Fantastyka książki - Pamięć, Smutek i Cierń, Tad Williams

Jerzy Biernacki
06.09.2015

FEERIA WYOBRAŹNI - Tad Williams „Pamięć, Smutek i Cierń”

Był czas, gdy wydawało się, że nikt już nie dorówna w dziedzinie literatury fantasy mistrzowi Tolkienowi. Po publikacji „Władcy pierścieni” nastąpił wielki wysyp książek epigońskich – i jedyna chyba Ursula Le Guin potrafiła stworzyć kolejne arcydzieła gatunku, pisząc cykl o Ziemiomorzu. Stan taki utrzymywał się bardzo długo – aż do roku 1988, kiedy pewien amerykański malarz wydał pierwszą część swej trylogii „Pamięć, Smutek i Cierń”. Tad Williams – bo o nim właśnie mowa – postawił sobie niezwykle ambitne zadanie: doścignąć, lub nawet prześcignąć Mistrza. I zdecydowanie mu się to udało.

Zaczyna się dość zwyczajnie – główny bohater, Simon, jest sierotą, pomocnikiem kuchennym w królewskim zamku Hayholt, stolicy państwa Erkynland. Wkrótce jednak jego pracowite, ale dość spokojne życie ulegnie gwałtownej zmianie. Będzie to efektem ogromnej wścibskości chłopaka, który odkryje przypadkiem fakt uwięzienia przez króla Eliasa swojego brata Josuy, potencjalnego rywala do tronu.

Uwolniwszy go razem ze swym opiekunem, Simon zostanie zmuszony do samotnej ucieczki przed obawiającym się wydania się sprawy królem i jego mściwym poplecznikiem, manipulującym Eliasa mnichem Pryratesem. Ten ostatni para się magią, i chcąc zaspokoić swoje ambicje, sprowadza do kraju mroczne i niebezpieczne siły, wywołując bunt przerażonych poddanych. Co dziwne, Simon wydaje się być w tajemniczy sposób powiązany z ciemnymi sprawkami króla i mnicha – prześladują go tajemnicze, niezrozumiałe, prorocze sny-koszmary.

Chłopak wydaje się mieć w zbliżających się wydarzeniach do odegrania jakąś rolę – choć jest, przynajmniej z pozoru, nikim, jest zaciekle ścigany. Po ucieczce z Hayholt zostanie wielokrotnie zmuszony do dramatycznej walki o przeżycie. Pozna jednak i prawdziwą, prowadzącą aż do woli poświęcenia życia, przyjaźń – między innymi z przedstawicielami skrajnie wrogiej ludziom rasy. Przemierzy wiele ziem, dowie się, co to miłość, wierność szlachetnym, choć ułomnym i popełniającym błędy ludziom. Dozna ogromnego cierpienia, zwątpienia, rozpaczy, ale też i wytchnienia od nich; zniesie je dzięki przyjaźni. Na koniec zaś okaże się, że autor w genialny sposób wyrolował czytelnika…

Niestety nie mogę wyjawić, jak, nie chcąc psuć nikomu przyjemności lektury.

Książka ma grubo ponad dwa tysiące stron, a jednak całą ją czyta się z zapartym tchem – nie ma tu dosłownie jednej dłużyzny czy niepotrzebnej strony! Fabuła  jest niesłychanie bogata – przez powieść przewijają się dziesiątki ważniejszych i setki pomniejszych postaci, z których każda została nakreślona z niezwykłą pieczołowitością: każda ma swoje atuty i słabostki, wielorakie, czasem sprzeczne motywacje. Bohaterowie żyją własnym życiem, są bardzo zróżnicowani, każdy ma jakieś racje i zamiary – a wszystko to razem fascynuje i doskonale świadczy o wyobraźni autora.

Genialna postać Cadracha zaś (polecam przyjrzenie się jej) to już kontynuacja najlepszych tradycji bohaterów á la Raskolnikow czy Wokulski, podana w atrakcyjnym fantastycznym sosie. Świat Williamsa to żywa, barwna, wciągająca jak narkotyk feeria, intensywnie tętniąca życiem.

Autor postanowił podjąć się rywalizacji z Tolkienem, i moim zdaniem (chyba narażę się największym ortodoksom), porównanie z nim wypada na korzyść Williamsa. Jego „Pamięć, Smutek i Cierń” to doskonale (a rzadko obdarzam literaturę takimi epitetami!) napisana książka. Na jej przeczytanie poświęcić trzeba co najmniej dobre dwa tygodnie, wrażenia z lektury rekompensują jednak wysiłek z ogromną nawiązką. To po prostu arcydzieło fantasy, które wysoko należy również sklasyfikować w hierarchii literatury pięknej. To wspaniała rozrywka, pełna jednocześnie wnikliwych, głębokich obserwacji zachowań ludzkich.

Bardzo niewielu jest w fantasy autorów zdolnych zaspokoić bardziej wyrafinowane wymagania; Tad Williams zdecydowanie do nich należy, potrafiąc na dodatek wbić czytelnika w fotel z wrażenia atrakcyjną fabułą. Tacy właśnie pisarze pomagają przełamywać niepotrzebnie narosłe nieporozumienia z mainstreamem. Williams udowadnia zresztą, że nie ma czegoś takiego, jak gatunki z natury lepsze czy gorsze – są po prostu pisarze kiepscy, średni i znakomici. Sam zalicza się do tych ostatnich. Jego trylogia to po prostu Literatura. Przez duże „l”.

Marcin Szklarski
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

P.S.  Na koniec muszę jednak dorzucić kamyk do ogródka – i będzie to uwaga do działalności wydawcy. Doprawdy rzadko zdarza się umieszczenie na okładkach tak idiotycznychi kompletnie nie przystających do treści ilustracji – co do przygód dojrzewającego chłopca mają schwarzeneggeropodobni herosi i porozbierane panienki? Jak jednak wiadomo – nie oceniaj książki po okładce…

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie