Braterstwo wilków - Francuz (w sumie) potrafi - Recenzja filmu - filmy fantastyka

Mateusz Nowak
07.09.2015

Francuz nie byłby Francuzem, gdyby nie uważał, że wielkim musi być. Wielkość ta polega na tym, że odczuwa dogłębną potrzebę robienia czegoś lepiej od całego świata, w szczególności zaś od Amerykanów, na których punkcie ma obsesję. Jeśli zaś Amerykanie robią coś lepiej od niego, za punkt honoru stawia sobie przynajmniej ich dogonić. Tak jest właśnie z najnowszą produkcją pt. „Braterstwo wilków” („Le pact de loups”).

Recenzję filmu zacznę może, co oczywiste, od jego treści. Pewien arystokrata szykuje się na śmierć ze strony rozwścieczonych chłopów w czasie rewolucji francuskiej, wspominając jednocześnie wydarze-nia sprzed trzydziestu lat, których był uczestnikiem. Następuje cofnię-cie akcji w czasie; w prowincji, w której arystokrata  mieszka, grasuje niezwykle krwiożercza bestia – jak się twierdzi, olbrzymi wilk – bezlitośnie rozszarpująca wieśniaków, a czasem i szlachtę, szczególnie bezbronne  kobiety i dzieci.

W celu zbadania sprawy i zabicia zwierza król przysyła na miejsce z Paryża niejakiego Gregoire’a de Fronsaca, który przybywa tu razem ze swym przyjacielem, Indianinem Manim, znającym tajemnicze sztuki walki. Rozpoczyna się śledztwo, w trakcie którego de Fronsac nabiera podejrzenia, że za zbrodniami kryje się jakiś człowiek. Równolegle ten główny bohater flirtuje z Marianne, kobietą z wysoko  postawionego rodu, który go gości. W końcu de Fronsac dochodzi do rozwiązania zagadki, którego lepiej, ze względu na ciekawość tych z was, którzy zdecydują się obejrzeć film, oczywiście nie zdradzać.

To cała fabuła, której jak na dwie godziny i dwadzieścia minut projekcji jest niewiele. Mimo powolności narracji „Le pact de loups” ogląda się jednak z wcale umiarkowanym zainteresowaniem. Niestety, w miarę pozytywne wrażenia psują – znakomite, co paradoksalne – efekty specjalne.

Bez cienia wątpliwości można stwierdzić, że najważniej-szą rzeczą, na której zależało twórcom filmu, nie jest pokazanie interesującego konfliktu fabular-nego, przesłanie ogólnoludzkie, czy choćby stworzenie tajemni-czego i pięknego klimatu i obrazu, jak w przypadku wynikłego z fascynacji romantyzmem „Jeźdźca bez głowy” Tima Burtona (to á propos niekoniecznie udanych prób gonienia Amerykanów).

Rzeczą tą jest natomiast totalne i posunięte do absurdalnych wprost rozmiarów efekciarstwo związane ze zdjęciami. Obraz od początku do końca ma dziwną, nienaturalną, w niektórych przypadkach wyjas-krawioną, w innych, częstszych, przyciemnioną kolorystykę.

Kamera szaleje wprost, przelatując błyska-wicznie nad kilometrem górskiego lasu, pokazując z pozycji pionowej idącego drogą poniżej bohatera, zataczając koła wokół filmowanych dynamicz-nie, w ruchu ludzi (wtajemniczeni wiedzą, że nie-zwykle trudno jest coś takiego zrobić). Normalnie nie może zostać pokazana żadna scena jazdy konnej – zwierzęta przeskakują nad pniami drzew w zwolnionym lub przyśpieszonym tempie, kamera okręca się wokół nich, gdy zatrzymują się w powietrzu – co budzi skojarzenia ze słynną sceną z finału „Matrixa”, lub też po prostu z konwencją teledysku. Tę ostatnią analogię można wyprowadzić bardzo daleko – teledysk bowiem, jak wiadomo, to potężnie rozbudowana forma usiłująca zasłonić brak lub niedostatek treści.

I to jest właśnie jedna z dwóch głównych wad filmu – forma, zdjęcia, efekty specjalne zupełnie przytłaczają, skądinąd nie tak znowu nudną, akcję. Na dodatek, podobnie jak fabuła – to druga podstawowa wada  – ich użycie nie znajduje żadnego usprawiedliwienia, nie ma po prostu w olbrzymiej większości wypadków sensu. Gdzież jest tu wysmakowany estetyzm jesiennych krajobrazów przypominającego  nieco „Le pact…” „Jeźdźca bez głowy”! Efekty zastosowano po prostu, by je zastosować – w myśl zasady: pokażmy Amerykanom i światu, że my, Francuzi, też jesteśmy zdolni. Nie muszę chyba dodawać, że takie postępowanie, przy braku gustu, jest po prostu parweniuszowstwem.

Co do fabuły zaś, to również z niej kompletnie nic nie wynika – a przecież dobry lub choć średni film  m u s i  wprost oferować jakiekolwiek przesłanie ogólnoludzkie, choćby i banalne, jak „dobro walczy ze złem”. W „Braterstwie wilków” zaś Indianin towarzyszący de Fronsacowi walczy karate jak Bruce Lee i Keanu Reaves (Neo
z „Matriksa”) razem wzięci (to kolejny absurd – jak to możliwe, jaki tu cel fabularny?), krew leje się momentami strumieniami, Bestia brutalnie pastwi się nad ofiarą, zmasakrowane ciało innej stacza się z wielkiej skarpy, wylatując wysoko w powietrze na wybojach, i ląduje rozdyź-dane na dole – wszystko to, choć niewątpliwie w pewnym stopniu wciąga, przykryte jest jakby filtrem nie kończących się sztuczek technicznych, który w bardzo niewielkiej tylko mierze pozwala wgłębić się w treść filmu i nadać oglądanym obrazom jakiekolwiek znaczenie. To sztuka dla sztuki. Efekty dla efektów. Po prostu – co (zdecydowanie) za dużo, to niezdrowo.

A jednak, mimo wszystkich tych niedogodności, film ma i licz-ne dobre strony: jest bardzo przyzwoicie zagrany (Samuel de Bihan jako de Fronsac, Monica Bellucci jako Marianne; choć i aktorów przytłacza klimat „Braterstwa…), dobrze i konsek-wentnie wyreżyserowany przez trzymającego się swojej wizji artystycznej (pozostańmy przy tym przymiotniku…) Cristophe’a Gansa i rewelacyjnie sfilmowany przez Dana Laustsena.

Nieco gorzej jest ze scenariuszem Gansa i Stephane Cabel (sensu, sensu!), natomiast nastrój udanie tworzy muzyka Josepha LoDuca, jak również długie elementy muzyki pozbawione (w tym jednym Europejczycy biją Amerykanów, nachalnie wciskających ścieżkę dźwiękową wszędzie, gdzie się da). Także i sam klimat, tak dominujący w filmie, stanowi mimo wszystko jakąś koncepcję estetyczną (choć przesadzoną). Nie można nie wspomnieć zwłaszcza o znakomitej, z wyjątkowym pietyzmem wykonanej scenografii i takichże kostiumach (odpowiednio Guy-Claude François i Dominique Borg).

W sumie, mimo swoich ambiwalentnych uczuć, przyznać muszę, że „Braterstwo wilków” jest filmem bardzo dobrym (w każdym razie od strony technicznej – efekty specjalne to jednak ekstraklasa  światowa – i aktorskiej). Czy  zatem warto wybrać się do niego do kina? Szczerze mówiąc, nie wiem – „za” i „przeciw”, przy niewielkiej przewadze „za”, mniej więcej się równoważą… Rozważcie je wszystkie sami.

Marcin Szklarski
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

„Braterstwo wilków” („Le pact de loups”). Francja 2000.  Reżyseria: Cristophe Gans. Scenariusz: Stephane Cabel i Christophe Gans. Scenografia: Guy-Claude François. Kostiumy: Dominique Borg. Aktorzy: Samuel Le Bihan, Vicent Cassel, Marc Dacascos, Monica Bellucci, Emilie Dequenne, Jerenie Renier, Jean Yanne, Jean-François Stevenin, Jacques Perrin, Johan Leysen, Bernard Farcy, Edith Scob.Montaż: David Wu, Xavier Laoutreuil Sebastian Prangere. Muzyka: Joseph LoDuca.

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie