Blade Runner - 25 lat - filmy fantastyka

Antoni Kwapisz
07.09.2015

Blade Runner -–25 lat,… szampan,… fajerwerki i dwa dania główne

W 2007  roku minęło 25 lat od powstania najgenialniejszego dzieła kinematografii nie tylko science-fiction (proszę mi tu nie wspominać o bajkach typu „Gwiezdne wojny”), ale i generalnie kinematografii XX wieku. „Blade Runner” to film doskonały – i na tym skończmy peany na jego cześć, bo to w końcu żadne wielkie odkrycie i rzecz najzupełniej oczywista. Ćwierćwiecze „Blade Runnera” skłoniło twórców do wydania jubileuszowego zestawu kilku kolejnych wersji filmu wraz z materiałami dodatkowymi; ukazał się też potrójny album z muzyką (słowo „kultowa” jest absolutnie niewystarczające i wyświech-tane w tym wypadku), która od momentu powstania filmu żyła osobnym i nader dynamicznym żywotem.

Po pierwsze więc – nowe wydanie filmu. Wersja kolekcjonerska DVD, którą nabyłem, składa się z pięciu płyt, na których znajduje się aż pięć (!) wersji filmu. Rzecz jasna – należy zadać pytanie, czemu nie jest wersja jedna, konkretna i od zawsze słuszna i najlepsza. Na to pytanie odpowiada film dokumentalny „Dangerous Days”, w którym cały sztab ludzi pracujących przy tworzeniu BR wspomina bieg prac, rozwój koncepcji,  a przede wszystkim wszystkie perypetie towarzyszące powstawaniu filmu, w tym kłody (rozmiaru sekwoi) rzucane pod nogi Ridleya Scotta nie tylko przez producentów, ale  i ekipę. Mamy też w końcu wypowiedzi ludzi związanych twórcami filmu, dla których BR był i jest wielkim wydarzeniem, jak np. synowie Ridleya Scotta, czy córka Philipa K. Dicka (bardzo atrakcyjna, szczerze mówiąc).

Wspomnianych pięć wersji filmu to: wersja kinowa amerykańska z 1982 r., wersja międzynarodowa z 1982 r., wersja reżyserska z 1992 r., wersja robocza i w końcu ostateczna wersja reżyserska AD 2007. Szczególnie zainteresowany byłem dwiema ostatnimi z wymienionych – wersja robocza to niezwykle ciekawe studium ‘punkt wyjścia a efekt końcowy’, natomiast BR 2007 to rzeczywiście dopracowana (i udoskonalona) do ostatniego szczegółu wersja taka, jaką sir Ridley zaplanował. Mamy tu więc świetną jakość dźwięku, mamy kilka dopracowanych, wręcz dopieszczonych ujęć, mamy w końcu ostateczne rozstrzygniecie pewnej kwestii, która mnie nurtowała bardzo. W trakcie spotkania Roya Batty z Tyrellem w kluczowej kwestii „chcę żyć dłużej” jest jednak „ojcze [father]” a nie „skurwielu [fucker]”. Zdecydowanie bardziej do mnie trafia ta wersja – tym bardziej, że mamy do czynienia z synem marnotrawnym, a nie mścicielem marnotrawnym.

Edytorsko wydanie prezentuje się przyzwoicie, jest kilka ładnych szkiców koncepcyjnych, jest trójwymiarowy kadr z filmu (made in China – znak naszych czasów), jest list od Ridleya Scotta wydrukowany na folii… i jest w końcu zwykłe kartonowe pudełko ze zwykłym kartonowym dodrukowanym po polsku fragmentem pudełka – doklejonym do pudełek anglojęzycznych. Wersja amerykańska była zapakowanaw elegancką walizeczkę, wersja brytyjska w metalowe pudełko, wersja polska – w miękki kartonik. Teraz uwaga: wersja amerykańska kosztuje 60 USD (czyli jakieś 150 PLN), wersja brytyjska 18 GBP (ok. 80 PLN), wersja polska – 200 PLN. Jeśli jeszcze kiedyś któraś korporacja medialna westchnie coś o piractwie w Polsce – należy zabić mokrą szmatą lichwiarzy; tym bardziej, że płyty były ewidentnie tłoczone hurtem dla wszystkich wersji europejskich i koszty wydania jako takie były na pewno niewysokie.

A teraz ciacho numer 2 – potrójny album z muzyką Vangelisa. Pierwsza płyta to reedycja wydanego w 1994 r. albumu z oryginalnym soundtrackiem; na drugiej płycie są również utwory z filmu, tym razem premierowe, wcześniej nie wydane oficjalnie; natomiast płyta trzecia to wariacje na temat muzyki z filmu, wzbogacone o recytacje artystów bądź związanych z filmem (jak Ridley Scott czy Rutger Hauer) bądź z kręgu Vangelisa (jak Roman Polański, który do muzyki recytuje wiersz Gałczyńskiego). Płyta niezwykła, bardzo klimatyczna, ujmująca, często przypominająca najlepsze lata kompozytorskie Vangelisa. Wspaniały dodatek do całej wielkiej kolekcji muzyki z BR,  w której samych wydań bootlegowych, nieoficjalnych, są tuziny. Fenomen absolutny! Mamy więc godne uhonorowanie jubileuszu filmu.

Aha, na koniec krótkie, niewinne pytanie – czy Deckard jest replikantem?

Robert Szewczyk

Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie