EPOS NA CYFROWO Tytuł: „Beowulf” Produkcja: USA, 2007 Gatunek: Fantasy 3D Dyrekcja: Robert Zemeckis Za udział wzięli: Szkarłatny Will, Lara Croft, Hannibal, John Malkovich, Miętus z „Ferydurke”
O co chodzi: Bohaterski Beowulf musi zmierzyć się z Grendelem i jego matką
Jakie to jest: Oto i nadszedł wyczekiwany „Beowulf” Roberta Zemeckisa, mający być zapewne kolejną jaskółką nurtu nowoczesnego fantasy.
Niestety: film ten można opisać najkrócej jako bardzo silny strzał kulą w płot. Założenia – doskonałe: w miarę wierna ekranizacja kultowego poematu, doskonały team scenarzystów (Neil Gaiman i Roger Avary) i sam scenariusz, super dialogi i sceny akcji, a wszystko w nowoczesnej oprawie wizualnej. Dla producentów musiało to zabrzmieć zapewne jak „300” na speedzie… i takie też rokowało nadzieje widzów. Niestety, film ten dostał do zrobienia Robert Zemeckis, który swoje dni chwały ma już dawno za sobą – i chyba już stracił wyobrażenie o tym, jak powinno wyglądać nowoczesne kino.
Ekranizacja usiłuje być jak najbardziej wierna literackiemu oryginałowi. Jednak Gaiman i Avary starali się go nieco strukturalnie uwspółcześnić, łatając dziury fabularne i czyniąc całość bardziej spójną i dramatyczną. Trzeba przyznać, że wyszło im to bardzo przyzwoicie, mimo pewnych istotnych różnic w stosunku do poematu. Sama postać Beowulfa jest „z zewnątrz” bohaterem doskonałym: megasilnym, niepokonanym, nieustraszonym, walczącym z wrogiem honorowo. Nie dba on o własne życie, a za to dba o własny kult motywującymi wrzaskami autoreklamy – tu kojarzy się głównie z Achillesem z „Troi”, który troszczył się, by jego imię zostało odpowiednio zapamiętane przez potomnych. Jednak z drugiej strony Beowulf ma kilka tajemnic, których w trosce o własny wizerunek nie ujawnia – albo zatajając fakty, albo po prostu kłamiąc. Jak nietrudno się domyśleć, niedoskonałości tego wzorowego bohatera szybko stają się przyczyną nieszczęść i dramatycznych zwrotów akcji – i stanowią właśnie sprytny wypełniacz dziur logicznych poematu. W tych wszystkich rozterkach Beowulfa i jego interakcjach ze światem demonicznym wyraźnie czuć pióro Gaimana, któremu oryginał jest utworem mocno nieobcym. Typowo Gaimanowskie są więc konsekwencje różnych (nie zawsze rozsądnych) działań, które bohater podejmuje oraz jego nad nimi refleksja.
Z jakiegoś powodu Zemeckis uznał, że głównym wyróżnikiem filmu nie będzie jednak nowa interpretacja poematu, lecz technologia, w jakiej będzie on wykonany. Zapewne chodziło tu o względy budżetowe, czyli chciano nakręcić film ze zdrowym rozmachem przy skromnym budżecie – a sposobem na to okazało się CGI i motion capture, z której to kombinacji reżyser skorzystał już wcześniej przy bajce „Ekspres Polarny”. Oznacza to oczywiście, że wszystko co widzimy na ekranie to komputerówa, a ruchy i mimika postaci zostały przełożone z mo-capa, jak np. w przypadku Golluma czy King Konga. Byłaby to może i dobra droga, gdyby się do niej należycie przyłożono. O ile animacja postaci jest bez zarzutu, o tyle ich modele mają jakość co najmniej różną. Główni bohaterowie (Beowulf, matka Grendela) są oddani tak realistycznie, że popierwszych trailerach człowiek nie był jeszcze pewny, czy naprawdę ogląda CGI. Natomiast postaci drugoplanowe (zwł. Wealthow) mega walą „Smrekiem” i generalnie sprawiają wrażenie ulepionych z plasteliny...
Idąc za ciosem „Beowulf” został zrealizowany nie tylko w całości komputerowo, ale i w całości w 3D – i to jest jego kolejny wyróżnik. Szczerze mówiąc, oglądanie tego filmu w 2D musi być nieco dziwne, jako że masa ujęć czy całych scen jest wstawiona tylko i wyłącznie dla efektu trójwymiarowości. Wbrew temu, co słyszymy jednak w making ofach, nie spodziewajmy się jakichś szczególnych uniesień – prawda jest taka, że współczesna technologia filmu 3D nie różni się specjalnie od techniki czerwono-niebieskich okularów, więc amatorzy przestrzennego biustu Angeliny mogą się poczuć mocno zawiedzeni...
A teraz najgorsze: Reżyser oprawił film w kompletnie konserwatywny design, całkowicie nie przystający do 100%-CGI podejścia. „Beowulf” jest mniej więcej taki, jak na każdej ilustracji od 100 lat, kompletnie banalny i sztampowy. Oczywiście nie chodzi tu o to, żeby każdy film wyglądał jak „300”, pełen mutantów i fantazyjnych postaci, ale od takiego reżysera można by się spodziewać ciut więcej inwencji. Bardzo rozczarowuje Grendel, wyglądający jak generyczny inbred, sterylne lokalizacje i mocno plastikowe postacie. Wyróżnia się tu natomiast pozytywnie smok, z którym musi stoczyć walkę nasz heros oraz matka Grendela (nie tylko ze względu na oczywiste atuty...). Obie te postaci również są zaprojektowane mocno konserwatywnie, a jednak mają wiele świeżości – stanowiły krok w dobrym kierunku, którego zabrakło w pozostałych wizualach filmu.
Odnoszę też wrażenie, że Zemeckis bał się korzystać z atutów mo-capa i wszystkie dobre sceny akcji w filmie są dziełem wyłącznie animatorów (podobnie jak to było np. w nowych „Gwiezdnych wojnach”). Pojedynki – zarówno z Grendelem jak i rewelacyjny finałowy ze smokiem – to piękne popisy akcji i animacji. Ale wszystko inne – dialogi, podróże, sceny dramatyczne – są kręcone albo kompletnie banalnie i statycznie, albo też pod dyktando efektów 3D.
W postaci komputerowej mamy też w filmie istną gwiazd plejadę – Angelinę Jolie jako matkę Grendela, Anthony'ego Hopkinsa jako króla Hrothgara czy Johna Malkovicha jako niejakiego Unfertha. Bohatera tytułowego uskutecznił owiany kultem Ray Winstone, w wersji CGI podobny mocno do nikogo, a najmniej do siebie. Odnoszę przy tym wrażenie, że większość tych nazwisk została dodana tylko na pokaz i ze względów budżetowych. Aktorzy za pół ceny użyczyli swoich facjat do animacji, jednak nie potrafię sobie za bardzo wyobrazić Hopkinsa czy Malkovicha ubranych w niebieskie stroje oblepione piłeczkami i wykonujących fikołki na materacach.
Zwracam uwagę, że część modyfikacji oryginalnej fabuły w filmie podejrzanie przypomina modyfikacje, które widzieliśmy już w kultowym „Beowulfie” z Christopherem Lambertem: tutaj również matka Grendela występuje w roli uwodzicielki i tu również ojcostwo Grendela jest bardziej skomplikowane niż się wydaje. Jak już wspominałem – główne zalety filmu wynikają wyłącznie z dobrego scenariusza. Mamy tu więc sporo tzw. scen kultu z heroicznymi wrzaskami i czynami (z samookaleczeniem włącznie). Mamy też loty na smoku, conanowski maraton pływacki połączony z walkami z wężami morskimi, sceny okrutnych nabić i rozczłonkowań; tym bardziej razi ich umieszczenie w czyściutkich komputerowych realiach, praktycznie bez śladu prawdziwego klimatu „krew, pot i łzy”. Jednym z najważniejszych pozytywnych elementów filmu jest muzyka Alana Silvestri, łącząca nowoczesne brzmienia z klasyczną epicką oprawą – choć będąca ponownie ewidentnie inspirowana „300”.
Niestety więc „Beowulf” to zmarnowana a wspaniała szansa. Jest to jeden z tych przypadków, gdzie doświadczony reżyser przegrywa z wizjonerem pokroju Zacka Snydera czy Petera Jacksona, ponieważ (wbrew własnemu mniemaniu) nie rozumie atutów współczesnej technologii tak dobrze, jak powinien.
Ocena (1-5):
Założenia: 5; Wykonanie: 2; Zdumiewające 3D: 2; Fajność: 2
Cytat: I am Ripper... Tearer... Slasher... Gouger. I am the Teeth in the Darkness, the Talons in the Night. Mine is Strength... and Lust... and Power! I AM BEOWULF!
Ciekawostka przyrodnicza: Scena walki ze smokiem została dodana na życzenie Zemeckisa, gdyż wg pierwotnego scenariusza film nie miał należytego rozmachu.
Commander John J. Adams
[tytuł od redakcji INFO]
(www.zakazanaplanerta.pl)
/autorem recki "AVP2" w #225 był Atue/
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki