Informatyk dr Marcin Woliński, adiunkt zatrudniony w Instytucie Podstaw Informatyki PAN, nazwał mnie świrem w korespondencji mejlowej w podzięce za przesłanie informacji o licznych błędach i usterkach dostrzeżonych w elektronicznej publikacji Słownik gramatyczny języka polskiego, której jest współautorem.
UWAGA: mówienie o normach językowych, gramatyce normatywnej itd. rodzi szereg problemów. O niektórych z nich można przeczytać na stronie poświęconej polskiej ortografii. Zob. zwłaszcza głos językoznawcy w tej sprawie. Polecam także moją stronę na temat poprawności językowej, omówienie błędów w WSPP oraz słownik poprawnościowy, w którym zebrano wątpliwe rozstrzygnięcia rozrzucone po różnych publikacjach.
Przedmiotem zainteresowania niniejszego artykułu są usterki, których dopuścili się autorzy następującej publikacji:
Z. Saloni, W. Gruszczyński, M. Woliński, R. Wołosz, Słownik gramatyczny języka polskiego, WP, Warszawa 2007.
Dzieło to składa się z książeczki zawierającej podstawy teoretyczne i instrukcję użytkowania, oraz z płyty CD z programem do obsługi dołączonej, zabezpieczonej bazy danych, zawierającej informacje o ok. 245 tysiącach polskich leksemów, określone na tylnej okładce publikacji jako „pełna charakterystyka gramatyczna”.
Informacja na tylnej części okładki papierowej część SGJP głosi, że publikacja ta przeznaczona jest do szerokiego kręgu odbiorców. Zdaniem jednego ze współautorów SGJP jest ona fałszywa.
W prywatnej korespondencji M. Woliński, komentując tę informację użył sformułowania „Co za absurdalna teza!”, a następnie dodał: „Jak książka o nakładzie 1000 egzemplarzy może być skierowana do «szerokich grup»? Jest to niszowa publikacja naukowa, której ewentualna użyteczność w nauce języka jest uboczna. Taka użyteczność jest sygnalizowana na okładce jako element marketingowy, ale to chyba nie jest naganne”.
Sytuacja jest więc co najmniej zastanawiająca. Jeżeli autor informacji o przeznaczeniu słownika zdawał sobie sprawę z takiej wysokości nakładu, a mimo to napisał to, co napisał, to w jaki sposób można to skomentować? Być może cytowany autor rzeczywiście jest przekonany, że zamieszczanie tego rodzaju informacji nie jest naganne, z jego słów wynika jednak, że dopuszczono się kłamstwa. A kłamstwo jednak jest naganne, niezależnie od okoliczności.
W standardowej gramatyce polskiej, nie tylko w szkole, ale i w większości publikacji, wciąż jeszcze obowiązuje pogląd, że kategoria strony jest jak najbardziej potrzebna do opisu języka, że imiesłowy przymiotnikowe to jednak nie są zwykłe przymiotniki, że istnieje związek zgody, że zaimki są kategorią w praktyce bardzo użyteczną, choć trudną do zdefiniowania. Zdarzają się próby innych opisów, ale jak dotąd nie zyskały one popularności i nie weszły do kanonu dydaktycznego. Próby takie traktuje się jako rodzaj egzotyzmu, może popularnego na pewnych uczelniach, ale chyba nigdzie poza tym. A tymczasem taką właśnie próbę prezentuje SGJP. Zupełnie nie koresponduje to z deklarowanym przeznaczeniem publikacji, która zamiast dostarczać niekontrowersyjnej klasyfikacji, jest raczej reklamą osobistych poglądów autorów.
A przecież taki słownik jak SGJP, adresowany do „wszystkich świadomych użytkowników języka polskiego”, nie powinien opierać się na egzotyzmach, bo owi świadomi użytkownicy są po prostu do tych elementów opisu przyzwyczajeni. Charakterystykę gramatyczną języka polskiego dałoby się zupełnie dobrze przedstawić posługując się obowiązującym w szkołach (także w wielu szkołach wyższych!) podziałem części mowy z czasów Szobera. Gdyby SGJP był adresowany wyłącznie do specjalistów, zwłaszcza do takich, którzy podzielają punkt widzenia orędowników „nowego spojrzenia” na gramatykę polską, wszystko byłoby w porządku. Może dla autorów jest jasne, że np. ja jest rzeczownikiem, ale przeciętny Kowalski, świadomy użytkownik języka polskiego, uzna to z pewnością za herezję, ale i wielu studentów polonistyki umrze wręcz ze zdziwienia. Po co więc te wszystkie udziwnienia? Po co na siłę wprowadzać swoje własne idee, które po pierwsze nie są wcale dobrze umotywowane (przykład: odrzucenie kategorii strony oparte jest jedynie na argumentach pozornych), a po drugie nie są powszechnie akceptowane, a nawet nie są znane poza w sumie wąskim, elitarnym kręgiem osób?
Mimo wprowadzenia rozmaitych udziwnień autorzy SGJP wciąż tu i ówdzie posługują się starą terminologią. Więcej nawet, nie mogą się bez niej obyć (co zresztą wcale nie powinno dziwić) i co chwila wprowadzają ją, przynajmniej do części papierowej. Pokazuje to słabość i eksperymentalny charakter modelu, na którym oparto słownik. W wydawnictwach skierowanych do szerokiego kręgu odbiorców powinno się unikać tego typu eksperymentów.
Tradycyjnym pojęciom towarzyszy często cudzysłów lub dodatek „tzw.”. Na przykład czytamy w tekście „tzw. zaimki rzeczowne”. A przecież po co pisać „tak zwane”, skoro każdy świadomy użytkownik polskiego wie, co to są zaimki rzeczowne, bo uczono o tym w podstawówkach, i pojęcie to wciąż bez jakichkolwiek zastrzeżeń jest używane w wielu źródłach. Czyżby przykład swoistej teoretycznej schizofrenii? Oto proponuje się pewien nowy i mało dotąd znany model tylko po to, by za chwilę pokazać, jest on bezużyteczny, bo i tak trzeba posługiwać się starym?
Poza tym co z tego, że zaliczenie niektórych zaimków do kategorii rzeczowników jest rzekomo bardziej zgodne z teorią niż pozostawienie osobnej klasy zaimków, skoro takie leksemy jak ja, my nie mają przecież ustalonego rodzaju, a leksem on nawet odmienia się przez rodzaj, co raczej nie jest dla rzeczowników typowe. Zgodność z teorią nie jest więc pełna. Po cóż więc było niszczyć tradycję, do której przeciętny „świadomy użytkownik języka polskiego” jest przyzwyczajony?
Przykład pary aspektowej czasowników niewłaściwych omawiany w SGJP na str. 113 jest dobrany fatalnie. Użyto mianowicie czasownika braknąć, uznanego za niedokonany. Tymczasem ocena taka jest bardzo kontrowersyjna, choć bywa powielana w różnych publikacjach (za monumentalnym, ale bardzo już przestarzałym SJPDor) bez sprawdzenia obecnie obowiązujących zwyczajów językowych.
Pozytywnego przykładu dostarcza WSPP, który słusznie kwalifikuje rozpatrywany czasownik jako „dk a. ndk”. Istnieją też (liczni?) Polacy, dla których braknąć jest wyłącznie czasownikiem dokonanym. Tymczasem autorzy SGJP zdają się tę ocenę zupełnie ignorować, i analizują np. zdanie W sklepie zaczęło braknąć chleba, którego poprawność dla wielu Polaków jest wątpliwa.
W słowniku przeznaczonym dla „wszystkich świadomych użytkowników języka polskiego” nie ma miejsca na rozwijanie oryginalnych i słabo umotywowanych hipotez. Tymczasem SGJP (str. 102, uw. 12) przedstawia ciekawy pogląd dotyczący różnicy między formami przeczytajmy : niech przeczytamy, które autorzy próbują interpretować odpowiednio jako inkluzywne i ekskluzywne1. Formą inkluzywną miałoby być przeczytajmy, podczas gdy niech przeczytamy miałoby wykluczać adresatów wypowiedzi.
Hipoteza ta wydaje się ryzykowna, a to z trojakiego powodu:
Hasła w SGJP nie są traktowane równo. Uderza zwłaszcza fakt, że wymowy wyrazów nie podano wszędzie tam, gdzie jest to potrzebne, ale jedynie w niektórych hasłach, dobranych na zasadzie przypadku. Na przykład uwagą o wymowie [d-z] opatrzono hasło podzamcze, ale już nie przedzamcze. A informacja taka jest potrzebna, zwłaszcza w wypadku wyrazów mało znanych. Można się domyślić, jak wymówić odziarniarka, ale już z rzeczownikiem odzier może być kłopot.
Również bardzo niekonsekwentnie pojawiają się kwalifikatory daw. lub przest. Mianowicie opatruje się nim zarówno słowa istniejące i używane w języku współczesnym (np. komers, sodomita), przynajmniej w niektórych formach (np. dziewczę), wyrazy książkowe, ale nie do zastąpienia przy opisie realiów historycznych (np. waszmość), wreszcie również i wyrazy, które wyszły z użycia, zostały zastąpione przez inne i dziś są niezrozumiałe (np. debrze, infima, pantarczę, reż, szczebrzuch, żeleźce), albo co gorsza formy kiedyś poprawne, ale dziś w powszechnej opinii rażące (np. demokrat, odzieża, smaragd, strzemiono, systema, szema, żelezce), na które nie powinno być miejsca we współczesnych słownikach języka polskiego. Z drugiej strony wiele haseł całkowicie dziś niezrozumiałych, niespotykanych i nienotowanych w słownikach, lub takich, których znaczeń można się tylko domyślać, nie jest opatrzonych żadnym kwalifikatorem (np. bystroń, lanka, lecie, poklicz, przedrękojeść, siecz, skandówka).
W Słowniku znaleźć można wiele wyrazów używanych sporadycznie, lub w ogóle tworów indywidualnych (np. demonozofia, mętliwość, ogrzbiecie, rozżarze). Brakuje natomiast wielu wyrazów, nawet zupełnie pospolitych, o czym w uwagach szczegółowych.
Uciążliwym mankamentem interfejsu SGJP jest brak sposobu wyboru listy leksemów mających dany, określony model odmiany. Kliknięcie w symbol wzorca powinno otwierać taką właśnie możliwość, tymczasem tak się nie dzieje, i nie ma sposobu sprawdzić, jakie inne leksemy odmieniają się tak samo, jak ten, który jest właśnie wyświetlany.
Do przedstawienia morfologicznej charakterystyki rzeczowników i przymiotników użyto w SGJP oryginalnego podziału na ponad 200 klas. Podział ten można by uznać za odpowiedni, mimo że został oparty na cechach powierzchownych, takich jak ortografia. Niestety, nie został on do końca przemyślany ani przetestowany, stąd licznie występujące w nim rozmaite usterki.
W oznaczeniach klas rzeczowników pojawiają się tajemnicze symbole cyfrowe lub cyfrowo-literowe, np. „0048ug”. Można tylko domyślić się, że „0048” oznacza numer głównego wzorca odmiany, jednak na próżno szukać listy tych wzorców. Nie wiadomo nawet, ile tych typów odmian jest, i aby na to pytanie odpowiedzieć, trzeba by było przejrzeć dokładnie cały słownik.
Trzeba też z konieczności zgadywać, co oznaczają litery „ug”, gdyż nigdzie nie można znaleźć ani słowa na ten temat – ani w części papierowej, ani elektronicznej. Nie wiadomo, czy jest to przeoczenie, wynik braku sił autorów lub czasu potrzebnego na przygotowanie takich objaśnień, czy też może rodzaj testu na inteligencję dla użytkownika. W każdym razie sytuacja jest nietypowa i zdumiewająca: trudno znaleźć inne podobne publikacje, w których także pominięto by konieczne dla czytelnika objaśnienia.
W uwadze pierwszej na str. 165 autorzy utrzymują, że mają nadzieję na otwarcie szerszej dyskusji na temat wyróżnionych grup deklinacyjnych („Autorom symbole takie pomagały grupować i systematyzować informacje zawarte w Słowniku. Być może, będą one punktem wyjścia do szerszej dyskusji w gronie specjalistów.”), ale nie zrobili dosłownie nic, by do tej dyskusji zachęcić. Nie wiadomo przecież, nad czym dyskutować. Ciekawe, że M. Woliński w prywatnej korespondencji najpierw starał się ten zarzut zdyskredytować, pisząc „akurat do dyskusji o grupach chyba nie zachęcamy”. Czytelnik zechce samodzielnie zestawić to sformułowanie z zachętą zawartą w omawianej uwadze.
Broniąc się przed zarzutem braku objaśnień, M. Woliński (w korespondencji prywatnej) stwierdził poza tym: „W obecnej wersji SGJP «zwykły użytkownik» zainteresowany tym, jak «słowo się odmienia» w ogóle nie potrzebuje symboli wzorów”. Argument taki jest zupełnie niepoważny: przecież ten sam autor stwierdził, że krąg odbiorców SGJP jest elitarny, i że nie ma mowy o zwykłych użytkownikach. A użytkownik kwalifikowany jest jednak zainteresowany takimi szczegółami, jak oznaczenia, których autorzy nie raczyli objaśnić.
Jeśli przyjąć za prawdę, że przeznaczeniem SGJP jest trafić do szerokiego kręgu odbiorców, nie powinien on prezentować treści kontrowersyjnych. Tymczasem publikacja stanowi reklamę osobistych pomysłów autorów, które poza nimi nie są w ogóle akceptowane ani w dydaktyce, ani nawet w kręgu nauki.
Mianowicie klasyfikację rzeczowników oparto na tak bardzo powierzchownej cesze, jaką jest ortograficzna postać wyrazu. Każdy świadomy użytkownik języka polskiego pamięta ze szkoły, że np. w formie D lm podudzi występuje temat podudź- (ortograficznie podudz-) i końcówka -i. Jednak zdaniem autorów SGJP w tej formie wyrazowej w ogóle nie ma końcówki. U nich podział morfologiczny wyrazu oparty jest na ortografii, a przecież od takiego powierzchownego spojrzenia nauka odeszła setki lat temu, gdy tylko uświadomiono sobie w pełni różnicę między literą a głoską.
Przejawem takiego ekscentrycznego i w gruncie rzeczy bardzo nielingwistycznego podejścia jest wrzucenie do jednej grupy deklinacyjnej (opisanej symbolem n2 0173) rzeczowników serce i podudzie, podczas gdy zdjęcie zaliczono do grupy n2 0195. Tymczasem w klasyfikacji używanej zarówno w szkole, jak i w świecie nauki, w odmianie rzeczowników serce i zdjęcie występuje dopełniacz liczby mnogiej bez końcówki (serc, zdjęć), podczas gdy w odmianie rzeczownika podudzie występuje w tym przypadku końcówka -i.
Autor tej dziwacznej klasyfikacji, W. Gruszczyński, najwyraźniej nie wie, że w formie podudzie grupa liter -dzi- stanowi trójznak reprezentujący jedną głoskę, natomiast w formie podudzi takiego trójznaku nie ma. Jego podejście może i jest dobre w informatyce, w algorytmach przetwarzania tekstu, ale na pewno nie ma nic wspólnego z lingwistyką, i w publikacji przeznaczonej dla szerokiego kręgu odbiorców nie powinno być prezentowane. Jest bardzo dziwne, że na publikację takich ekscentrycznych poglądów zgodziło się wydawnictwo cieszące się sławą jednego z najbardziej rzetelnych i fachowych.
Czasami podział na klasy stosowany w SGJP zawodzi zupełnie, czemu nie należy się specjalnie dziwić, skoro autorzy nie chcieli dokonać jego opisu i pozbawili samych siebie możliwości kontroli. Szczególnie rażącego przykładu dostarczają rzeczowniki rodzajów2 m2 i m3 o odmianie przymiotnikowej, które odmieniają się według takiego samego paradygmatu (z uwzględnieniem tylko różnicy rodzaju), a mimo to zostały w SGJP przyporządkowane aż trzem różnym klasom, w sposób, w którym nie sposób doszukać się jakichkolwiek prawidłowości. Bardzo źle świadczy to o całej klasyfikacji gramatycznej rzeczowników, sugerując, że nie jest one dopracowana, a już na pewno, że nie próbowano nawet jej zweryfikować.
I tak, do klasy A707 zaliczono rzeczowniki m2 bułany, kary, klaskany, klękany, miękkopłetwy, tęgopokrywy, trzonopłetwy, wrony.
Do klasy A712 zaliczono rzeczowniki m2: brzozowaty, chodzony, chowany, dobry, drobiony, głębszy, goniony, gończy (‘pies’), krzesany, odbijany, siwy, zielony (‘dolar’), złoty, rzeczowniki m3: dostateczny, halny, lewy, luty, mierny, monopolowy, niedostateczny, normalny, osobowy, polecony, pośpieszny, powrotny, prawy, prosty, sierpowy, stołowy, sypialny, ulgowy, wsteczny, zabiegowy, a także rzeczowniki dwurodzajowe (m3 / m2): karny, schabowy, spalony.
Wreszcie do klasy 0206 (w której symbolu brak litery A znamionującej odmianę przymiotnikową) zaliczono rzeczownik m2 Merkury (nazwa planety).
Interesujący problem występuje w rodzaju m1 w typie 0098. Większość należących tu rzeczowników opisano jako 0098, ale np. Obara (nazwisko) jako 0098w (mimo że odmiana jest identyczna jak ciura, fujara itd.). Jeżeli chodziło o to, że w typie 0098w używa się M lm ndepr3, podczas gdy w typie 0098 identycznie utworzonej formy się nie używa (formę tę jednak podano, choć opatrzono komentarzem), to dziwić musi, że podobnego rozwiązania nie zastosowano w innych rzeczownikach męskoosobowych, na przykład w typie 0092. Nie ulega wątpliwości, że np. form Barnabowie, drużbowie, satrapowie się używa, ale użycie np. adwokacinowe, beksowie, gapowie czy poczciwinowie stoi pod wielkim znakiem zapytania. Rzeczowniki pogardliwe nie mogą bowiem właściwie systemowo mieć niepogardliwych form mianownika liczby mnogiej.
Reasumując: różnica między odmianą Obara a ciura polega tylko na tym, że w pierwszym wypadku używa się, a w drugim nie używa formy ndepr M lm, i różnicę tę zdaje się w SGJP wyrażać inne oznaczenie typu (0098w : 0098). Ale dokładnie taka sama jest różnica między odmianą rzeczowników drużba i gapa, ale w SGJP tej różnicy nie towarzyszy zmiana oznaczenia typu odmiany.
Rzeczowniki m1 moczygęba i strzępigęba odmieniają dokładnie tak samo jak np. niezgraba, Zięba (nazwisko), Zaręba, Kutrzeba, i wiele innych. Pozostanie więc tajemnicą autorów SGJP, dlaczego pierwsze dwa zaliczono do typu 0125, podczas gdy wszystkie inne do 0092.
Nie wiadomo, dlaczego Ilia należy do klasy m1 0127, podczas gdy identycznie odmieniające się Aria, Beria, paria zaliczono do m1 0126.
Nie wiadomo, dlaczego nazwisko Kościa opisano jako 0138, a jeden z dwóch wariantów odmiany rzeczownika ciamcia opisano jako 0139, mimo identycznego paradygmatu.
Jedną z dwóch możliwych odmian rzeczownika p3 Tychy (z D lm Tychów) przypisano do typu 0015. Jednak inne rzeczowniki o identycznej odmianie, np. Appalachy, bebechy, makuchy, prochy, rozruchy, szachy przypisano do typu 0010.
W odmianie rzeczownika więzień podano w SGJP dwie formy M lm ndepr, więźniowie i więźnie. Niezależnie od faktu, że ta druga jest zgodnie z opisem formą dawną, podano ją przecież jako wariant. Na ogół w innych tego typu wypadkach podaje się dwa symbole wzorów odmiany. Tu akurat coś jednak przeoczono, i symbol jest jeden.
Z kolei w odmianie rzeczownika waligóra zdarzyła się sytuacja odwrotna i podano dwa symbole wzorów odmiany: 0098 / 0098w. W MW lm ndepr zgodnie z oczekiwaniem (wynikłym z istnienia dwóch symboli) zjawiają się dwie formy, z tym że… obie są takie same. Wygląda to tak:
waligórowie nie używa się
waligórowie
Z opisu tego można wnosić, że używa się nie formy waligórowie, ale waligórowie… Widać tu również ewidentne niedopatrzenie autorów.
Znaczenie litery „w” w oznaczeniu typu odmiany rzeczownika mułła jako 0096łw jest co najmniej tajemnicze, skoro rzeczowniki mające taki sam zestaw końcówek (np. szaławiła) odmieniają się według 0096.
Zdarzyło się wreszcie i tak, że jeden z typów w ogóle wypadł z systemu. Mianowicie:
natomiast brakuje typu 0045.
Uwzględniając (spełniające się generalnie) założenie, że typy ułożono według kolejności alfabetycznej (w obrębie danego modelu), kandydatem na typ 0045 byłby rzadki rzeczownik otrząs : otrzęsu. Jednak odmianę taką opisano (bardzo niekonsekwentnie) jako 0010ą.
Rzeczowników zakończonych na -ąf, -ąh, -ąj, -ąl, -ął, -ąm, -ąn, -ąń, -ąr, -ąw w ogóle brak, rzeczowniki na -ąch, -ąg, -ąk należą do innego modelu odmiany, wśród rzeczowników na -ąp (krąp, rząp, żąp), -ąt (kąt i inne) i pozostałych na -ąs brak przykładów na wymianę ą : ę, podobnie wśród rzeczowników typu dąbr (dwie spółgłoski na końcu tematu). Typ 0045 chyba więc autorzy SGJP przeoczyli.
Przeoczono też typ 166. Prawdopodobnie miał tu należeć żeński wyraz Ostrów (D lp Ostrowi) opisany niekonsekwentnie jako 164Ó, por. 163 (cerkiew), 164 (krew), 165 (sól), 167 (łódź).
Analiza powyższych wpadek autorów SGJP pozwala niestety postawić tezę, że system oznaczeń był przygotowany na kolanie, w pośpiechu, przez osobę, która nie ma ochoty się zaangażować w swoją pracę, albo której brakło czasu, by popatrzeć na jej rezultaty przed włączeniem ich do publikacji. Mści się tu z pewnością brak wykazu wszystkich istniejących typów odmian ze szczegółowymi objaśnieniami dotyczącymi zastosowanych oznaczeń i z przykładami leksemów przynależnych do poszczególnych wyróżnionych tym sposobem klas. Brak tego wykazu obniża oczywiście dramatycznie standard „publikacji niszowej” i uniemożliwia praktycznie jakąkolwiek dyskusję nad wyróżnionymi klasami. Gdyby taki kompletny wykaz sporządzono, błędy, o których mowa, od razu dałyby się wychwycić, i nie byłoby potrzeby pisać tak długiego wykazu usterek, z których część jak widać ma charakter systemowy. Niestety, autorzy SGJP nie postarali się o takie udogodnienia.
Nie wprowadzono w SGJP podziału czasowników na klasy pozwalające jednoznacznie przewidzieć wszystkie formy fleksyjne. Zamiast tego zastosowano bardzo niedokładny podział Tokarskiego, choć można było zastosować numerację wzorców odmiany występującą w publikacji Z. Saloniego Czasownik polski (CP), który jest przecież głównym autorem SGJP.
Saloni dostrzegł w CP, że klasyfikacja Tokarskiego jest po pierwsze niepełna (pozostają poza nią choćby tzw. czasowniki nieregularne), po drugie klasy Tokarskiego nie są jednolite i podanie tylko symbolu klasy nie pozwala na odtworzenie pełnego paradygmatu. Zamiast dopisywać do oznaczeń Tokarskiego skomplikowane oznaczenia podtypów, wprowadził po prostu własną klasyfikację nieopartą na klasyfikacji Tokarskiego, choć naturalnie do jakiegoś stopnia na nią przekładalną (z uwagi na naturę tego, czego klasyfikacja dotyczy).
Zdziwienie budzi więc fakt, że tej skądinąd dobrej klasyfikacji nie wprowadzono do SGJP i zamiast tego posłużono się klasyfikacją starą, zarzuconą w CP i podaną tam jedynie jako pomoc dla korzystających z innych źródeł, w których jest ona rozpowszechniona. Może brakło czasu, może zaistniały jakieś inne powody. Opatrywanie jednoznacznymi symbolami wzorców odmiany rzeczowników przy niepodaniu jednolitych i jednoznacznych symboli wzorców odmiany czasowników jest co najmniej przejawem niekonsekwencji, która musi ujemnie rzutować na ogólną ocenę SGJP.
Zaczynając od pozytywów, warto podkreślić, że w wielu wypadkach autorzy starali się wykonać swoją pracę solidnie. Dość często zwłaszcza wybór między formami wariantywnymi, a także wskazanie na taką czy inną formę, zgadza się lepiej z odczuciami niż w wypadku WSPP. Jednak niestety, nie zawsze tak jest.
SGJP zawiera bowiem dość liczne usterki, a nawet błędy ortograficzne, co jest doprawdy sytuacją żenującą i wystawia autorom bardzo niekorzystne świadectwo. Można się oczywiście tłumaczyć, że proces przetwarzania setek tysięcy leksemów z konieczności musiał zostać zautomatyzowany, co było właśnie przyczyną powstania tych licznych błędów. Argument ten jednak bardzo łatwo odeprzeć.
Otóż prace nad Słownikiem rozpoczęły się już w latach osiemdziesiątych XX wieku (informacja w tekście części drukowanej na str. 13), a więc około 25 lat temu. Ćwierć wieku wydaje się dostatecznym czasem na to, by przynajmniej niektóre z błędów wychwycić. Warto też podkreślić, że większość z błędów raportowanych w tym artykule wychwycono w ciągu zaledwie kilku dni, głównie przeglądając wyrazy ciekawe morfologicznie (np. reprezentujące rzadkie wzory odmiany). Równie dobrze pracę tę mogli wykonać autorzy Słownika przed jego wydaniem. Dlaczego tego nie zrobili, musi pozostać tajemnicą.
Jeżeli lista wyrazów odmieniających się według określonego schematu obejmuje niewiele pozycji, absurdem jest zasłanianie się automatyzacją. Tłumaczenie jednego z autorów, oburzonego porównaniem go tych, co nie potrafią używać poprawnych form rzadkich wyrazów (jak Polikarp), jest więc po prostu niedorzeczne.
Warto podkreślić, że z uwagi na rodzaj popełnionego błędu wydawało się niemożliwe, aby popełnił go lingwista szczycący się tytułem profesorskim. Porównanie w zamyśle autora tego artykułu miało odnosić się do osoby, której powierzono prace nad Słownikiem (być może do jakiegoś studenta lub wolontariusza). Tymczasem do błędu (pośrednio) przyznał się jeden z autorów Słownika, wystawiając przez to dobrowolnie fatalną ocenę swoim prywatnym kompetencjom językowym, a w najlepszym wypadku przyznając się do niedbałości i krańcowej nieodpowiedzialności za wyniki swojej pracy.
Całkowitym blamażem, na który tym bardziej nie sposób znaleźć żadnego wytłumaczenia, są błędy ortograficzne i gramatyczne w opisach indywidualnych haseł słownika (np. płaskoń, gnu). Autor tych opisów nie może zasłaniać się ani brakiem czasu, ani automatyzacją pracy nad słownikiem, bo opisów tych nie wykonywał przecież automatycznie i powinien był czuwać nad ich treścią i formą wtedy, gdy je tworzył. Prawda jest więc niestety taka, że popełnił on błędy, których jako kwalifikowany użytkownik języka polskiego popełnić nie powinien – i nic go nie tłumaczy.
Autorzy SGJP chwalą się, że uwzględnili w swojej publikacji „w zasadzie całe słownictwo współczesnej polszczyzny”, tymczasem prawda jest nieco inna. Leksykon SGJP zawiera mnóstwo wyrazów archaicznych, przeciętnym użytkownikom polszczyzny zupełnie nieznanych (przepisanych z SJPDor?). Brakuje natomiast szeregu ciekawych leksemów, a w opisie wielu innych znajdują się natomiast dokuczliwe błędy.
W SGJP występuje sporo przymiotników utworzonych od nazw geograficznych, brakuje natomiast tychże nazw. Obniża to praktyczną wartość dzieła, także dlatego, że w odmianie nazw własnych występują różne osobliwości mogące być przyczyną rozterek świadomych użytkowników polszczyzny, do których (podobno) kierowany jest SGJP. Co gorsza, brak nazw geograficznych musi wywołać u czytelnika wrażenie, że leksykon SGJP nie jest dziełem autorskim, ale został po prostu przepisany z SJPDor, w którym także brak nazw geograficznych.
W Słowniku jest ujęta słynna Włoszczowa (D lp Włoszczowy, nie *Włoszczowej, co SGJP poprawnie odnotowuje). Ale na przykład mimo obecności przymiotnika sieprawski brakuje nazwy miejscowości Siepraw. Inne ciekawe przykłady, których brak w SGJP, to Kodrąb, Rychwał, Lyski i mnóstwo innych. Ujęto rzadkie imię Dobiegniew, ale już nie nazwę miejscowości o tym samym brzmieniu. Brak jest na przykład nazwy miasta Libiąż, jednak jest przymiotnik libiąski, a nawet abstrakcyjny i mocno teoretyczny rzeczownik libiąskość. Podany wzór odmiany rzeczownika Świecie jest natomiast niezgodny z rzeczywistością językową.
Autorzy SGJP stoją na stanowisku, że w języku polskim nie ma rzeczowników bez liczby mnogiej. Szkoda więc, że pominęli w swoim dziele nazwy takich rzek, jak Brda, Skrwa, Wda, Wkra – mieliby bowiem kłopoty z dopełniaczem liczby mnogiej. Ujęto tylko hasło Gwda. Zabrakło nazwy rzeki Wel, której rodzaj może wzbudzać wątpliwości.
W polskich tekstach przymiotniki raczej nie są częstsze od nazw topograficznych, od których pochodzą (a co dopiero powiedzieć o wywodzących się od nich rzeczownikach abstrakcyjnych). Trudno więc doprawdy utrzymywać, że SGJP obejmuje całość polskiego słownictwa.
Sufiks -acz ma dość wyraźnie określone znaczenie, w grupie rzeczowników męskonieżywotnych z tym sufiksem znajdują się nazwy narzędzi i urządzeń. Nie ma podstaw domniemywać, że odmiana niektórych z tych rzeczowników różni się od reszty, a tak właśnie sugerują autorzy SGJP. Większość tego typu rzeczowników, np. dziurkacz, migacz, odkurzacz, spychacz, przypisano do typu 0048g, co oznacza D lm z końcówką -y: nie ma dziurkaczy, migaczy, odkurzaczy, spychaczy. Wydaje się to w pełni zgodne ze zwyczajem językowym, zgodnie z którym oboczna końcówka -ów jest wśród rzeczowników z tym sufiksem w ogóle rzadka, a jeśli już akceptowalna, to raczej u rzeczowników męskoosobowych, np. smarkaczów, rozpruwaczów (obok częstszych form smarkaczy, rozpruwaczy). Ograniczenie to nie dotyczy jedynie wypadków, gdy zakończenie -acz nie stanowi formantu (np. w wyrazach haracz, Karpacz, płacz) – tu końcówka -ów wydaje się akceptowalna.
Tymczasem SGJP, wbrew uzusowi i wbrew WSPP, dopuszcza także formy z -ów u niektórych rzeczowników nieżywotnych (chyba przypadkowo wybranych), np. dźwigaczów, wytrawiaczów, a czasem wręcz wysuwa te formy na pierwsze miejsce, np. korbaczów, pochłaniaczów, stawiaczów. Stanowisko takie wydaje się być raczej wynikiem niedopatrzenia niż przemyślanej koncepcji. Tego typu pomyłki i przypadkowe decyzje, obejmujące może nawet setki rzeczowników, przyczyniają się znacznie do obniżenia autorytetu Słownika i jego znaczenia dla ustalenia poprawnego zestawu form gramatycznych interesujących czytelnika wyrazów.
Uwagi odnoszące się do poszczególnych haseł Słownika zostały przeniesione do odrębnego artykułu. Tu wymienimy tylko poszczególne kategorie błędów i niedociągnięć autorów słownika z przykładami (pomijając omówione wyżej nazwy geograficzne):
* brak wielu wyrazów języka polskiego wbrew deklaracjom, że ich publikacja obejmuje całość polskiego słownictwa (przy obecności licznych archaizmów przepisanych z dawnych słowników, dziś już całkowicie niezrozumiałych), zob. np. adamantan, antybakchej, antyspast, Arahia, bakchej, Bolko, Brahma, brutto, cistron, cito, czajczi, czekoladoholik, Czita, Czukcza, Czuwasz, dana, dobra, dopuszczający, duperela, dżigit, dżigitaj, garibaldczyk, Godzilla, haluks, Indra, indris, internetoholik, Jaśko, Jehoszua, Joszua, Jukagir, kakałko, kartridż, kiang, komputeroholik, kretyk, kręgouste, lygrys, makroświat, mega, mielony, miodożer, mirinda, nagład, Nauzykaa, Nieniec, odsysacz, ogr, pendrajw, Pinokio, pirychej, proceleusmatyk, psychol, ratel, scindapsus, seksklub, seksoholik, sidur, sifaka, sika, simir, szibolet, szukana, Śiwa, tigon, towarowy, trendy, turkijski, ypsilon, zakupoholik;
* przypisanie rzeczownikowi błędnego rodzaju lub czasownikowi błędnego aspektu, albo pominięcie homonimów (np. o innym rodzaju względnie aspekcie), zob. np. Ałtaj, Brahmaputra, braknąć, cieśla, dobijak, dostojność, drut, dziadzia, ful, głód, hak, hominid, jegomość, Jowisz, kalosz, Keczua, lód, łaskawość, Mahabharata, megantrop, miłość, moloch, molos, nos, okej, Pan, parch, penis, perfekt, pitekantrop, połeć, protantrop, Rama, Ramajana, Rosomak, Saturn, sędzia, sinantrop, singiel, skrót, spoko, Syriusz, świątobliwość, ulepszacz, wideo, wielebność, wielmożność, wypychacz, wysokość, Zefiryna, zinjantrop;
* przypisanie błędnego typu odmiany, skutkujące podaniem niepoprawnych form i błędami ortograficznymi, zob. np. amyloplast, angioblast, Chylonia, ciemno, cotangens, dyzunia, Ernesta, haracz, holokaust, Humenne, Kaliksta, kanasta, konopie, kuesta, łamana, Maćko, maślacz, mecyje, mikado, mikroświat, Modest, Modesta, mokro, niewiasta, Nikita, oblicze, ogień, pień, podpiersień, Polikarp, rupieć, sekans, synowa, Szczepko, wszechświat, wywilżna, Zdzicho;
* podanie form, które uznano już za niepoprawne, choć gościły w dawnych słownikach, zob. np. Gerlach, strzemię;
* uznawanie doskonale znanych współcześnie wyrazów za niepoprawne, dawne lub przestarzałe, zob. np. innowierca, komers, kutia, Lechita, pomsta, przęśl, se, sodomita;
* pominięcie form o pisowni spolszczonej, zob. np. maksi;
* brak form wariantywnych w odmianie, będących w użyciu, zob. np. bucisko, byczysko, chłopisko, chych, chwalipięta, daktyl, dielektryk, Galata, Gargantua, Gomółka, gosposia, Jeszua, kakao, kumosia, leczo, mamuśka, niedźwiedzisko, onager, Oświęcim, papierosisko, południe, psisko, ptaszysko, Scyta, skurcz, spondej, stoa, styczeń, szach, szuja, wół;
* podanie form wariantywnych, które wzbudzają wątpliwości, zob. np. Dobiegniew, kupno, turniej;
* pominięcie form, których używają w innym miejscu autorzy Słownika, zob. np. bawół;
* brak informacji o nietypowej wymowie (choć na ogół informację taką się podaje), zob. np. cibalgina, cibazol, cif, cimelium, cisalpejski, cisuranowiec, dielektryk.
Jeden ze współautorów SGJP, prof. Gruszczyński, przyznał, że rzeczywiście doszło do popełnieniu licznych błędów. Oto fragment jego listu, z którego wycięto jedynie adresy mejlowe odbiorców.
Krańcowo inna była reakcja informatyka dra Marcina Wolińskiego, adiunkta zatrudnionego w Instytucie Podstaw Informatyki PAN, który nazwał mnie świrem w korespondencji mejlowej w podzięce za przesłanie informacji o licznych błędach i usterkach w elektronicznej publikacji Słownik gramatyczny języka polskiego, której jest współautorem. Poniżej kopia całego listu dra Wolińskiego, którą otrzymałem do wiadomości. Pozostawiam go bez dalszych komentarzy.
1. Formy inkluzywne odnoszą się do wszystkich obecnych, a więc także do adresatów wypowiedzi („ja i wy”), podczas gdy formy ekskluzywne wykluczają adresatów („ja i oni”). W wielu językach świata znaczenie inkluzywne wymaga innej formy gramatycznej niż znaczenie ekskluzywne.
2. Autorzy SGJP konsekwentnie stosują tezę o istnieniu w języku polskim większej ilości rodzajów niż trzy: męski, żeński i nijaki, znane z łaciny i greki, i utrwalone w szkolnej nauce. Należy ocenić to pozytywnie. Oto pełna lista używanych w SGJP dziewięciu rodzajów (podrodzajów) wraz z ich skrótami i cechami charakterystycznymi:
3. W Słowniku konsekwentnie prezentowana jest kategoria deprecjatywności. Jest ona widoczna tylko w mianowniku (i wołaczu) liczby mnogiej rzeczowników rodzaju m1. Na przykład w odmianie rzeczownika chłop obok zwykłej, niedeprecjatywnej formy mianownika liczby mnogiej (ci) chłopi używana bywa forma deprecjatywna (te) chłopy. Formy te oznaczane są skrótowo M lm ndepr oraz M lm depr.