„Better Call Saul” to tzw. spin-off genialnego „Breaking Bad”, co jednak wcale nie oznacza, że jest to propozycja skierowana wyłącznie do fanów produkcji o nauczycielu, który stał się królem narkobiznesu. „Better Call Saul” to znakomita produkcja, jedna z najlepszych, jakie można znaleźć na platformie Netflix. Oto powody, dla których warto poświęcić jej swój czas.
Fabuła serialu jest nie tylko angażująca, ale też całkiem realistyczna, dlatego można łatwo uwierzyć, że podobne wydarzenia mogły mieć miejsce. Każdy, kto oglądał „Breaking Bad” poczuje się tutaj jak w domu, natomiast znajomość tego serialu nie jest wcale potrzebna do tego, aby docenić „Better Call Saul”.
Postać Saula Goodmana, czyli Jimmy’ego McGilla, podrzędnego adwokata z Nowego Meksyku, to prawdopodobnie jedna z najlepszych kreacji w historii telewizji. W tę rolę wcielił się absolutnie mistrzowski Bob Odenkirk, który w niezwykły sposób oddał – mimo wszystko – złożoność swojej postaci, z jednej strony clowna palestry, z drugiej człowieka niezwykle samotnego, żyjącego z poczuciem krzywdy wyrządzonej mu przez brata.
Każdy, kto oglądał „Breaking Bad” i był zachwycony tym serialem, po prostu musi sięgnąć po „Better Call Saul”. Oba seriale są do siebie bardzo podobne pod względem klimatu, ale też jakości produkcji – w końcu odpowiadają za nie dokładnie te same osoby, czyli Vince Gilligan oraz Peter Gould. Specyficzną atmosferę serialu kreują również piękne zdjęcia i surowe krajobrazy Nowego Meksyku.
Na szczęście tych wątków nie ma wcale aż tak dużo, dzięki czemu nie mamy wrażenia, że „Better Call Saul” to produkcja obliczona na odcinanie kuponów od sukcesu znakomitego poprzednika. W kilku momentach pojawiają się jednak interesujące nawiązania, w tym wprowadzające zupełnie nowe fakty na temat znanych już postaci, jak np. Mike Ehrmantraut czy Gustavo Fring.