Jak wydawcy gier wyciągają kasę od klientów? Mają na to proste sposoby

Marek Szydełko
09.07.2018

Bycie zapalonym graczem to dość kosztowne hobby. Nie chodzi już nawet o niezbędne wydatki na sprzęt do grania (konsolę lub wydajny komputer) czy o horrendalnie wysokie ceny gier. Wydawcy doskonale wyczuli koniunkturę i coraz częściej traktują klientów jak dojne krowy, z których można wyciągnąć ostatnią kroplę mleka (czyli złotówkę, euro czy dolara). Ich sposoby na dobranie się do naszych kieszeni są banalnie proste, a przez to skuteczne. Wymieniamy je w naszym artykule.

Sprzedawanie tej samej gry dwa razy

Stary, ale wciąż działający trik, na który gracze naiwnie się nabierają. Ileż to już mieliśmy różnych „Classic Edition”, „Gold Edition”, „Ultimate Edition” czy innych „edyszyn” hitowych gier? Owszem, wydawcy i producenci coś tam do nich dodają, pojawiają się jakieś dodatkowe stroje, bronie, czasami nawet bonusowe misje. Ale gra pozostaje dokładnie taka sama. Dlaczego gracze mają więc ponownie za nią płacić? Bo wydawca tak chce.

Jesteśmy mamieni, że oto gra mająca kilkanaście lat na karku została świetnie „zremasterowana” i dopasowana do możliwości konsol nowej generacji. No fajnie, ale co z tego? Czy za możliwość ponownego przejścia TEJ SAMEJ gry wydawca powinien brać całą, niemałą przecież kwotę?

Opłata za granie online

Ten zwyczaj spokojnie możemy określić mianem patologii naszych czasów. Gracz kupuje jakąś grę, wydaje na to lekko licząc 250 złotych (to już standardowa cena), po czym dowiaduje się, że aby móc w pełni cieszyć się zdobyczą, musi znów sięgnąć do kieszeni.

Opłata za granie online na razie dotyczy wyłącznie konsolowców, ale jest kwestią czasu, gdy w podobnej sytuacji znajdą się pecetowcy. Aby móc zmierzyć się z przeciwnikiem w np. takiej „Fifie”, gracz musi mieć wykupiony abonament (PlayStation Plus lub XBOX Gold), co kosztuje w granicach 200 złotych rocznie. Paranoja.

Obiecywanie gruszek na wierzbie

Chyba każdy gracz przeżył w swoim życiu poważny zawód. Oczekiwał, że nowa gra, na którą tak długo czekał, zapewni mu wiele godzin rozrywki na najwyższym poziomie. Gdy już włożył czytnik do napędu szybko pozbywał się złudzeń. Gra okazała się być bublem, no ale wydawca i tak zarobił, więc wszystko jest cacy. Nic dziwnego, że gracze się już „wycwanili” i wyniki sprzedaży nowych gier w okresie premiery lecą na łeb i na szyję.

Gracze wolą poczekać na recenzje i opinie tych bardziej nadgorliwych, którzy kupili grę w dniu premiery lub krótko po niej. Dopiero na tej podstawie można podjąć bardziej świadomą decyzję o wydaniu ciężkich pieniędzy na coś, co przecież może się okazać wtórnym gniotem.

A teraz powiedzmy sobie szczerze: czy wydawcy mają jakikolwiek interes w tym, by traktować graczy inaczej? Skoro ci wciąż łapią się na te same numery, to najwidoczniej system działa i nie trzeba go zmieniać. Smutne, ale prawdziwe.

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie