Gdy tylko Dwie Wieże miały wejść na polskie ekrany, podjąłem decyzję, aby obejrzeć ten film dwa razy w kinie. Okazało się to bardzo dobrym postanowieniem. Jak wiedzą czytelnicy mojej poprzedniej recenzji, znalazłem w tym filmie wiele wad, których nie zdołały przysłonić liczne zalety filmu. I choć ogólne wrażenie było dobre, w mojej opinii film nie dorównał pierwszej części. Jednak kolejne zapoznanie się z dziełem Petera Jacksona poprawiło moją opinię o nim.
Myślę, że zmiana oceny filmu wynikła ze zmiany nastawienia do niego. Po wielokrotnym obejrzeniu pierwszej części sagi, szczególnie w wersji rozszerzonej, zapomniałem o wielu szczegółach, które zauważyłem oglądając film i spodziewałem się ideału, a przecież pierwsza część też tego nie osiągnęła. Na dodatek reżyser i scenarzyści mieli przed sobą dużo trudniejsze zadanie, bo w drugim tomie dzieje się dużo więcej rzeczy. Do drugiego seansu przystąpiłem z dużo mniejszymi wymaganiami (sztucznie zaniżywszy ocenę Dwóch Wież w swoim umyśle) i wyszedłem dużo bardziej zadowolony. Ach, ta sceneria, obraz bitew, Gollum.
Tyle dobra jest w tym filmie, tyle wizji Tolkiena wcielonych w ruchomy obraz przed moimi oczami. Film podobał mi się dużo bardziej niż za pierwszym razem. Nie raził mnie już tak bardzo wątek miłości Aragorna i Arweny, jego śmierć kliniczna i powrót do Helmowego Jaru nie był tak bolesny. Drzewiec i inni Entowie nie byli już tak podobni do zabawnych kukiełek z Muppet Show. Pozostały jednak dwa poważne niesmaki. Pierwszy z nich tyczy się postaci Gimliego. Dlaczego, Jacksonie? Jak można sobie robić dowcipy z krasnoluda? Wprawdzie Shakespeare’a cenimy między innymi za umiejętne rozładowywanie napięcia po lub przed chwilami grozy, ale robi to postać Klucznika, a nie Lady Makbet! Wprawdzie dowcipy nie bolą już tak bardzo za drugim razem, ale mimo tego pozostawiają przykre wrażenie.
Drugim niemiłym elementem jest Osgiliath. Nie będę wytaczał opisanych przez innych logistycznych problemów związanych z przeprawą przez Anduinę. Trwały tam walki i mogę uwierzyć, że bohaterom udało się prześlizgnąć z brzegu na brzeg. Denerwują mnie jednak dekoracje, wyraźnie niedopracowane na tle reszty filmu, wyglądające, jakby budżet się kończył. Denerwuje mnie pojedynek woli Froda z Nazgulem i wielkie przemówienie Sama. Wszystko to, nie dosyć, że oderwane od książki (co można zaakceptować), wydaje się sztuczne niczym zakończenie amerykańskiego filmu wojennego. Więc ponawiam pytanie – dlaczego, Jacksonie? Mimo tego niesmaku, zachęcam do skosztowania słodyczy zawartej w filmie Jacksona. Szczególnie, że łatwiej ją odkryć za drugim razem. Ja sobie narzucam post do czasu ukazania się wersji rozszerzonej.
Ceti
IGKF