Własność intelektualna jako kontrakt

Piotr Kowalczyk
23.08.2015

System prawny powinien zatem chronić prawa jednostek do posiadania własnej osoby i legalnie zdobytych rzadkich zasobów (własności). Prawo naturalne nie dotyczy idealnych obiektów – innowacji czy dzieł – a tylko rzadkich zasobów. Wielu przeciwników praw własności intelektualnej popiera jedynie kontraktowe ustalenia zawarte w celu ochrony pomysłów i innowacji – prywatne kontrakty pomiędzy właścicielami.[84] Załóżmy, na przykład, że A pisze książkę i sprzedaje jej fizyczne egzemplarze nabywcom B1, B2, …, BN, z kontraktowym zapisem, że żadnemu kupującemu B nie wolno zrobić ani sprzedać kopii tekstu. Zgodnie ze wszystkimi teoriami kontraktu, kupujący B, w przypadku złamania tej klauzuli, staje się odpowiedzialny wobec A za straty przez niego poniesione.[85]

Jednak obrońcy kontraktowego podejścia do IP są w błędzie, jeśli wierzą, że prywatna umowa może być użyta do odtworzenia tego samego typu ochrony, jakiego dostarczają współczesne prawa własności intelektualnej. Patenty i prawa autorskie mają sens jedynie w stosunku do wszystkich osób trzecich, niezależnie od ich zgody co do kontraktu. Są to realne prawa, które obowiązują każdego, tak jak mój tytuł własności działki zobowiązuje każdego do respektowania mojej własności – nawet jeśli nie mieli ze mną podpisanej umowy. Kontrakt natomiast jest wiążący jedynie dla stron umowy. Jest to coś w rodzaju prywatnego prawa pomiędzy stronami.[86] Nie obowiązuje on osób trzecich, tj. tych, którzy nie są w „stosunku umownym” (privity) z pierwotnymi stronami kontraktu.[87]

Zatem, jeśli kupujący B opowie fabułę nabytej książki osobom trzecim T, to te osoby trzecie T nie są w ogóle związane kontraktem zawartym pomiędzy A i B. Jeśli nauczę się jak wyregulować gaźnik, żeby dwukrotnie zwiększyć jego wydajność, albo jeśli nauczę się wiersza lub scenariusza filmu napisanego przez kogoś innego, dlaczego miałbym udawać, że nie mam o tym pojęcia i powstrzymywać się od działania w zgodzie z tą wiedzą? Nie zobowiązałem się do tego kontraktem z twórcą. Nie zaprzeczam, że zobowiązania zawarte w umowie mogą coś takiego sugerować, ale w tej sytuacji nie mamy do czynienia nawet z nią.

Nie można też powiedzieć, aby głównym problemem było to, że ukradłem lub nieuczciwie nabyłem informację. Istnieje bowiem wiele legalnych sposobów zdobycia informacji. Prace artystyczne, ze swej natury, zazwyczaj są wystawiane publicznie. Odkrycia naukowe i innowacje również stają się znane poza stronami poufnego kontraktu. I z pewnością nie możemy powiedzieć, że to, że usprawniam gaźnik czy piszę powieść o tej samej fabule fizycznie koliduje z używaniem przez twórcę jego materialnej własności. Nie uniemożliwia też twórcy korzystania ze swojego pomysłu z gaźnikiem do usprawnienia swojego czy też należącego do kogoś innego samochodu, ani użycia tej fabuły.

Zatem, usprawnienie przeze mnie gaźnika nie jest pogwałceniem umowy; nie jest kradzieżą; nie jest także fizycznym naruszeniem materialnej własności wynalazcy. Majstrowanie przy moim gaźniku nie narusza praw wynalazcy. Najwyżej, użycie przeze mnie pomysłu zmniejszy jego wartość dla wynalazcy poprzez ograniczenie możliwości monopolistycznego wykorzystywania go. Jednakże, jak mieliśmy już okazję się przekonać, nie można posiadać prawa do wartości swojej własności, ale tylko do jej fizycznej postaci.[88]

Kontrakt ma więc jedynie takie znaczenie. Wydawca książki może za pomocą kontraktu zobligować nabywców do niekopiowania jego książki, ale nie może zabronić osobom trzecim publikowania i sprzedawania, o ile nie zabrania tego inny kontrakt między nimi.

Kontrakt a prawa zastrzeżone

Osoby trzecie, które nie są stronami kontraktu i nie pozostają w stosunku umownym z kontraktową stroną zobowiązaną (obligor) oraz stroną zobowiązującą (obligee), nie są związane przez zapisy kontraktu. Z tego też powodu, mimo że innowator może wykorzystać kontrakt, żeby powstrzymać wyszczególnione jednostki od swobodnego używania jego pomysłów, trudno jest użyć standardowego prawa kontraktowego w celu powstrzymania osób trzecich od robienia użytku z pomysłów, które zdobyli od innych. Być może, zdając sobie sprawę z tego problemu, niektórzy z obrońców quasi-IP przerzucają się z czysto kontraktowego podejścia na podejście polegające na „zastrzeżeniu praw,” zgodnie z którym prawa własności do materialnych zasobów postrzegane są jako pakiet (zbiór) praw, którego elementy da się od siebie odseparować.

Na przykład, wedle standardowego punktu widzenia zbioru praw, właściciel ziemi może sprzedać złoża naturalne kompanii naftowej zachowując wszystkie prawa do powierzchni, przy jednoczesnym, należącym do sąsiada, pozwoleniu na przejście, a także dożywotnie prawo do użytkowania powierzchni działki przez jego matkę. Stanowisko „zastrzeżenia praw,” czerpiąc z pojęcia pakietu praw, utrzymuje, iż poprzez twórcze „zastrzeżenie praw” do reprodukcji materialnych przedmiotów sprzedawanych ich nabywcom można wykreować rodzaj „prywatnych” praw IP.

Na przykład Rothbard twierdzi, że człowiek może nadać innym warunkowe „prawo własności” (do „wiedzy”), jednocześnie „zachowując wyłączne prawo do rozpowszechniania wiedzy o wynalazku.” Czyli Brown, wynalazca ulepszonej pułapki na myszy, może oznakować ją „copyrightem” i w rezultacie sprzedawać prawo do pułapki na myszy z wyjątkiem prawa do kopiowania jej. Podobnie jak realne prawa towarzyszące ustawowej własności intelektualnej, takie „zastrzeżenia” są rzekomo wiążące dla każdego, a nie tylko dla tych, którzy zawarli umowę ze sprzedawcą. Zatem, osoby trzecie, które, będąc tego świadome, kupiły lub w inny sposób nabyły zastrzeżony przedmiot także nie mogą go kopiować – nie dlatego, że zawarły umowę z Brownem, ale dlatego, że „nikt nie może nabyć większego tytułu własności niż ten, który został wcześniej nadany bądź sprzedany.” Innymi słowy, osoba trzecia nabywa materialny przedmiot – powiedzmy książkę lub pułapkę na myszy – ale z „brakującym” w jakiś sposób „prawem do kopiowania,” częścią zbioru praw, które „normalnie” stanowią wszystkie prawa do przedmiotu. Lub też, osoba trzecia nabywa „prawo własności” do informacji od osoby, która nie posiadała jej, a zatem, nie była upoważniona przekazywać jej innym.[89]

Oczywiście coś tu jest nie w porządku. Przypuśćmy, że A pisze powieść i sprzedaje jej pierwszą kopię, książkę1, bez żadnych ograniczeń (tj. bez zastrzegania praw) osobie B1; a drugą kopię, książkę2, osobie B2 – ale „zastrzegając” sobie „prawo do kopiowania” zawartości książki. Obydwie książki, książka1 i książka2, wydają się poza tym osobom trzecim identyczne. Jednak nie są: jedna z nich jest niekompletna; druga w jakiś sposób posiada pomiędzy okładkami więcej mistycznych „fluidów prawnych.” Przypuśćmy, że B1 i B2 zostawiają swoje książki na ławce w parku, gdzie zostały znalezione przez osobę trzecią T. Według Rothbarda, książka2 „nie posiada prawa do kopiowania,” podobnie jak elektroniczna zabawka, która przy sprzedaży „nie zawiera baterii.” To tak jakby istniały niewidzialne, mistyczne pnącza „własności kopiowania” rozciągające się od książki2 do jej prawdziwego właściciela A, gdziekolwiek by się nie znajdował. Zatem, nawet jeśli T znajdzie i zawłaszczy porzuconą książkę2, to ta książka zwyczajnie nie zawiera „w sobie” prawa pozwalającego właścicielowi kopiować ją. Jest ono nieustannie wysysane przez prawne czarodziejskie wrota, które łączą przedmiot z właścicielem A. Zatem, jeśli T zawłaszczy książkę, wciąż zawłaszcza nie więcej, niż wcześniej nabyto. T zawłaszcza tylko książkę, bez „wbudowanego w nią” prawa do kopiowania, a zatem nie ma prawa kopiować książki2. Tak samo dzieje się w przypadku innych osób trzecich, które obejmują ją w posiadanie.

Czy takie stanowisko jest do obrony? Czy możemy wyobrazić sobie prawa własności funkcjonujące w ten sposób? Nawet jeśli możemy, to czy osiągniemy w ten sposób pożądany skutek – uniemożliwienie osobom trzecim używania chronionych pomysłów? Trudno utrzymywać opinię, że prawa można tak zastrzec. Jedną z funkcji praw własności jest przecież zapobieganie konfliktom i zawiadomienie osób trzecich o własności. Granice własności muszą z konieczności być obiektywne i możliwe do ustalenia międzyosobowo; muszą być widoczne. Tylko wtedy, gdy granice są widoczne, mogą być przestrzegane, a prawa własności mogą spełniać swoją funkcję zapobiegania konfliktom. Tylko wtedy, gdy te granice są wyraźne i obiektywnie słuszne (możliwe do rozstrzygnięcia), można oczekiwać, że będą przestrzegane. Ale wróćmy do dwóch książek, książki1 i książki2. Jak spostrzec różnicę pomiędzy nimi? Jak zobaczyć pajęczynę prawną wokół drugiej z nich? Jak można oczekiwać, że osoby trzecie będą respektowały amorficzną, niewyraźną, mistyczną, prawdopodobnie nieznaną i niemożliwą do poznania granicę własności?

Konsekwencje tego spojrzenia są kłopotliwe. Palmer pisze:

Wydzielenie i retencja prawa do kopiowania ze zbioru praw, które nazywamy własnością, jest problematyczne. Czy można zastrzec prawo do, na przykład, pamiętania czegoś? Przypuśćmy, że napisałem książkę i zaoferowałem ci jej przeczytanie, ale zachowałem jedno prawo: prawo do zapamiętania jej. Czy uzasadnione będzie, gdy podam cię do sądu, jeśli będę w stanie udowodnić, że zapamiętałeś imię głównego bohatera książki?[90]

Osoby trzecie wciąż są dla tej teorii problemem. Nawet gdyby sprzedawca obiektu mógł w jakiś sposób „zastrzec” określone prawa do używania sprzedanego przedmiotu, to w jaki sposób ma to uniemożliwić osobom trzecim wykorzystanie informacji wynikających z tego obiektu lub przezeń przekazywanych? Rzecznicy praw zastrzeżonych wykraczają poza stwierdzenie, że bezpośredni nabywca B1 jest zobowiązany do niepowielania książki; do tego wystarczyłoby bowiem wskazanie możliwości zawarcia kontraktu między sprzedawcą A i kupującym B. Rozważmy sytuację osoby trzeciej, T1, która znajduje i czyta pozostawioną książkę, ucząc się w ten sposób informacji w niej zawartych. Rozpatrzmy też sytuację innej osoby trzeciej, T2, która nigdy nie była w posiadaniu książki, ani jej nawet nie widziała; poznała informacje w niej zawarte z plotek, graffiti, nieproszonych e-maili itd. Ani T1, ani T;2 nie mieli kontaktu z A, ale obydwoje posiedli określoną wiedzę. Nawet jeśli książka w jakiś sposób nie zawiera w sobie „prawa do powielania,” to jak może to uniemożliwić T1 i T2 użycie ich wiedzy? I nawet jeśli powiemy, że T1 jest w jakiś sposób „związany” przez kontraktową informację o prawach autorskich wydrukowaną w książce (taki pogląd na kontrakt jest nie do utrzymania), to w jaki sposób T2 jest zobowiązany do przestrzegania kontraktu czy praw zastrzeżonych?

Rothbard próbuje przedstawić tę kwestię w następujący sposób:

Powszechny zarzut brzmi następująco: dobrze, Green [kupujący] popełniłby przestępstwo produkując i sprzedając pułapkę na myszy wymyśloną przez Browna; ale co się stanie, gdy komuś innemu, Blackowi, który nie podpisał umowy z Brownem, zdarzyło się zobaczyć pułapkę na myszy Greena i wówczas zaczyna on produkować i sprzedawać kopie? Dlaczego on powinien być oskarżony? Odpowiedź brzmi, że (…) nikt nie może uzyskać tytułu własności większego niż ten, który został oddany lub sprzedany. Green nie posiadał pełnego prawa własności do swojej pułapki na myszy, według kontraktu zawartego z Brownem – a tylko wszystkie prawa oprócz prawa do sprzedawania (…) kopii. Zatem prawo Blacka do pułapki na myszy, posiadanie przez Blacka pomysłów w swojej głowie, nie może być większe niż Greena, dlatego Black też naruszyłby własność Browna, nawet gdyby on sam nie miał podpisanego kontraktu z Brownem.[91]

Istnieje kilka problemów związanych z takim rozumowaniem. Pierwszy, że Black jedynie widzi pułapkę na myszy Greena. Nie widzi ani nie ma dostępu do idei w głowie Greena. Nie potrzebuje też posiadać takiego dostępu, żeby skopiować widoczne cechy pułapki na myszy.

Ponadto, idee będące w czyjejś głowie nie mogą w większym stopniu być „posiadane” niż praca. Tylko rzadkie zasoby mogą mieć właściciela. Tracąc z pola widzenia rzadkość jako niezbędny aspekt rzeczy dającej się zawłaszczyć, a także zasadę pierwotnego zawłaszczenia jako sposób na wejście w posiadanie takiej rzeczy, Rothbard i inni dochodzą do mylnego wniosku, że idee i praca mogą być posiadane. Kiedy zauważymy, że idee nie mogą być posiadane (nie są rzadkimi zasobami), że tworzenie nie jest ani konieczne, ani wystarczające do zawłaszczenia (pierwsze posiadanie jest), oraz że nie musimy „posiadać” pracy, by dzięki niej zawłaszczać, wtedy problem spowodowany przez te błędne wyobrażenia znika.

Jeżeli Black w jakiś sposób wejdzie w posiadanie pomysłów ukrytych w obiekcie wymyślonym przez Browna (w przykładzie Rothbarda, „zdarzyło mu się zobaczyć” je), to jest nieistotne, że pułapka nie miała wbudowanego w siebie „prawa do kopiowania.” Black nie potrzebuje takiego przyzwolenia, żeby używać swojej własności tak, jak uważa za stosowne. W jaki sposób fakt, że „zdarzyło mu się zobaczyć” pułapkę, czyni z Blacka winnego czy naruszającego prawa Browna?

Każde działanie, również to polegające na użyciu rzadkich środków (własności), pociąga za sobą użycie wiedzy technicznej.[92] Część tej wiedzy została zdobyta dlatego, że zobaczyliśmy jakieś przedmioty, również będące własnością innych. Nie musimy posiadać „prawa do kopiowania” jako części pakietu praw, żeby mieć prawo do narzucenia formy czy wzoru obiektowi, który posiadamy. Zamiast tego, mamy prawo do robienia wszystkiego na naszej własności oraz z nią, wyłącznie pod warunkiem, że nie naruszamy granic własności innych. Nie możemy stracić z pola widzenia tego kluczowego dla libertarian punktu. Jeśli posiadam 100 akrów ziemi, to mogę paradować po niej nago, nie dlatego, że ziemia ta jest nasycona jakimś „prawem do paradowania nago,” ale dlatego, że posiadam tę ziemię i używanie w taki sposób jej przeze mnie nie narusza (konieczny warunek) praw własności innych.

Podobnie, jestem uprawniony do robienia tego, co chcę z moją własnością – moim samochodem, moim papierem, moim edytorem tekstów – wliczając w to usprawnienie gaźnika w moim samochodzie czy użycie atramentu do drukowania słów na moim papierze. Tak się dzieje, o ile w kontrakcie nie zobowiązałem się wobec kogoś innego do ograniczenia swojego działania z wykorzystaniem wiedzy. Nie muszę najpierw odkrywać w swojej własności „prawa do użycia jej w określony sposób,” bowiem wszystkie sposoby jej użycia, z wyjątkiem tych, które powodują naruszenie granic własności innych, są już zawarte w ogólnym prawie do używania własnego mienia. W systemie libertariańskim żyjemy według uprawnień, a nie pozwoleń. Nie musimy zdobywać zezwolenia, żeby wykorzystywać do czegoś swoją własność. W przeciwieństwie do społeczeństw totalitarnych, wszystko, co nie jest zabronione, jest dozwolone. Przyjęcie poglądu o prawach zastrzeżonych odwróciłoby sytuację swym założeniem, że jakiekolwiek użycie własności jest uzasadnione jedynie wówczas, gdy to konkretne prawo do użycia może być jakoś stwierdzone czy znalezione we własności.

Rozważmy następującą analogię. Farmer Jed odkrywa ropę u siebie pod ziemią. Nikt, w promieniu wielu kilometrów, nie wie o czarnym złocie. Jed planuje kupić posiadłości swoich sąsiadów za pół darmo; sprzedadzą mu je tanio, gdyż nie wiedzą o złożach ropy. W środku nocy, jego wścibski sąsiad Cooter, podejrzliwy wobec miłego ostatnio zachowania Jeda, zakrada się na jego działkę i odkrywa prawdę. Następnego ranka, w zakładzie fryzjerskim Floyda, Cooter dzieli się swoimi wynurzeniami z Clemem i innymi chłopakami. Jeden z nich natychmiast biegnie zadzwonić i daje cynk dziennikarzowi Wall Street Journal (który, jak się okazuje, jest jego bratankiem). Wkrótce, powszechnie wiadomo, że w okolicy jest ropa. Sąsiedzi żądają teraz ogromnych pieniędzy za swoją ziemię, niwecząc plany Jeda.

Załóżmy, iż Cooter może zostać oskarżony za wkroczenie bez pozwolenia i szkody wynikające z tego. Pytanie brzmi, czy można zabronić sąsiadom Jeda działać zgodnie z ich wiedzą? To znaczy, czy mogą być zmuszeni w jakiś sposób do udawania, że nie wiedzą o ropie i sprzedania Jedowi ziemi w cenie, po której sprzedaliby mu, gdyby pozostali w niewiedzy? Oczywiście, zrobić tego nie sposób. Są właścicielami swojej ziemi i są uprawnieni do używania jej tak, jak uważają to za stosowne. Inaczej niż materialna własność, informacja nie może być posiadana; nie jest ona przedmiotem własności. Posiadający skradziony zegarek może zostać zmuszony do oddania go, ale o ile nabywca wiedzy nie zdobywa jej bezprawnie lub z naruszeniem kontraktu, wolno mu działać w zgodzie z nią.

Zauważmy jednak, że zgodnie ze stanowiskiem zastrzeżenia praw, sąsiedzi nie mieliby prawa działać zgodnie ze swoją wiedzą, bo, w końcu, otrzymali ją od Cootera, osoby, która bezprawnie weszła na teren Jeda i w związku z tym nie miała „tytułu” do tej wiedzy. Zatem nie mogli otrzymać „większego tytułu” do niej niż miał Cooter. Zauważmy także, że inni, jak na przykład geodeci sporządzający plany zasobów ropy, nie mogą uwzględnić tej informacji na swoich mapach. Musieliby udawać niewiedzę, dopóki nie dostaliby pozwolenia od Jeda. Ta narzucona niewiedza koreluje z nienaturalną rzadkością narzuconą przez IP. Nie ma żadnego uzasadnienia dla poglądu, że prawa zastrzeżone mogłyby w jakiś sposób powstrzymać osoby trzecie od używania wiedzy przez nie zdobytej.

Po prostu nie jest uprawnione ograniczanie sposobu, w jaki właściciel zasobów może je użyć, o ile nie zobowiązał się on do tego w kontrakcie lub ewentualnie nie zdobył informacji w wyniku naruszenia prawa. Mówienie o zastrzeganiu prawa do kopiowania jest jedynie sposobem na obejście kontraktowej zasady, że tylko strony umowy są przez nią związane.[93]

Zatem, generalnie nabywcy mogą być zobowiązani przez kontrakt do niekopiowania czy nawet nieodsprzedawania rzeczy. Jednakże, kiedy osoby trzecie zorientują się, jakie pomysły zostały zawarte w wynalazku lub pracy literackiej, to ich wiedza nie narusza żadnych rozpoznawalnych praw własności sprzedawcy.

Biorąc pod uwagę to stanowisko na temat rzadkości, własności i kontraktu, przeanalizujmy zasadność najpopularniejszych form własności intelektualnej.

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie