Entropia
Czym jest poezja? A może czym poezja bywa? Zanim pokusimy się choćby o próbę odpowiedzi na te pytania, uczyńmy konieczne zastrzeżenie: poezja – nie zwersyfikowany (i/ lub) zrymowany zapis symulujący poezję i nie wszelkie modne dziś kierunki, mające w nazwach „neo–„ i „post–„. Boulau w Pulpicie – wzorcowej wykładni oświeceniowej poetyki normatywnej – poezję (a wśród jej gatunków odę) sytuował najwyżej na genologicznym Parnasie. Wprawdzie dzisiejsze czasy wszechrelatywizmu nie sprzyjają tworzeniu (a tym bardziej egzekwowaniu, skoro „wszystko można”) norm, trudno jednak zaprzeczyć, iż – może nieco naiwne i staromodne – pojęcia „piękna” i „kiczu” wciąż funkcjonują w czytelniczej recepcji dzieła literackiego.
Innymi słowy: odbiorca (nie zważając na mody literackie) zazwyczaj wie, co mu się podoba i potrafi odróżnić ziarno od plewy – choćby ta ostatnia zasłaniała się pseuoerudycją. O prawdzie tej zdał się zapomnieć Janusz Orlikowski. Znamienny jest tytuł zbioru, sugerujący dobór najcenniejszych w dorobku poety utworów. Trop ten potwierdza sam Orlikowski, zaznaczając w autorskim przedsłowiu: ułożyłem je [tj. wiersze – przyp. A. M.](...) chronologicznie (...) rezygnując z tych, których wartość (...) jest mniejsza (s. 7). Gdyby istotnie chcieć rozliczyć autora z własnej deklaracji, należałoby stwierdzić, iż Wiersze wybrane nie powinny w ogóle się ukazać. śaden bowiem z prezentowanych czytelnikowi w tomie utworów nie jest warty (nie tylko powtórnej, ale i pierwszej) lektury. Z obowiązku recenzenta przeczytałem cały zbiór.
Mimo jednakże najlepszych chęci – nie potrafiłem dostrzec w nim niczego ponad chaos myślowy i pretensjonalny język. Cóż bowiem znaczyć może fraza na szyi zacieśnia się wizja horyzontu (Dyptyk polski, I Obraz, s. 18)? W tymże wierszu jest również mowa o wzgórzach Grunwaldu, choć w pobliżu rzeczonej miejscowości wzgórz żadnych jako żywo nie ma, prócz niewielkich pagórków. Czymże jest złoty rok z Prowincji (s. 43)? Czymże wyskrzydlenie z ciała nierozumnego diamentu (Przedpłomienny erotyk, s. 51)?
Dalszych przykładów (można owe „kwiatki” znaleźć w nieomal każdym wierszu) oszczędźmy czytelnikowi; kto ciekaw sam może odkryć ich więcej. Nie w tym zresztą rzecz, by wytykać autorowi potknięcia – lecz zrozumieć, dlaczego te wiersze ujrzały w ogóle światło dzienne. Wprawdzie nie każdy potrafi spojrzeć na swe dzieło z koniecznym niekiedy dystansem, jednak w tym przypadku nie mamy do czynienia nawet z utworami słabymi warsztatowo. To dopiero szkice, pomysły na wiersze, pierwsze próby! Czyżby Orlikowski chciał zdyskontować dostosowaną do poezji koncepcję „powieści-brulionu”? Należy wyrazić ubolewanie, iż to nie ten poziom: awangardową jawną literackość Orlikowski sprowadził do poetyki krzyku, usiłując (dodajmy nieudolnie i najczęściej bezskutecznie) grać na emocjach.
Zbiorczy tom Orlikowskiego to smutny przykład, czym poezja być nie powinna. Szkoda, iż autor – mający (jak wynika z notki biograficznej) debiut już dawno za sobą – nie potrafi nadal wyzwolić się z euforii towarzyszącej ukazaniu się własnego nazwiska drukiem. Nie chciałbym bowiem zapamiętać autora Wierszy wybranych jako twórcy mało wartościowej literatury, ukazującej entropię poetyckiego słowa.
Adam Mazurkiewicz
GFK