Fantastyka książki - Kirinyaga, Mike Resnick

Mariusz Siwko
06.09.2015

Czy w utopii ludzie myślą? - Mike Resnick „Kirinyaga”

Kirinyaga to „oryginalna” nazwa najwyższej góry Afryki, z europejska zwanej Górą Kenia. Na górze tej zasiada na złotym tronie Ngai, ojciec plemion Kikuju, Masajów i Wakamba. Kiedyś był bogiem potężnym; potem jednak przybyli na te tereny Europejczycy, zbudowali swoje miasta i fabryki i przynieśli swojego boga.

Kikuju, Masajowie i Wakamba stali się Kenijczykami i chrześcijanami, a prawdziwych dzieci Ngai zostało niewiele. Nawet zwierzęta, również dzieła Ngai, poginęły, a cały kraj „dusi się pod warstwą betonu i stali”. Tylko garść Kikuju nie sprzeniewierzyła się swojej tradycji i swojej wierze; nie ma już dla nich jednak miejsca w zeuropeizowanej Afryce. Dlatego wyruszają na odległą planetoidę (której nadają nazwę Kirinyaga właśnie, na cześć góry danej im przez Ngai), aby tam stworzyć od nowa swoją utopię – utopię przeszłości. Na jej straży będzie stał stary szaman Koriba, który najwyraźniej ze wszystkich widzi, jaką ścieżką powinni podążać.

Mike Resnick przed 1988 rokiem był znany głównie jako twórca powieści – średnich, wypada dodać. Jego drugie wcielenie – pisarza opowiadań – zaprezentowało się w całej krasie w tymże roku. „Kirinyaga” i kolejne opowiadania z cyklu (razem jest ich dziesięć) przyniosły mu w sumie dwie nagrody i osiem nominacji do Hugo, cztery nominacje do Nebuli i sporo innych wyróżnień. Połączone w powieść o tytule „Kirinyaga” właśnie ukazały się
w USA w 1996 roku; u nas wydane zostały przez wydawnictwo Prószyński i S-ka dwa lata później. Książka jest wybitna; należy jej się moim zdaniem miejsce w ścisłej czołówce pisarstwa fantastycznego.

Mundumugu to „skarbnica całej wiedzy i tradycji swojego ludu”, „nauczyciel i strażnik zwyczajów szczepu”. Koriba obejmuje tę funkcję, mimo że jest człowiekiem wykształconym (z dwoma doktoratami na amerykańskich uczelniach). Całą swoją wiedzę odrzuca jednak jako bezużyteczną, europejską. Za jedynie istotne uznaje chronienie wierzeń i sposobu życia ostatnich Kikuju. Zadanie to nie jest proste, gdyż jego lud łatwo poddaje się różnym przeciwnościom. Koriba musi stale utwierdzać go we właściwym kierunku postępowania.

Przed utopią stają kolejne problemy. Niektóre z nich można rozwiązać, inne nie mają rozwiązania. Jeden z nich narasta szczególnie, coraz bardziej, z upływem lat: kwestia zmiany. Już Platon chciał swoje idealne państwo odizolować od nowinek, gdyż te prowadzą nieuchronnie do odejścia od stanu doskonałego. Dlatego miało się ono znajdować w górach, ponieważ morze – przynajmniej dla ówczesnych Greków – oznaczało komunikację i ruch-liwość ludzką. Izolacja grupy ludzi na planetoidzie jest o wiele doskonalsza od platońskiej – ale i tam nie można uchronić ich przed nowościami.

Nowościami tymi są rzecz jasna fakty oczywiste dla współczesnego człowieka będącego pod wpływem zachodniego kręgu kulturowego, jednak tamtejszym „tradycjonalistom” nie są one znane (choć wiedzą o ich istnieniu). Tym trudniej uchronić Kikuju od zachwytu, gdy ujrzą na przykład działanie zwykłego zastrzyku. Rezultat porównania „’europejski’ lek – oddanie nieuleczalnie chorych hienom” wydaje się oczywisty.

W dodatku izolacja nie jest pełna. Młodych udałoby się może wychować odpowiednio, ale starzy pamiętają wciąż dobrze Kenię. Kilkanaście lat to za mało, aby zapomnieć. Oni reprezentują sobą świadomość, że istnieją możliwości innego życia – w oderwaniu od własnych korzeni, tradycji, wierzeń, to prawda; ale jednak istnieją. A taka świadomość również im – świadomie decydującym się na rozpoczęcie tradycyjnego kikujskiego życia od nowa – nie pozwala na wytrwanie w swoim postanowieniu.

Świadomość istnienia innego rodzaju życia przeszkadza też, wręcz zabija – młodych. Kikuju żyją według utartych schematów. Większość – przeciętna większość – zadowala się takim życiem. Najlepsi jednak nie są w stanie go znieść. Nie znajdują w nim sensu. „Kiedy moja żona będzie niosła chrust, pójdę za nią, wmawiając sobie, że muszę ją chronić przed atakiem Masajów albo Wakambów” – mówi niejaki Murumbi. „Zbuduję bomę [chatę] wyższą niż dorosły człowiek i zwieńczę ją cierniami, udając, że to dla ochrony przed lwem i lampartem, i będę próbował zapomnieć, że na Kirinyadze nigdy nie żyły żadne lwy i lamparty.

Nigdy nie rozstanę się z włócznią, i choć służy mi jedynie za podporę, będę sobie wmawiał, że bez niej mógłbym zostać rozdarty na strzępy przez człowieka albo zwierzę. Cały czas będę to sobie powtarzał, Koribo... lecz będę wiedział, że się okłamuję”. Gdybyż udało się wyizolować nowy świat całkowicie, a jednocześnie przywrócić dokładnie stan z przeszłości, problem by nie istniał. Kto nie zna nowych możliwości, nie pragnie ich. Jednak warunkiem zasiedlenia Kirinyagi była zgoda na możliwość odejścia każdego członka społeczności. Wystarczy, że jakakolwiek osoba uda się na lądowisko, a wkrótce prom kosmiczny zabierze go, gdziekolwiek będzie chciał. Każdy Kikuju wie zatem, że może opuścić utopię; każdy wie, że istnieje świat, w którym „ludzie sięgnęli gwiazd, [...] mają leki, maszyny i broń, przekraczające [ich] zdolności pojmowania”.

Ci najlepsi i najmądrzejsi, młodzi – bo to oni decydują o przyszłości – nie mogą zaakcep-tować teraźniejszości. Okazuje się bowiem, że utopia – doktryna określająca jasno i precyzyj-nie, „jak powinno być” – nie dopuszcza dla swojego prawidłowego funkcjonowania odmien-nej myśli. W przypadku „utopii przeszłości” oznacza to odrzucenie wszelkich nowych pomysłów. Utopia przeszłości istniała już kiedyś w określonej formie – wymaga zatem powrotu do stanu sprzed przybycia Europejczyków, sprzed rewolucji technologicznej, przemysłowej, urbanistycznej i kulturowej.

Wszystkie te zmiany już się jednak zdarzyły, a członkowie utopii mają tego świadomość.
Wszystko albo nic – wie o tym Koriba doskonale. Nieważne, czy ustąpimy w jednym, czy we wszystkim, mówi, [w efekcie] lud Kikuju upadnie. I tak się też w końcu dzieje, utopia się rozsypuje, paradoksalnie – właśnie przez upor-czywe trzymanie się jednego idealnego stanu. W naturze społeczeństw leży zmiana, nie da się jej powstrzymać. Zwłaszcza jeśli istnieje olbrzymia masa osiągnięć ze wszelkich praktycznie dziedzin życia, po które wystarczy tylko sięgnąć – jeśli się chce. Do „utopii celu” można stale dążyć, można próbować go osiągnąć na różne sposoby; „utopię stanu” można mieć jedynie przez moment, można ją spełnić tylko na jeden sposób.

„Jest wielka różnica pomiędzy tradycją a stagnacją, Koribo” – dowodzi Mwange, bohaterka opowiadania „Manamouki”. „Jeśli w imię tej pierwszej będziecie tłumić każdą zmianę upodobań i zachowania, osiągnięcie jedynie tę drugą”.

Wszystko albo nic... U źródła klęski kikujskiej utopii tkwią już jej założenia. Pluralizm poglądów jest nie do uniknięcia gdziekolwiek i kiedykolwiek. Może gdyby zamknąć gdzieś wszystkich tych ludzi i sprawić, aby w cudowny sposób zapomnieli o, nieważne że odrzucanych przez nich,  zdobyczach cywilizacji – może wtedy utopia dałaby się utrzymać. Gdy jednak wszystko to istnieje gdzieś obok – chociażby statystycznie rzecz ujmując, komuś  się w końcu spodoba. Jeśli ludzie znają alternatywę, ktoś się zastanowi nad sensownością jej adaptacji do własnych warunków.

Dokładniej – jeśli ktoś wie, że istnieje alternatywa, ale nie wie, na czym polega, może zapragnąć, aby ją poznać. Nie po to, żeby ją zaraz wprowadzać w życie – ale po prostu po to, aby mieć porównanie, przy niezmienionej akceptacji własnego sposobu życia. Takie jest właśnie pragnienie dwojga młodych ludzi, obok Koriby najwybitniejszych chyba i najlepszych spośród bohaterów powieści – lecz dążenie obojga musi się nieuchronnie zderzyć ze zdecydowanymi poglądami mundumugu. „Jeśli ptak choć raz dotknął nieba, nigdy już nie zadowoli się życiem na ziemi” – dowodzi przepiękne opowiadanie „Bowiem dotknęłam nieba”, moim zdaniem najlepsze w książce.

Młodzi – ci ponadprzeciętni – chcą zdobywać wiedzę, wierząc, że po poznaniu innego nadal będą szczęśliwi w swoim społeczeństwie. Wysiłki te są jednak torpedowane przez Koribę. Młodzi owi nie będą mogli żyć w zgodzie z utopią, ktróra traktuje ich w taki sposób. Koriba staje się powoli jedynym wierzącym w utopię, utopia i on odrzucają się nawzajem. Ze wszystkiego zostaje ostatecznie nic.

Kto ma tu rację? Nie sposób tego chyba rozstrzygnąć. Z jednej strony żal jest Koriby, „ostatniego prawdziwego Kikuju”. Na drugiej szali znajduje się prawo ludzi do rozwoju i samostanowienia. Tyle że to ostatnie to „wynalazek” współczesnych demokracji, odrzucanych jako element „europejskości” przez utopię mundumugu...

Kilka wniosków wypływa z lektury „Kirinyagi”.
Nie ma niezmiennej utopii, ustalonej raz na zawsze. Każdy czas wymaga swojej utopii.
Poza tym ludzie sami powinni decydować, w jakiej utopii chcą żyć. A że w przypadku Kirinyagi oznacza to wyparcie się swoich korzeni... Koriba nie zrozumiał, że można pozostać narodem nawet mimo ogromnych zmian. Choć jest to wtedy naród już nie taki sam.

Na koniec wreszcie – nie da się powstrzymać zmian. Zmiany te, zależnie od różnych punktów widzenia, będą dobre albo złe – ale tak czy siak nieuniknione. Aby zatrzymać rozwój, trzeba by pozbywać się najlepszych jednostek, będących źródłem nowych myśli, a zatem i przemian. Utopia opiera się na masie, nie odczuwającej potrzeby innowacji. Nie ma w niej za wiele miejsca dla wyjątkowości.
W utopii nie można zbyt dużo myśleć.

Michał Szklarski
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki


Mike Resnick „Kirinyaga”. Prószyński i S-ka, Warszawa 1998. Str.: 263. Tłum.: Paulina Braiter.

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie