J.K. Rowling - Harry Potter i zakon Feniksa - Nietoperz w krainie szczegółów

Mariusz Siwko
06.09.2015

Fanem „Pottera" stałem się po lekturze czwartego tomu serii, „Czary Ognia" - nic dziwnego zatem, że jeszcze przed premierą złożyłem zamówienie na długo oczekiwany tom piąty. Jako że poziom kolejnych książek rósł jak dotąd wraz z ich objętością, a najnowsza waży już 900 gramów, liczyłem na powieść jeszcze lepszą od poprzedniej - i, w sumie, nie zawiodłem się.

Tytułowy Zakon Feniksa to organizacja, która już kiedyś walczyła z Lordem Voldemortem - a teraz, po jego powrocie, zostaje reaktywowana przez dyrektora Dumbledore'a. Zakon jest tajny - co powinno właściwie dziwić, skoro jego celem jest opór wobec działań Sami-Wiecie-Kogo. Problem w tym, że Minister Magii Korneliusz Knot za nic nie chce uwierzyć w powrót wroga, woli trzymać się kurczowo poglądu zapewniającego złudzenie bezpieczeństwa. Kolejny problem to fakt, że Harry był jedynym świadkiem powrotu Voldemorta - najłatwiej jest zatem nazwać go kłamcą i osobą usilnie szukającą uwagi otoczenia. Knot poświęca mnóstwo energii dyskredytowaniu Pottera i Dumbledore'a (w szczególności przez odpowiednie ukierunkowanie licznych artykułów w „Proroku Codziennym"), a umacnia go w tym przekonanie, że ten ostatni czyha na jego stanowisko.

Knot nie poprzestaje jednak na tym. Z jego nadania pojawia się w szkole nowa nauczycielka obrony przed czarna magią - Dolores Umbridge. I choć trudno w to uwierzyć, taka z niej ....(najłagodniej zwana Nietoperzem), że Snape wydaje się przy niej całkiem sympatyczny. Kolejne „dekrety edukacyjne" ministra dają jej coraz większą władzę, a ta skwapliwie z tego korzysta, upajając się swą wszechmocą. Wkrótce nienawidzi jej już cała szkoła (z wyjątkiem Slytherinu, oczywiście), włącznie z nauczycielami. Najistotniejsze dla Harry'ego i jego przyjaciół będzie to, że nie będą już ćwiczyć zaklęć obronnych - ponieważ nowy program ułożony przez wykwalifikowanych ekspertów ministerstwa nie stwierdza takiej potrzeby, skoro Voldemort nie powrócił, a Harry kłamie. Już pierwszego dnia szkoły Harry nawrzeszczy na Umbridge, a będzie to tylko początek jego kłopotów. Nastroju nie będą mu poprawiać powtarzające się wizje tajemniczego korytarza i coraz częstszy palący ból blizny, podczas którego może odczytać silne emocje Voldemorta.

„Harry Potter i Zakon Feniksa" zdecydowanie utrzymuje poziom „Czary Ognia" - powieść nabiera takiego rozmachu, że już bez żadnych wątpliwości nie można jej nazwać po prostu książką dla dzieci. To już pełnowymiarowe fantasy, ze wszechstronnie i szczegółowo zbudowanym światem przedstawionym, starannie przemyślaną intrygą i szerokim dozowaniem dawno już nie dziecięcego „realizmu zła". Autorka nigdy jeszcze nie opisywała roku w Howarcie i poza nim z taką pieczołowitością. Z jednej strony to dobrze, bo nie ma szczególnych skrótów; a z drugiej, traci na tym obecna dotychczas na pierwszym planie intryga: tym razem zagadka kryminalna ginie nieco w tłumie szczegółów, a bardziej skupiamy się na „wenątrzszkolnym" wątku „Umbridge kontra reszta świata". Nie wiem właściwie, czy poczytywać to za wadę; w każdym razie bez wahania mogę stwierdzić, że fabuła jest ciekawa i wciągająca od pierwszej do ostatniej strony. Dość powiedzieć, że na 15 stronie Harry i jego kuzyn Dudley zostają zaatakowani przez dementorów, a na 25. Harry zostaje wyrzucony ze szkoły. Na nudę narzekać przy lekturze nie można.

Niech tylko Rowling nie pisze już dłuższych książek, bo zbliża się niebezpiecznie do granicy znużenia. Mam wrażenie, że wyczerpał się już potencjał prostego opisywania zajęć, i stąd rozumiem wprowadzenie do szkoły nowego czarnego charakteru: bez tego niezbyt wiele by się tam działo. Mam też nadzieję, że autorka uczyni wreszcie swoich bohaterów bardziej dojrzałymi (aby było to jasne: nie uważam tego jak dotąd za wadę, ale już wystarczy): zwłaszcza Harry jest wciąż nieco uparty i egoistyczny, a taka niepohamowana, dziecinna ciekawość, jaką okazuje w gabinecie Snape'a, doprawdy nie przystoi już szesnastolatkowi. Trochę szacunku dla innych!

No i zakończenie, które po raz pierwszy w tej serii nie zaskoczyło mnie niczym nowym. No owszem, kolejna emocjonująca walka - ale już sama autorka wytyka Potterowi ustami Hermiony: „Don't you think you've got a bit of a saving-people thing?" (w wolnym tłumaczeniu: „Nie sądzisz. że masz nieco przesadne skłonności do ruszania na ratunek?"). Tym razem było jeszcze ciekawie, ale oparcie zakończenia na tym samym schemacie po raz kolejny byłoby już nudne. Z tego właśnie względu lepiej dla samej autorki, żeby Potter zaczął w końcu więcej myśleć i więcej ufać swoim nauczycielom - bo w przeciwnym razie trudniej będzie się od tego schematu uwolnić.

Michał Szklarski

J.K. Rowling „Harry Potter and the Order of the Phoenix". Bloomsbury Publishing, London, 2003. 766 stron. Cena det. w Polsce: ok. 100 zł.

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie