“Heroes Die” Stovera.
Półtora roku. Tak, to było półtora roku temu, kiedy ostatni raz czytałem książkę fantastyczną o podobnej zawartości niczym nieskrępowanej, galopującej do przodu akcji, z dobrze napisanymi dialogami, interesującymi postaciami, no i oryginalności, pomimo wykorzystywania ogranych przecież motywów. Półtora roku temu były to “Kłamstwa Locke’a Lamory”, dzisiaj “Heroes Die” Stovera.
Stover opublikował “Heroes Die” dziesięć lat temu i chyba książka przeszła bez wielkiego echa (nie było od tego momentu żadnych wznowień, nakład się niemalże wyczerpał), a jak na ówczesne czasy sama konstrukcja była dosyć nietypowa - to dopiero od niedawna częściej spotyka się taki blend fantasy i science fiction.
Przyszłość oddalona o bliżej niesprecyzowaną liczbę lat. Na Ziemi panuje ścisły system kastowy. Cała ludzkość podzielona jest na kasty, którym przypisane są odpowiednie role i prawa, od najniższych Robotników, przez Profesjonalistów i Administratorów, do Biznesmenów, Inwestorów i najwyższą kastę, nazwijmy ich Wypoczywających (w oryg. Leisurefolk). System polityczny sprowadza się do ostrej kontroli ludności, a niepokorne jednostki marzące o wolności są, albo izolowane w specjalnych ośrodkach odosobnienia, albo w bardziej drastycznych przypadkach zamieniane w cyborgów i traktowane jak maszyny użytkowe.
Wszechświatową rozrywką, wypierającą jakąkolwiek inną jej formę, stają się Przygody. Specyficzny mariaż reality show z wirtualną rzeczywistością przyciąga miliardy spragnionych wrażeń widzów i przynosi gigantyczny dochód studiom. Cechą charakterystyczną tej formy rozrywki jest wykorzystanie świata równoległego w stosunku do Ziemi, krainy w której żyją ludzie, elfy, trolle, ogry i inne rasy rodem z bajek, gdzie działa magia, a system społeczny zbliżony jest do feudalnego. To tam wysyłani są Aktorzy, których przygody śledzą miliardy ludzi na całym świecie, za pomocą zaawansowanych technologii mogący słyszeć wszystko to, co myślą Aktorzy i wszystkimi zmysłami odczuwać wszystko to, co oni przeżywają. A największą gwiazdą wśród Aktorów, przyciągającą rekordowe ilości widzów i generującą największy dochód, jest Hari Michaelson, powszechniej znany jako Caine. Zabójca.
Brzmi trochę kiczowato, zwłaszcza wykorzystywanie świata typowego dla pulpowatych opowiastek fantasy, ale sprawdza się nadspodziewanie dobrze, głównie ze względu na połączenie z science fiction, co samo w sobie już na tamte czasy było rzadko spotykane, a także ze względu na sprawność warsztatową Stovera. I chociaż to brutalna rozrywka, bo trup ściele się dosyć gęsto, to nie jest to prostacka zabawa. Z pozoru może się wydawać, że celem Stovera jest epatowanie przemocą, ale tak naprawdę to powieść o brutalizującym się świecie telewizji i konsekwencjach z tego wynikających. Przy okazji, “Heroes Die” to również książka o zniewoleniu (telewizją, ale również dyktaturą narzuconą światu, z licznymi odwołaniami do najlepszej książki Heinleina), o miłości, władzy, odpowiedzialności, ale pomimo nagromadzenia takich patetycznych wyrazów, to przede wszystkim doskonała rozrywka.
Hari Michaelson, aka Caine, to doskonały zabójca, ale nie superbohater, bo jak mówi tytuł, tacy giną. Caine to zimnokrwisty profesjonalista, który jest dlatego tak dobry w tym co robi, bo kiedy nadchodzi moment walki, poświęca jej się całkowicie, jakby była jego ostatnią. Dzięki temu radzi sobie nawet z silniejszymi przeciwnikami, a dodatkową pomocą służy mu także jego krwawa renoma. Sięga po nieczyste metody, wykorzystuje ludzi uważających się za jego przyjaciół (ci zresztą także lekce sobie traktują jego przyjaźń), nie interesują go moralne implikacje jego zawodu (a przynajmniej do czasu, gdy wyrusza na pomoc żonie) - jednym słowem, drań. A jednak to po jego stronie stoimy, bo okazuje się że tkwią w nim pokłady dobra, a przy okazji okazuje się, że sam Caine został wplątany w niezłą, piętrową intrygę, więc nie dość że z zainteresowaniem śledzimy jego walkę o życie żony, to jeszcze na dodatek patrzymy jak Caine stara się walczyć na tym drugim froncie, o swoje życie i przyszłość.
“Heroes Die” ma z “Kłamstwami Locke’a Lamory” trochę wspólnego, głównie dlatego, że Lynch otwarcie przyznawał, iż Stover był dla niego inspiracją, a jednak powieść o Cainie pozostaje chyba jedną z najbardziej niedocenionych książek fantastycznych ostatniej dekady, choć trzeba przyznać, że ma swoją grupę lojalnych fanów. Dziwi mnie dlaczego polskie wydawnictwa jeszcze po niego nie sięgnęły, a jedno uznało wręcz, że nie jest na tyle ciekawy by go wydać.
Maciej Majewski
www.maciejmajewski.pl
[tytuł od redakcji]
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki