Dobrze Skonstruowany Sukisyn
Jeffrey Ford jakoś do tej pory nie miał szczęścia do polskiego rynku. Poza okazjonalnie publikowanymi opowiadaniami, zwłaszcza w ostatnim okresie, jego dłuższa twórczość nie mogła się przebić, ale w końcu się udało. W niepozbawionej wad “Fizjonomice” Ford pokazuje, że dysponuje niezwykle prężnym i rzadkim zasobem – fenomenalną plastycznością języka, dzięki której książka zyskuje najwięcej. Bo pozostałe elementy są już dyskusyjne.
Najlepsza w tej krótkiej, bo 250-stronicowej powieści jest pierwsza tercja – kiedy po raz pierwszy stykamy się z głównym bohaterem “Fizjonomiki”, Fizjonomistą Klasy Pierwszej, Cleyem. To co w nim przyciąga najbardziej, to, podobnie jak u Thomasa Covenanta, zwykłe sukinsyństwo. Cley to zadziwiające połączenie człowieka, który teoretycznie poświęcił swoje życie nauce (jeśli fizjonomika taką może być nazywana bez zastosowania przedrostka para-), ze skrajnym sukinsynem, którego pseudonaukowe rozważania i głęboki cynizm decydują o życiu i śmierci mieszkańców Dobrze Skonstruowanego Miasta i rubieży. Głęboka wiara w prawdziwość fizjonomicznych teorii poddana zostaje na granicach krainy ciężkiej próbie, z której narkoman Cley wychodzi na tarczy. To co w nim najciekawsze, czyli cynizm, a wręcz pogarda dla innych przedstawicieli rodzaju ludzkiego, stopniowo zanika. Chcąc niechcąc, Cley poznaje prawdziwe oblicze swojego mistrza, Drachtona Nadolnego, w którego umyśle zrodziło się Dobrze Skonstruowane Miasto, jak i zapewne reszta enigmatycznej krainy – i wiedza ta, wraz z wyznaczoną przez Mistrza karą, prowadzi Cleya ku odkupieniu.
Tu niestety zaczynają się problemy, bo wyrazistość tej postaci, choć bez wątpienia kontrowersyjna, ulega rozmyciu. Staje się on kolejnym bohaterem literackim, któremu przeznaczone jest poszukiwanie odkupienia swoich win, co też w jakimś sensie pewnie nastąpi. Mój problem z taką koleją rzeczy polega na tym, że od rozwiązań dalekich od sztampy Ford bardzo szybko przechodzi do przeciętności, czy może bylejakości w prowadzeniu postaci. Bardzo mnie to, jako czytelnika, uwiera, bo w tle przemiany Cleya przesuwa się widowiskowo, choć niezwykle oszczędnie opisana magiczna kraina. Nieważne, czy są to Zarubieże, czy karna kopalnia siarki, czy też samo Dobrze Skontruowane Miasto, każdy z tych elementów podany jest w plastyczny, buchający wyobraźnią sposób (momentami niezwykle przywodzący na myśl “Ogród rozkoszy ziemskich” Boscha), a przy tym napisane to wszystko jest bardzo oszczędnie, wszak całość ma niewiele, jak na współczesne standardy fantasy, stron. Bo Ford to taki pisarz, który więcej każe się czytelnikowi domyślić niż podaje wprost na tacy, co z jednej strony jest niewątpliwą zaletą, ale z drugiej powstrzymuje od zagłębienia się w treść powieści, jakbym się ślizgał po powierzchni.
Problem “Fizjonomiki” tkwi jeszcze w jednym, oprócz nieznośnej przemiany Cleya. To według mnie niespójność, polegająca na przejściu od niepokojącego zła tkwiącego w głównym bohaterze, aż do odkupienia przez niego grzechów, ocierająca się momentami o zupełnie niezrozumiałe, w kontekście całości, fragmenty graniczące z pastiszem, jak choćby wszechobecni w Dobrze Skonstruowanym Mieście rewolucjoniści.
Mam w stosunku do tej książki ambiwalentne uczucia, bo będąc zauroczonym językiem autora, jestem do niej uprzedzony przez wykorzystywane przez niego motywy, jak choćby wspominane już kilkakrotnie odkupienie. Tym niemniej to na swój sposób hipnotyzująca lektura, daleka od doskonałości, ale warta przeczytania.
Maciej Majewski
www.maciejmajewski.pl
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki