestety odpadł, bo zamiast w tarczę, posłał strzały w drzewo nieopodal. Moje podejście do opanowania tej broni skończyło się znacznie gorzej: cięciwa odbiła i wyszłam z próby z wieloma siniakami. Zawody wygrali ex aequo Arek Brzeziński i Kwiczoł.

Po zabawach w plenerze wybraliśmy się na rozrywkę intelektualną. Dominika Materska zapowiadała swoją nową książkę dotyczącą science fiction w epoce postmodernizmu. Temat ciekawy, wiedza prelegentki imponująca, ale sposób przekazu jak dla mnie zbyt akademicki. Późnym popołudniem wyruszyłam
na wernisaż wystawy Fantastic Fusion. Staram się zawsze być obecna na otwarciu wystawy plastycznej. Doskonale pamiętam, że na pierwszy nasz festiwal wybrałam się ze względu na prace Siudmaka. Tym razem zaprezentowało się ośmiu młodych grafików komputerowych. Szczególnie spodobały mi się dziwne stwory Macieja Janaszka i „Tytanomachy – fall of Hyperion” Marcina Jakubowskiego. Barbeque wypadło w tym roku niezwykle efektownie. Ledwo rozpalono grilla – lunęło; i było to prawdziwe oberwanie chmury. Część osób chwyciła niedopieczone mięsiwa i utknęliśmy w bramie między dziedzińcami.

Zabawa jednak nadal trwała: zespół grał, Wojtek w szkockim kilcie dał popis tańca w strugach deszczu. Wieczorem w Kalborni towarzystwo podzieliło się na dwie grupy. Niektórzy wybrali taras, inni powędrowali przed północą na molo obserwować gwiazdy. Z Olsztyna dotarł na festiwal wraz z teleskopem Leszek Błaszkiewicz – pracownik Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego i olsztyńskiego planetarium. Czuło się, że z pasją wykonuje swój zawód. Ciekawie opowiadał o kosmosie, omawiał różne konstelacje gwiazd tłumacząc, skąd wzięły się ich nazwy. Było więc i naukowo i fantastycznie. A noc była piękna – gos-podarze mieli zamówić bezchmurne niebo i dotrzymali słowa.

Mimo nocnych wędrówek i późnych powrotów do pokoju, następnego ranka nie było zmiłuj się. Pierwszą prelekcję prowadził Lech Jęczmyk – mistrz pozyskiwania słuchaczy. Sala pękała w szwach, zabrakło miejsc siedzących. Można podzielać lub nie poglądy Lecha, ale słuchanie Go to zawsze wielka przyjemność. Mówi ciekawie i prowokuje do dyskusji. Tematyka była ogólnie pesymistyczna – literatura, zarówno polska jak i światowa, zmierza w złą stronę.

Wszędzie króluje przemoc, co nie jest oczywiście przypadkowe. Po tego typu stwierdzeniach musiała wywiązać się wymiana poglądów ze słuchaczami. Konieczność zwolnienia sali dla następnego prelegenta była jedynym powodem przerwania dyskusji. Szczęśliwie mogłam Lecha posłuchać nieco dłużej w trakcie końcowej biesiady. Tego dnia zaliczyłam jeszcze dwa spotkania z pisarzami. Efektem pierwszego (z Marcinem Wolskim) był zakup „Wallenroda” wydanego w pięknej oprawie graficznej w ramach konkursu „Zwrotnice czasu. Historie alternatywne” przez Narodowe Centrum Kultury. Marek już to łyknął, u mnie książka czeka na kupce na swoją kolej. Krótkim spotkaniem w księgarni z Andriejem Bielaninem i Galiną Czernają z Rosji zakończyłam obecność na planowych prelekcjach.

Później oddałam się innym przyjemnościom. Na dziedzicu zamkowym odbył się pokaz rycerski z okazji 600-lecia bitwy grunwaldzkiej. Panowie nieźle się okładali i zdarzało mi się zamykać oczy. Współczułam Piotrkowi Kosieradzkiemu, który prawie na polu bitwy spożywał obiad. Po rycerzach wystąpili nasi fantaści. Jurzy Szeja w zastępstwie Jacka Komudy prezentował szablę husarską, Andriej Bielanin wystąpił z szablą kozacką. Sobota na zamku zakończyła się rozdaniem nagród zdobytych w konkursach. Ela Magiera odczytała rezultaty 16 edycji nagród Sfinksa. Książką roku została powieść Michaela Chabona Związek żydowskich policjantów. Polska powieść roku to Pan lodowego ogrodu tom 3 Jarosława Grzędowicza. Zagraniczną powieścią roku wybrano Accelerando Charlesa Strossa. Za najlepsze polskie opowiadanie roku uznano Głowę węża Łukasza Orbitowskiego, nagroda za zagraniczne opowiadanie roku przypadła Małej bogini Iana McDonalda (wydane przez Solaris w antologii Kroki w nieznane).

Nasz pobyt na tegorocznym Festiwalu Fantastyki zakończył się praktycznie na mazurskim biesiadowaniu. Była dobra wyżerka, dyskusje, tańce. Nowością były wina serwowane przez gospodarzy – Mleczne (białe) i Łaciate (czerwone). Siła wyższa sprawiła, że wyjechaliśmy do Warszawy w niedzielę tuż po śniadaniu. Festiwal jednak nadal trwał. Niektórzy tradycyjnie zostali na poligon. Świadoma jestem pominięcia w swojej relacji wielu wydarzeń. Wojtek zawsze tak układa program, że każdy może wybrać sobie jakąś indywidualną ścieżkę. A jest w czym wybierać!!! I nikt nikomu nic nie narzuca. Właśnie dzięki temu z przyjemnością do Nidzicy wracam. Póki co kontynuacją festiwalu jest dla mnie lektura przywiezionych książek. śałuję tylko, że o pisaniu do „Informatora” GKF dowiedziałam się tak późno. Mogłam przecież uczestniczyć w ramach festiwalu w wielu prelekcjach z cyklu warsztatów literackich. Wtedy na pewno sprawniej ujęłabym moje myśli w słowa.


Informator GFK

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie