Outlander - Wikingowie i kosmici - filmy fantastyka

Marek Szydełko
09.09.2015

Jakie to jest: Outlander to jeden z tych filmów, które po zapowiedziach okazują się albo kompletnym chłamem robionym przez debili nie mających pojęcia o temacie, albo wypasionym w swojej klasie kultem. Hurra, trafiło na to drugie!

Tytuł: Outlander
Produkcja: USA, 2008
Gatunek: Fantastyczno-naukowy
Dyrekcja: Howard McCain
Za udział wzięli: Pan Jezus, Hellboy z ojcem, wampirka z Underworlda
O co chodzi: Jesus vs. Predator

Jakie to jest: Outlander to jeden z tych filmów, które po zapowiedziach okazują się albo kompletnym chłamem robionym przez debili nie mających pojęcia o temacie, albo wypasionym w swojej klasie kultem. Hurra, trafiło na to drugie!

Fabułę filmu ciężko nazwać oryginalną. Przygody kosmity przybywającego na Ziemię w wikingowskich czasach, aby ukatrupić kosmicznego stwora siejącego śmierć i pożogę, zalatują na kilometr Predatorem, Thorgalem i Beowulfem. Na szczęście reżyser nie sili się na sztuczną oryginalność – i już od pierwszych ujęć daje nam do zrozumienia, że film jest świadomym miksem kilku/nastu/dziesięciu popularnych motywów.

Do pewnego momentu Outlander zalatuje najwyraźniej też np. Armią Ciemności – stechnicyzowany przybysz staje się zarazem sprawcą zagrożenia, jak i potencjalnym
wybawcą ludu pierwotnego. W decydującym momencie dochodzi tu nawet do analogicznego sojuszu tego ludu z wrogim plemieniem Gunnara (Perlman), aby wspólnie zmóc monstera. Tylko mechanicznej ręki i piły brakuje. Za to wiemy, Ŝe nasz kosmiczny Kainan (Caviezel) ściga ostatniego z gatunku (motyw ekologiczny Moorwenów,  niezabijalnych w warunkach polowych potworów, których głównym celem w Życiu jest konsumpcja ludzi na kopy. Na szczęście zaawansowana kosmiczna cywilizacja, z której pochodzi nasz bohater, nie wyrzekła się przemocy – co mu daje jakieś szanse w starciu ze stworkiem oraz samymi wikingami.

Oczywiście, jak jest do przewidzenia, zabicie monstera nie jest takie proste mimo sprytnych planów, cały więc film jest wieloetapowy i dzieje się na wielorakich levelach (scenerii, nie interpretacyjnych). Jim Caviezel kolejny raz gra kolesia po przejściach, który stracił rodzinę – i choć robi to dość sztampowo, do Outlandera pasuje, bez specjalnej brawury. Zwłaszcza że na Ziemi już przystawia się do niego urodziwa (powiedzmy) i skąpo odziana Freya oraz synek zastępczy. Szkoda natomiast, że Ron Perlman tylko przemyka chwilami przez ekran; no ale coś, może producenci nie mieli tyle kasy co Uwe Boll, Ŝeby przytrzymać go dłużej na planie.

John Hurt za to nagrał się porządnie, a to właśnie w jego przypadku obawiałem się występu epizodycznego. Obsada jest więc ogólnie w dechę, poza może Wulfrikiem, który nadaje się może na rolę chudego, chorego wikinga-przybłędy, a nie następcy tronu.

Przez cały czas film balansuje pod każdym względem (designu, rozmachu, aktorstwa) pomiędzy serialem a wysokim budżetem kinowym. Pojawiające się co jakiś czas momenty kosmiczne są scenograficznie na poziomie nieco serialowym, ale np. scena rozwałki statku na wstępie filmu mocno przywodzi na myśl podobną scenę z Pitch Black – tak więc pan McCain zrzynał obiema garściami, ale z zacnych wzorców. Co ciekawe jednak – po filmie jako całości wcale nie widać skromnego budŜetu: należy on do tych produkcji, gdzie kasy było mało, ale wsadzoną ją tam, gdzie ją widać. Dzięki temu otrzymujemy nie tylko niezły LotRowski gród wikingów, ale też obce planety, zatopiony w jeziorze statek, wulkaniczne jaskinie czy pieczarę w wodospadzie.

Kosmiczny design filmu jest całkiem fajny, acz banalny – co w sumie nie ma wielkiego znaczenia, bo i tak liczy się scenografia skandynawska, która jest na megapoziomie, łącznie z kultowym drzewem wyrastającym z budynku dworu króla. Efekty kompowe też nie mają w sobie nic z taniochy: scenki atomowej pacyfikacji planety czy wzmiankowanego rozbicia statku trzymają poziom ekstraklasiasty. Film jest na tyle fajny, że nie przeszkadzają w nim różne głupotki typu wysoki poziom
higieny i kultury wikingów, laski chodzące odziane w skórzane paski, dyŜurny kapelan wioskowy, traktowanie mitologii nordyckiej per noga, a także mocne skróty logiczne w fabule.

Fajny jest cały background Kainana i Moorwena, który ciut komplikuje prosty motyw „dobry kosmonauta ściga złego monstera”. Mimo całej bolesnej przewidywalności akcji – Outlandera ogląda się bez znudzenia, acz i bez szczególnych uniesień. Akcyjka jest reżyserowana prawidłowo, łącznie z popularną snyderowską techniką „szybko-wolno-szybko”, krwi i obciętych członków nie brakuje, więc przyzwoity poziom wizualny jest zachowany.

Jako wikingowski film znacznie przebija Pathfindera i Beowulfa (co nie jest specjalnie trudne), acz do Trzynastego wojownika mu daleko. Jest produkcją naprawdę bezpretensjonalną (tak, znowu), robiącą liczne ukłony, obok wymienionych inspiracji, np. do Pasji (nie dziwota), Ojca chrzestnego czy Obcego 3. Film nie jest głupkowaty, ale też nie jest całkiem mroczny, nie ma dłużyzn, tylko ładnie skrojone oddzielne akty. Znakomita obsada, fajne acz szablonowe postacie, przyjemna akcyjka i walona – jest swego rodzaju odpowiednikiem Doomsdaya posklejanym z rośnych dyżurnych motywów, tym razem w konwencji fantasy. I taką zabawę konwencją lubię!

Ocena (1-5):
Wikingowskie czasy: 5
Kosmiczne czasy: 4
Kosmiczny potwór: 3
Fajność: 5
Cytat: Fuck!
Ciekawostka przyrodnicza: Film powstał w pewnej mierze z resztek produkcyjnych innych filmów – głównie LotRa i Beowulfa&Grendela. Na szczęście do obsady nie załapał się Karl Urban, co byłoby juŜ w ogóle przegięciem.



Commander John J. Adams
[www.zakazanaplaneta.pl]
[tytuł od redakcji]

Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie