Po prostu do czytania
Od lat staram się być mniej więcej zorientowany w tym, co dzieje się w polskiej fantastyce, ale gdy robi się zbyt wiele rzeczy na raz, nie na wszystko wystarcza czasu. Tym to sposobem, zmuszony wybierać lektury wobec tego, że zazwyczaj co najmniej pięć innych, niekoniecznie fantastycznych książek czekało na półce, omijałem jakoś Roberta Szmidta, natykając się jedynie od przy-padku do przypadku na jego pojedyncze teksty w „Science Fiction”. Dopiero dzięki CD Jackowi, który ułatwił mi wybór poprzez wciśnięcie książki do ręki, miałem okazję dokonać bardziej systematycznego rzutu oka na jego twórczość.
„Ostatni zjazd przed Litwą” to zbiór pięciu dłuższych, kilkudziesięcio-stronicowych opowiadań z dziedziny fantastyki bliskiego zasięgu. Niech nikogo nie zwiedzie jednorożec w tytule jednego z opowiadań – oznacza prekognitę, którego istnienie jest legendarne jak jednorożca właśnie, a którego poszukiwaniem zajmuje się jak najbardziej realny (choć już nieistniejący) Urząd Ochrony Państwa. Widać tu wyraźnie, że Szmidt lubi klimaty zbliżone do „realnej” rzeczywistości, a szczególnie bliskie są mu konwencje horroru i sensacji, sztafaż klasycznej science fiction oraz polskie akcenty. Niemal każde z opowiadań umiejscowione jest w Polsce albo przynajmniej za bohaterów ma Polaków. Wyjątkiem jest jedynie „Ciemna strona Księżyca” – klasyczne SF z motywami lotów kosmicznych, kolonizacji Księżyca, mutantów oraz grożącej zagładą asteroidy. Nawet w „Mroku nad Tokyoramą” znajdą się polskie akcenty, choć fabuła umiejscowiona jest w dalekiej Japonii; niemal od początku wiemy bowiem, że główny bohater pochodzi z mało znanego miasta Warushawa City, stolicy Protektoratu Porando. Jest to moim zdaniem najlepsze opowiadanie w książce: sceneria widowiska sportowo-wojennego będącego skrzyżowaniem japońskich sztuk walki z szachami jest tu miejscem rozgrywania się intrygi sensacyjno-kryminalnej z zemstą oraz urażoną dumą podbitego narodu w tle.
Nie przepadam za reklamowaniem książki poprzez wskazywanie, czym nie jest, zamiast tego, czym jest. Dlatego ze sceptycyzmem podszedłem do umieszczonych na okładce haseł: „Nie liczcie na krasnoludy i smoki”, czy też: „Nie znajdzie [się] tu żadnych urban-cośtam łamanych przez cyber-gdzieśtam, lecz ożywczy powiew klasyki”; tym bardziej że „Mrok nad Tokyoramą” wcale nie jest tak bardzo odległy od owego cyber-gdzieśtam. Z konkluzją muszę się jednak zgodzić: „Ostani zjazd przed Litwą” to porcja solidnej fantastyki „bez wydziwiania”, bez większych eksperymentów językowych czy scenograficznych (które skądinąd też mają swoją wartość), za to pisanej z myślą o dobrej rozrywce, spójnej fabule i ciekawej intrydze. Klasyczne motywy zwodniczego demona, mutacji i mutantów, parapsychicznych zdolności, politycznej globalizacji służą Szmidtowi do sprawnego konstruowania historii, stopniowo odsłaniających zagadkową początkowo intrygę. To właśnie umiejętność konstruowania zagadek i odkrywania ich przed czytelnikiem, aż do kulminacji w finale, jest jedną z najmocniejszych stron umieszczonych w zbiorze tekstów. Jest to, mówiąc krótko, warta polecenia rozrywka na solidnym poziomie. Do czytania.
Michał Szklarski
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki
Robert J. Szmidt, Ostatni zjazd przed Litwą, wyd. Fabryka Słów, Lublin 2007. 315 str. Cena okładkowa: 27,99 zł.