Impresje filmowe (1) - sf filmy

Piotr Kowalczyk
07.09.2015

Ostatnimi czasy nie mogę się zebrać, by napisać długą, porządną recenzję. Ponieważ jednak filmów oglądam sporo, postanowiłem podzielić się przynajmniej krótszymi impresjami.

Gwiezdne Wojny: Wojny klonów to pilot serialu animowanego, wyświetlanego od niedawna na kanale Cartoon Network. Fabuła rozgrywa się ma pomiędzy drugim a trzecim epizodem aktorskiej serii. Anakin Skywalker, jeszcze bez przydomku „lord Hełmuś”, dostaje własny przydział padawana w postaci młodziutkiej Ahsoki Tano.  Wiążą się z tym przygody, ponieważ trwa właśnie rywalizacja republiki (z prowadzącym własną grę kanclerzem Palpatinem i wspierającym go hrabią Dooku) i separatystów o kontrolę nad zewnętrznym pierścieniem galaktyki. By to osiągnąć, należy zyskać względy Jabby the Hutta, czemu na przeszkodzie staje porwanie Jabbowego synka (Dooku usiłuje go przekonać, że odpowiedzialni są Jedi i w ten sposób odwieść go od paktu z Republiką). Postać Ahsoki jest dodana wyraźnie na siłę (fabuła niczego by bez niej straciła), a jej dialogi z Anakinem wskazują na nastawienie na młodszego nieco widza. Na szczęście po pierwszym kwadransie, w którym obie strony konfliktu naparzają się z blasterów w regularnej bitwie, , na pierwszy  plan coraz bardziej wysuwa się pomysłowa intryga. W sumie jest to sympatyczny film, jednak miłośnicy mrocznych klimatów à la Imperium kontratakuje mogą go sobie darować.

Babylon AD to film, w którym świetne, dynamiczne zdjęcia, doskonały, mroczny klimat i gwiazdorska obsada (Vin Diesel, Michelle Yeoh, Gérard Depardieu) nie rekompensują niedostatków fabuły. Początek robi wrażenie i intryguje: zaczyna się od postsowieckiego blokowiska, w którym nikogo nie dziwi wszechobecna broń i chaos, a niejaki Toorop (Diesel), zaraz po tym, gdy antyterroryści wchodzą do jego mieszkania przez gruzy zniszczonej wybuchem ściany, dostaje zlecenie przeszmuglowania tajemniczej dziewczyny do Ameryki. Po czymś takim można się spodziewać spektakularnej przygody, ale jeśli by kto na nią czekał, nie doczeka się. Owszem, ogląda się to, ale gdy w końcu przychodzi do ostatecznego rozwiązania zagadki, pozostaje pytanie: „Ee? Co? Że niby o co chodzi?”
W skrócie: rozczarowanie po widowiskowym początku.

Eagle Eye gra na aktualnym w USA strachu przed inwigilacją w imię walki z terroryzmem. I gra bardzo zręcznie. Dwoje ludzi zostaje zmuszonych do wykonywania rozkazów nieznajomej, która widzi każdy ich ruch i słyszy każde słowo. Rzecz przybiera coraz bardziej terrorystyczny charakter, nim w końcu okazuje się, kto tu jest naprawdę terrorystą i co to ma wspólnego ze zbombardowaniem afgańskiej wioski w pierwszej scenie filmu. Okazuje się, nawiasem mówiąc, trochę za wcześnie, po czym pozostaje śledzić sensacyjną fabułę. W skrócie, jest to dobry film akcji. I tylko aktorów zabrakło nieco lepszych.

W następnym odcinku: Indiana Jones i królestwo kryształowej czaszki, Quantum of Solace i chiński Hero.

Michał Szklarski

Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie