Fantastyka opowiadania - Indiana Jones i Poszukiwania Najnowsze

Marek Szydełko
06.09.2015

Indiana Jones i Poszukiwania Najnowsze

Emerytowany profesor Henry Jones Junior szedł wolno przez pokrętne korytarze Instytutu. Był już sam, udało mu się zmylić pościg tych młodych wilczków. Wprawdzie tym razem musiało obyć się bez (tak ongiś przezeń lubianego!) mordobicia, trzeba się było ograniczyć do mało wyrafinowanego fortelu - ale przecież to udawanie trupa w szafie wypadło bardzo przekonująco! „Jedenaście krzyżyków na karku oznacza wprawdzie wiele ograniczeń, ale też stwarza nowe możliwości" pomyślał nieco sarkastycznie archeolog.

Był już przed drzwiami Archiwum. Pchnął je z lekką obawą. „Gdyby był ze mną chociaż Marcus!" pomyślał. Ale wierny przyjaciel nie żył już od ponad pół wieku; ostatnimi laty zaś ten świat opuściła również pani Jones, a ich rezolutny syn zamieszkał w domu starców z jakimś Alzheimerem („Że też nie zauważyłem u niego wcześniej podobnych skłonności!"). Na szczęście skrzyp starych drzwi został skutecznie zagłuszony przez chrobot jeszcze starszych kości profesora. Wewnątrz Archiwum było duszno i - co tu owijać w bawełnę - zwyczajnie śmierdziało. Ze swej nieodłącznej torby Jones wyjął szklany słoik. Odkręcił go. „Muchy żywią się gównem, poprowadzą mnie nieomylnie". Jednak te mało apetyczne owady rozleciały się równo po całym pomieszczeniu.

Profesor machnął ręką i skierował się od razu w najciemniejszy kąt Archiwum, gdzie prawie natychmiast odkrył i otworzył sekretne drzwi do najbardziej tajnego działu („Od czasu poprzedniego scenariusza filmowego nie pytajcie mnie, jak tego dokonałem..."). Drzwi były niskie i wąskie, ale człowiek siejący niegdyś postrach jako Indiana Jones przecisnął się przez nie bez trudu: w wieku stu kilkunastu lat trudno wszak zachować imponującą sylwetkę. W najtajniejszym pomieszczeniu przystanął, by chwilę odsapnąć. Kapelusz uporczywie opadał mu na ocalałe oko, bat zupełnie nie sprawdzał się jako podpora, zaś workowate spodnie utrudniały chodzenie. Rozejrzał się uważnie po grzbietach piętrzących się wokół teczek. Co naprawdę stało się w Gibraltarze. Gdzie Cyrankiewicz nosił grzebień. Jak patriota z AK mógł otrzymać willę na Saskiej Kępie. Czy oni naprawdę planowali wkroczyć. Kto gdzie miał dziadka. „To wszystko drobiazgi!" - pomyślał Jones - „Przejdźmy do Tajemnicy Tajemnic...".

Zgodnie z niezapomnianym doświadczeniem zaczął szukać wśród tych opasłych i wypasionych tomów teczuszki najmniejszej, niepozornej. I końcu ją wypatrzył, wciśniętą między oprawne w skórę grzbiety. Wytarty skoroszyt z szarego kartonu („Wałkuje się w palcach jak bibuła... Późny PRL!"), a na nim wypisane wyblakłym mazakiem jedno imię: BOLEK. Ów archeologiczny skarb wypada nagle z chronicznie drżących rąk starca, bezcenne papiery rozsypują się po podłodze - i z teczki Bolka wysypuje się nagle druga, bliźniacza, z napisem LOLEK. Rozsypują się też zdjęcia obu agentów. I profesor Jones załamuje się ostatecznie: „Albo ja już widzę podwójnie, albo to jest jeden i ten sam facet! Odkrywałem największe zagadki całego świata - ale na tę Polskę to naprawdę jestem za cienki...".

jean-françois
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie