Fantastyka książki - Same ostrze - Joe Abercrombie

Krzysztof Jagielski
06.09.2015

BARDZO DŁUGIE WPROWADZENIE

Po lekturze Samego ostrza moje priorytety czytelnicze uległy pewnemu przeszacowaniu. Na pewno nie będę się spieszył z zerknięciem do drugiego tomu trylogii Pierwsze prawo, czyli Before They Are Hanged. Skończone właśnie Samo ostrze, absolutnie nie zaostrzyło wystarczająco moich apetytów, bo nie jest to żadna rewelacja. Ot, książka, która powinna być dzisiaj standar-dem, ale nie wyznacznikiem nowej jakości.

W zasadzie wszystko jest tu takie same, jak w każdej typowej dla tego gatunku powieści. Gdzieś w środku świata* istnieje sobie Unia. Państwo, które czasy świetności ma raczej za sobą, choć usilnie stara się przekonać świat i samo siebie, że jest inaczej. Unia ta już wkrótce znajdzie się w stanie wojny nie tylko z groźnym, dzikim i nieobliczalnym sąsiadem z północy, ale także z ekspansjonistycznie nastawionym starym wrogiem z południa. I jakby tego było mało, o władzę nad samą Unią toczy się permanentna zakulisowa walka wśród najważniejszych dostojników królestwa, w którym monarcha jest stetryczałą, zaślinioną i ubezwłasnowolnioną marionetką.

I, jak to zwykle w takich książkach bywa, pojawia się szansa na ratunek, chociaż mglista i bardzo tajemnicza. Zanosi się na to, że zbawcą ma szansę zostać, mityczny niemal, Mag (w zasadzie Pierwszy z Magów, Bayaz), który gromadzi drużynę przeznaczoną do walki ze Złem. Pod tym względem Samo ostrze jest, nieznośnie wręcz, oklepane i banalne. Trochę lepiej wygląda kwestia głównych członków tworzonej Drużyny. Otóż w jej skład wchodzi barbarzyńca, Logen Dziewięciopalcy, który swoją dojrzałością i rozsądkiem zawstydzić by mógł niejednego przedstawiciela cywilizacji; dandys, lekkoduch i arystokrata Luthar; wspomniany wcześniej, pełen tajemnic Bayaz; plus bliżej jeszcze nieokreślona, ale nie mniej zagadkowa kobieta imieniem Ferro, w której Mag upatruje szczególnych zdolności.

W zasadzie są to typowe charaktery z banalnych powieści fantasy, którym jednak Abercrombie nadał, w miarę unikalny, sznyt, na plus wyróżniający spośród całego morza klisz. Co i rusz okazuje się, że pierwsze wrażenia mogą w stosunku do nich być złudne, a ujawniane stopniowo szczegóły dodają im smaczku. Nie będę zapewne oryginalny, jeśli stwierdzę, że najlepszym bohaterem ze wszystkich (choć nie członkiem powstałej drużyny, przynajmniej na razie), jest zbolały inkwizytor Glokta, mający z racji swych przeżyć, pełne prawo do cynicznego stosunku do życia i otaczającej go rzeczywistości. Przypuszczam, że ten cynizm czyni go tak interesującym. I to tak naprawdę w moich oczach jedyny plus powieści – tajemniczość i niejednoznaczność postaci. Szkoda, że coś, co dzisiaj powinno być już standardem, wciąż traktuje się jako wyróżnik w morzu banalnych, eskapistycznych tekstów.

Być może potrzeba jeszcze trochę czasu, by zmiana pokoleniowa przyniosła prawdziwą i stałą przemianę gatunku. Niestety, poza konstrukcją postaci, książka nie daje satysfakcji w warstwie fabularnej. Samo ostrze bazuje na utartym schemacie i zbieraniu Drużyny do ambitnego i groźnego questu, którego wypełnienie przyniesie światu ocalenie. W połączeniu z ciekawymi postaciami można by się jednak było wyzwolić z tych nieszczęsnych gatunkowych ograniczeń, gdyby dobrze skonstruowana była część związana z akcją. Tymczasem całość powieści to albo długie przedstawienie postaci, albo niebywale powolne zawiązywanie zarysu jakiejś akcji. Zazwyczaj bywało chociaż tak, że przynajmniej na ostatnich stronach powieści, nawet jeśli była częścią składową większej całości, toczyła się wartka akcja, kończąca się rozwiązaniem pewnych wątków lub też interesującym cliffhangerem. U Abercrombiego blisko sześćset stron to wstęp i tylko wstęp. Autor lubi przywoływać George’a R.R. Martina jako swoją inspirację. Cóż, Martin, choć przechodzi ciężki, kilkuletni już kryzys twórczy, potrafi konstruować dobrą, wielowątkową fabułę, pełną zmyłek i zwrotów akcji. Abercrombie w “Samym ostrzu” pod tym względem nawet do pięt mu nie dorasta.
Powieść nie przynosi rewolucji, co gorsza – nie przynosi satysfakcji i nie robi smaku na ciąg dalszy. A to już, w moim przekonaniu, porażka. Joe Abercrombie, bazując na moich obserwacjach, to zdecydowanie lepszy partner do dyskusji na forum internetowym niż pisarz, którego kolejnej książki wyczekiwałbym z niecierpliwością.

Maciej Majewski

/www.maciejmajewski.pl/

*Tak mniemam, bo co i rusz słychać o tym, że na południu i północy coś się dzieje, a nawet gdzieś stało napisane, że Adua zbudowana została dokładnie pośrodku świata. Trudno jednak to potwierdzić, bo brak jakiejkolwiek mapy – i to akurat dla fantasy typowe nie jest.

 

Informator GKF 2010

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie