Wspaniałość ducha i instynkt zabójcy - Orson Scott Card „Gra Endera”
Nie ma chyba szanującego się fantasty, który nie wie, kim jest Orson Scott Card. Nawet ci, którzy go nie czytali, słyszeli przynajmniej o nim i jego wizytówce: „Grze Endera”. I choć wielu (w tym ja) uważa za jeszcze lepszą kontynuację powieści, „Mówcę Umarłych” – to jednak „Gra...” znalazła się ostatnio w Rankingu Tysiąclecia na drugim miejscu, zaraz za „Władcą Pierścieni” Tolkiena, a przed „Diuną” Franka Herberta – z dość wyraźną przewagą nad pozostałymi rywalami. Obie książki zasługują zresztą moim zdaniem na bardzo wysoką pozycję w najścislejszej czołówce utworów fantastycznych. Nic zatem dziwnego w tym, że obie zdobyły najcenniejsze nagrody w naszym światku: Hugo i Nebulę.
Card to autor, który łączy w swojej twórczości niesamowite pomysły z mistrzowskim piórem. Potrafi wciągnąć czytelnika już od pierwszej strony i sprawić, że nie może się on oderwać aż do ostatniej. Niemal w każdym swym utworze zaskakuje nowym pomysłem fabularnym – i to takim, który przynajmniej zadziwia. Najbardziej niezwykłe są jednak u Carda charaktery. Autentycznie mistrzowsko wychodzą mu szczególnie postacie dziecięce. Dzieci Carda są złożone, wielowymiarowe, często tragiczne. Żadnej łatwizny, żadnego upraszczania do „małych dziecięcych problemów”. Kiedy trzeba, jest u Carda miejsce na przyjaźń i bezpieczeństwo; ale jest i brutalnie, kiedy trzeba. Nie bez powodu dedykacja załączona do „Gry Endera” brzmi: „Dla Geoffreya, dzięki któremu pamiętam, jak młode i jak stare mogą być dzieci”.
Ender, właściwie Andrew Wiggin to sześciolatek, który ma trafić do Szkoły Bojowej. Jest ona zawieszona gdzieś na ziemskiej orbicie; tam szkoli się przyszłych oficerów i pilotów Międzynarodowej Floty. Świat jest chwilowo zjednoczony, a to ze względu na zagrożenie zewnętrzne. Kilkadziesiąt lat wcześniej nastąpiły dwie inwazje Formidów, potocznie nazywanych Robalami ze względu na podobieństwo do ziemskich owadów. Pierwsza była jedynie zwiadem, dopiero druga stanowiła flotę kolonizacyjną; tę pokonano jedynie dzięki nadzwyczajnemu zbiegowi okoliczności.
W odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie, znalazł się jedyny człowiek, który potrafił zrozumieć przeciwnika tak dogłębnie, że odkrył sposób zwycięstwa. To już jednak przeszłość. Zbliża się Trzecia Inwazja – a wciąż nie ma dowódcy, który mógłby pokierować armią Ziemi. Ender jest najlepszym od dawna kandydatem, aby się nim stać, to w nim odkryto „zalążki niezwykłego geniuszu wojskowego”. Tylko on równie dobrze, a może i lepiej, potrafi zrozumieć wroga.
Ender jest Trzecim – urodzonym ponad limit dwojga dzieci wynikający z obowiązujących na całym świecie praw demograficznych. Urodził się za zgodą władz właśnie ze względu na Międzynarodową Flotę: jego rodzeństwo jest równie inteligentne, jak on, i pod tym względem nadawałoby się na dowódców, lecz jego brat Peter „ma duszę szakala”, a siostra Valentine jest z kolei zbyt łagodna na potrzeby wojny. Charakter Endera znalazł się mniej więcej pośrodku i w związku z tym rokuje największe nadzieje.
Ender od najmłodszych lat musi borykać się z nienawiścią i znęcaniem się starszego brata. Peter, oprócz tego że jest wybitnie inteligentny, ma jedną nadzwyczaj użyteczną umiejętność: potrafi odnaleźć najsłabszy punkt przeciwnika i właśnie tam uderzyć, odkryć jego najbardziej wstydliwe wspomnienie i powtórzyć osobie, którą najbardziej ceni – wszystko z czystej radości bycia silniejszym.
Z tego samego powodu torturuje zwierzęta. Gdy grozi rodzeństwu w najgorszy sposób, wydaje się mówić szczerze – naprawdę chyba jednak bawi go, że potrafi zmusić ludzi do uwierzenia w cokolwiek, co powie. Kiedyś chce wykorzystać swoje zdolności do zdobycia władzy nad światem i rzeczywiście jest w stanie to zrobić – póki co jednak jest po prostu niebezpieczny, szczególnie dla Endera – żywego dowodu, że to nie Peter jest najlepszy. W obronie młodszego brata przed starszym bratem staje tylko Valentine, rodzice wydają się ślepi na to, kim jest Peter. Ale Ender i Valentine wiedzą: „Peter jest w głębi serca zabójcą”.
Również z rodzicami nie jest Ender mocno związany. Peter odrzuca go, ponieważ sam nie jest dość dobry; rodzice odrzucają go, ponieważ jako „trzeci” „na każdym kroku przeszkadza ich wysiłkom zmierzającym do asymilacji z normalnym, praworządnym społeczeństwem”. Tylko Valentine trzyma Endera w domu – ale przekonany argumentem wyższego dobra (Ziemi) zgadza się wstąpić do Szkoły Bojowej, choć sam nie lubi walczyć.
Peter jest postacią bardzo ważną w powieści, chociaż jedynie drugoplanową. Jest on bowiem odniesieniem dla całego młodego życia Endera, od niego nie może się Ender uwolnić. Peter wzbudza w nim strach i obrzydzenie. Jednocześnie jednak zmuszony jest przyznać, że sam zachowuje się czasem dokładnie tak, jak starszy brat – jak zabójca. To bowiem, że Ender że nie lubi walczyć, nie znaczy, że nie umie.
Kiedy jest do tego zmuszony, walczy i nie poprzestaje na obronie – chce wygrać od razu wszystkie bitwy, zranić przeciwnika tak mocno, żeby nigdy już nie mógł go skrzywdzić. Jeszcze przed wyjazdem do Szkoły Bojowej dość okrutnie rozprawia się ze szkolnym „byczkiem” [angielskie „bully” nie ma niestety trafnego i krótkiego polskiego odpowiednika], a nie jest to ostatni przeciwnik, z którym walczy w ten sposób. Robi to tylko w samoobronie, tylko w sytuacji autentycznego zagrożenia i tylko wobec silniejszego nieprzy-jaciela, nie chce nikogo krzywdzić – ale pokonany przeciwnik pozostaje na jego sumieniu.
W Szkole Bojowej Ender od samego początku zostaje przez nauczycieli odseparo-wany i „wystawiony” na niechęć innych. Zostaje w ten sposób zmuszony do walki o uznanie. „By udowodnił nie to, że umie sobie radzić, ale że jest najlepszy ze wszystkich. Tylko w ten sposób mógł zdobyć przyjaźń i szacunek. Dzięki temu stał się lepszym żołnierzem, ale też był samotny, zalękniony, niespokojny i nieufny”. Ender odkrywa powoli, że jego życie nie należy już do niego. Wrzucany jest po kolei w takie sytuacje, w których może sobie poradzić wyłącznie sam, w wyniku których musi uwierzyć, że nikt nie przyjdzie mu z pomocą.
Jest manipulowany w taki sposób, aby stał się doskonałą maszyną bojową, dostosowaną do przeciwnika. Gdy z takiego właśnie powodu staje do walki i rozprawia się z kolejnym przeciwnikiem, akceptuje już, że jest „dokładnie taki, jak Peter”, dokładnie tak zły, jak Peter – i akceptuje w związku z tym uczucie nienawiści do siebie. Ender jest zbyt mądry i... zbyt dobry właśnie, żeby zaprzeczać czynionemu przez siebie złu. On nie zwycięża swych wrogów – on ich „niszczy”, „miażdży ich i rozgniata, aż przestają istnieć”.
Godzi się w końcu z tym, że i w nim tkwią niszczycielskie instynkty, że „naprawdę skrzywdził kilku ludzi”; uznaje, że „moc zadawania bólu jest jedyną, która ma znaczenie, moc zabijania i niszczenia, ponieważ jeśli nie możesz zabijać, jesteś zawsze we władzy tych, którzy potrafią”. Ender nie pozbędzie się już tej nowej „auto-tożsamości” i „auto-nienawiści”, bowiem najgorsze zło jeszcze przed nim – wyrządzone wbrew woli, ale jednak zawinione. Zło to nie będzie uznane za zło – ale Ender będzie wiedział lepiej. Sam siebie napiętnuje i sprawi, że napiętnują go inni. I uda się na tułaczkę – w poszukiwaniu nie szczęścia, ale pokuty.
Z jednej strony „Gra Endera” to przygodowa powieść akcji, zdolna zainteresować czytelnika w każdym (prawie) wieku, choć nie jest przeznaczona przede wszystkim dla dzieci. Z drugiej strony – to przypowieść z głębokim przesłaniem etycznym. Nawet najlepszy człowiek może czynić zło – i mimo to, a raczej właśnie dlatego nadal być człowiekiem. Nawet najgorsze czyny nie mogą zanegować wewnętrznego dobra. Ender jest „dobry do głębi serca”, a jednak jest też, przynajmniej we własnej ocenie, „mordercą do szpiku kości”.
To paradoks, nierozwiązywalna sprzeczność – ale to własnie jego cecha jako człowieka. „Gra Endera” to powieść o akceptacji siebie jako istoty zarazem dobrej i złej – i jednocześnie o braku akceptacji dla tej złej swojej strony.
Jaki rzeczywiście jest Ender – po lekturze nasuwa się wniosek, że oczywiście dobry. Nie jest to jednak wniosek sprzeczny z innym: że to, co robi „jak Peter”, mieści się przynajmniej w pewnym stopniu w pojęciu winy (już łacińska paremia mówi: neglegentia culpa est). I mimo że nikt go nie potępi, Ender – jako człowiek dobry – nie będzie próbował oszukać sumienia. Gdy człowiek z gruntu dobry odkrywa w sobie winę, to – choćby wszyscy byli w tej kwestii odmiennego zdania – on i tak najciężej ukarze się sam.
Michał Szklarski
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki
Orson Scott Card „Gra Endera”. Wydanie polskie: Editions Soptkania sp. z.o.o. i Fantastyka sp. z.o.o. 1991. Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa.