Fantastyka książki - KOT, Z KTÓRYM WARTO SIĘ ..., Lilian Jackson Braun

Jerzy Biernacki
06.09.2015

Klasyczny kryminał jest jednym z najpopularniejszych gatunków literatury rozrywkowej. Stworzony przez, będącego przede wszystkim mistrzem horroru, Edgara Allana Poe; do gatunkowej klarowności doprowadzony przez Artura Conan Doyle’a; rozwijany i wzbogacany przez pisarzy angielskich, amerykańskich, francuskich.

Paru polskich twórców – z niezapomnianym Joe Alexem na czele – też dorzuciło swoje co-nieco. Kryminału nie należy gatunkowo mylić z utworem sensacyjnym, gdzie najważniejsze jest nie tyle rozwiązanie zagadki, co ekstremalne perypetie bohaterów. Mimo ogromnej popularności jako gatunku – pojedyncza powieść kryminalna jest zwykle czytadłem jednorazowym, raczej nie sięgniemy do niej powtórnie wiedząc, kto zabił (wyjątkiem mogą być jedynie utwory ambitniejsze, w rodzaju najlepszych osiągnięć „czarnego kryminału”).

Osobiście nie jestem jakimś wielkim fanem literackich kryminałów; podobnie jak w przypadku sensacji czy horroru – wolę je raczej w wersji filmowej. Ale co jakiś czas zdarza mi się sięgnąć po powieści czy opowiadania spod tego znaku. No, i od szczenięcych lat bardzo lubię Sherlocka Holmesa (utwory Conan Doyle’a wciąż są żywe i mają niepowtarzalny klimat – w przeciwieństwie do większości, zwykle sztampowo naiwnych niestety, filmowych przygód najsłynniejszego z detektywów).

Niedawno, gdy na Chłopskiej redagowaliśmy kolejny numer „Informatora”, zwróciłem uwagę na książkę czytaną przez panią domu. Zainteresowało mnie słowo „kot” w tytule – jako że koty to moje ulubione zwierzęta i niechybnie można mnie uznać za stuprocentowego „kociarza”. W ten przypadkowy zupełnie sposób dowiedziałem się o, wydawanym właśnie w Polsce, kryminalnym cyklu Lilian Jackson Braun „Kot który…”. Zachęcony entuzjastycznymi wypowiedziami obojga gospodarzy pożyczyłem od nich trzy pierwsze tomy. Pochłonąłem je w pociągu podczas delegacji na drugi kraniec Polski. Teraz konsekwentnie pożyczam następne i sukcesywnie czytam je podczas mych licznych wyjazdów w różne strony; zwykle jedna książka starcza mi na podróż w jedną stronę (liczą one po niecałych dwieście stron). Jednak ta „literatura wagonowa” dostarcza rozrywki w naprawdę przepysznym wydaniu!

Dołączam się więc do pełnych zapału i zachęty słów Mamy Kaczki i Papiera.
Akcja powieści toczy się na Środkowym Zachodzie USA, w którymś ze stanów graniczącym z Kanadą. Sądząc po opisywanych realiach, m.in. technicznych, czas akcji to chyba lata sześćdziesiąte lub siedemdziesiąte (ciągle dziwnie dodaje się słowa: ubiegłego wieku). Bohaterem jest były dziennikarz śledczy, który popadł w życiowe tarapaty – i teraz stara się powoli odbudowywać swoje życie zawodowe (i nie tylko). Początkowo trafia do dużego miasta, potem los rzuca go na totalną prowincję. Znów pracuje gazecie, jednak otrzymuje rubryki dalekie od swoich zainteresowań i swojego temperamentu. A to ma recenzować miejskie galerie sztuki, a to pisać o lokalnych dekoratorach wnętrz, a to o rynku antycznych staroci; nawet rubryka kulinarna (jest zadeklarowanym smakoszem!) zostaje mu zlecona wtedy, gdy… właśnie postanowił przejść na dietę. Jednak instynkt łowcy go nie zawodzi – i w każdym z poznawanych właśnie środowisk trafia na ślad niedawnej zbrodni lub zapomnianej zagadki kryminalnej. Potem, już na prowincji, wyciąga na światło dzienne rozmaite draństwa będące mrocznymi tajemnicami z pozoru idealnej i bezkonfliktowej społeczności (nikt nie zamyka drzwi wychodząc z domu), których nikt przed nim nie chciał w ogóle ruszyć – by nie skompromitować szanowanego powszechnie przyjaciela lub na zasadzie „każdy z nas o każdym wie zbyt dużo, byśmy skłócić mogli się bezkarnie” (jak śpiewał o nowych polskich realiach, w innym zupełnie kontekście, Jacek Kaczmarski).

Na okładkach książek wydrukowany jest slogan „Największy hit od czasów Agaty Christie”. Zawsze mam sporą rezerwę do tego typu haseł reklamowych – jednak opisywane intrygi skonstruowane są naprawdę pomysłowo i z autentycznym wdziękiem. Przy swoich walorach sensacyjnych – powieści te posiadają też bowiem kapitalnie zarysowane tło: najrozmaitsze postacie i sytuacje tzw. drugiego planu. Trudno oczywiście by tu mówić o jakiejś głębi psychologicznej; ale o świetnej historii obyczajowej powiedzieć można na pewno. Dlatego, choć każda powieść stanowi jako kryminał odrębną całość, warto czytać te tomy w chronologicznej kolejności (na grzbietach są numery) – wtedy wyraźniej odbiera się owo tło obyczajowe, gdyż w tej warstwie opowieść jest zdecydowanie jedną całością. Nie bez znaczenia jest też wyśmienity humor: autorka dobrotliwie dworuje sobie z najrozmaitszych wielkomiejskich i małomiasteczkowych snobizmów. Frajdę z lektury mogą mieć też koneserzy wyrafinowanej kuchni; okazuje się, że nie wszyscy Amerykanie żywią się paskudztwami z fast-foodów – nasz bohater, nawet będąc w kłopotach finansowych, jada regularnie w najróżniejszych restauracjach (czytałem kiedyś, że przed wojną przeciętnego polskiego urzędnika stać było, bez odczuwalnego uszczerbku, na codzienne stołowanie się w przeciętnej restauracji).

Ktoś powie: no dobrze – ale gdzie kot w tym wszystkim?
Jest. I to syjamski. Nasz bohater wchodzi w jego posiadanie w pierwszym tomie cyklu. Kot ów potrafi nie tylko wskoczyć z pozycji siedzącej na szafę (miałem w domu kilka syjamów – więc wiem, że to dla tej arcyrasy żaden wysiłek), ale również… pomaga swemu panu rozwiązywać zagadki kryminalne i nieraz ratuje go z opresji. Nie jest to zresztą napisane w konwencji jednoznacznie fantastycznej, ale raczej w stylu „na dwoje babka wróżyła”: na przykład kot uparcie bawi się przedmiotem, który okaże się dowodem w sprawie albo oplątuje sprzęty włóczką, w którą w ciemnościach zaplącze się morderca. Wielbicielom kotów dodam zresztą, że od drugiego tomu kot Koko ma również syjamską towarzyszkę Yum Yum (nie posiadającą jednak jego detektywistycznych zdolności). Oba te zwierzaki nieustannie płatają swemu panu także tysiące najzwyczajniejszych kocich figli.

Cykl powieści Lilian Jackson Braun liczy około trzydziestu pozycji (ja nie dotarłem jeszcze nawet do połowy). Tytuł każdego z tomów zaczyna się od słów: „Kot który” – po czyn następuje rozwinięcie zdania, np. „lubił Brahmsa”. Książki te nie są chyba dystrybuowane w księgarniach; na pewno dostępne w prenumeracie (jej warunki podane są na ostatnich stronach każdego egzemplarza) i zapewne w bibliotekach (chyba nie przegapiono takiego rozrywkowego hitu). Przy metryczce każdej książki są też podane namiary na wydawnictwo Elipsa. Na pewno też wystarczy wpisać do wyszukiwarki internetowej imię i nazwisko autorki, by dotrzeć do wszystkich niezbędnych informacji… Miłej lektury!

PiPiDżej
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie