Frank Shostak[1] Tłumaczenie: Jan Lewiński Tytuł oryginału: Do We Need More of Keynes Now?
Kiedy rządy i banki centralne poddają się coraz poważniejszym zabiegom stymulacji monetarnej i fiskalnej (a tak dzieje się właśnie teraz), mówi się, że idee Keynesa powróciły do łask. Ogłasza się, że keynesowskie recepty mogą uchronić światowe gospodarki przed popadnięciem w głęboką recesję. Przykładowo, w Stanach Zjednoczonych republikanie i demokraci przelicytowują się w coraz to nowych pomysłach na wprowadzenie pakietów mających stymulować gospodarkę. Financial Times pisał o tym niedawno, że
Nawroty keynesizmu mogą przybierać różnorakie postaci. Republikanie twierdzą, że nadszedł czas nowych cięć podatkowych dla small businessu, szczególnie w formie zwolnień od podatku od zysków kapitałowych, co – zdaniem wielu – pomogłoby ożywić gospodarkę. Demokraci uznają, że najlepiej rozszerzyć zakres udzielania zasiłków dla bezrobotnych, wprowadzić kartki na jedzenie, czy też wspomóc mających kłopoty posiadaczy domów.
Pomimo bilionów dolarów, które banki centralne wpompowały w system, część znanych komentatorów wciąż utrzymuje, że to nie wystarczy. Na przykład Martin Wolf pisze:
Lecz w zaistniałych okolicznościach nie możemy spocząć na laurach polityki monetarnej. Oto stoimy przed keynesowską sytuacją, która wymaga keynesowskich reakcji. Deficyty budżetowe osiądą na poziomach dotychczas uznawanych za niewyobrażalne – i dobrze!
Sugestia, że pomysły Keynesa budzą się z letargu, aby ocalić świat, jest cokolwiek osobliwa. Przecież idee keynesizmu nigdy nie przestały kołatać się po głowach decydentów z rządu i z banków centralnych. Keynesizm zdominował sposób myślenia najbardziej wpływowych ekonomistów. Wprowadzane obecnie pakiety, które w założeniach mają stymulować gospodarkę, są w istocie kontynuacją tych samych strategii keynesowskich, które musimy znosić już od dziesiątków lat. Obecny kryzys jest skutkiem olbrzymiej dawki keynesizmu, którą przyjęła przez te lata gospodarka.
John Maynard Keynes, mówiąc skrótowo, utrzymywał, że nie należy do końca ufać rynkowi, gdyż jest on z założenia niestabilny. Jeśli puścić ją samopas, gospodarka będzie zmierzać do upadku. Trzeba nam więc rządów oraz banków centralnych, które wezmą ją pod swe przepełnione troską przewodnictwo.
W tym celu używa się najskuteczniejszego narzędzia zarządzania w systemie keynesowskim – wpływu na ogólne wydatki w gospodarce. Keynes uważał, że wydatki generują dochód, bo dochód jednej osoby stanowią wydatki innej. Dlatego im więcej wydajemy, tym lepiej nam się żyje. Wydatki są motorem gospodarki.
Konsumpcja i produkcja
W systemie keynesowskim największą częścią wydatków w gospodarce są ceny płacone przez konsumentów. To właśnie te opłaty uważa się tu za główną siłę napędzającą gospodarkę – to konsumpcja stoi za prawdziwym wzrostem gospodarczym.
Ale czy naprawdę? Uważamy, że aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba wpierw rozróżnić konsumpcję produktywną i bezproduktywną. Podczas gdy ta produktywna jest zalążkiem wzrostu, ta bezproduktywna prowadzi do ubóstwa.
Konsumpcja produktywna
Powiedzmy, że piekarz sprzedaje dziesięć zaoszczędzonych bochenków chleba za dziesięć ziemniaków. Ziemniaki te służą utrzymaniu piekarza, gdy zajęty jest pieczeniem. Podobnie chleb wykorzystany zostaje przez rolnika uprawiającego ziemniaki. Dzięki swoim towarom obaj producenci mogą wzajemnie zapewnić sobie dobra konsumpcyjne.
W tym przykładzie konsumpcja staje się produktywna dzięki temu, że obaj producenci konsumują po to, aby móc produkować. Konsumpcja służy tu ich wyżywieniu i dobrobytowi. Jest to jedyne jej uzasadnienie.
Wprowadzenie do tego modelu pieniądza nie zmienia tej sytuacji. Dla przykładu, piekarz może sprzedać wspomniane bochenki chleba za 10 dolarów, a te posłużą mu do zdobycia dziesięciu ziemniaków. Analogicznie postąpić może rolnik. Zauważmy, iż pieniądz do produkcji chleba i ziemniaków nie wniósł nic ponad to, że był środkiem wymiany.
Konsumpcja bezproduktywna
Wiemy, że piekarz, aby zdobyć ziemniaki, musiał wymienić chleb na pieniądze, za które następnie kupił produkt pracy rolnika. Coś wymieniono na pieniądze, które z kolei zamieniono na coś innego – coś za coś przy użyciu pieniądza.
Problemy zaczynają się wtedy, gdy pieniądze kreuje się wprost „z powietrza”. Takie środki zwiększają konsumpcję, za którą nie stoi żadna produkcja, co prowadzi do wymiany coś za nic.
Na przykład weźmy fałszerza, który wydrukował doskonały banknot dwudziestodolarowy. Skoro uzyskał pieniądze nie za pomocą produkcji czy usług, które byłyby dla kogoś użyteczne, to zdobył te 20 dolarów za nic ich nie wymieniając.