Nie, nie będę występować z pozycji boomera. Ten komentarz nie ma na celu krytyki pokolenia Z. Jest raczej formą wyrażenia podziwu dla młodych ludzi i ich podejścia do pracy. Sam bym tak chciał, ale nie potrafię i momentami bardzo tego żałuję. Ponieważ mam w zespole kilkoro pracowników w wieku dwudziestu kilku lat, to mogę na co dzień obserwować, jak ogromny rów dzieli moje pokolenie od „zetek” w kontekście etyki pracy.
Nie zgadzam się z tezą, że pokolenie Z nie angażuje się w pracę. Może po prostu trafiam na takie osoby, natomiast nie mogę wiele zarzucić moim młodszym pracownikom – w godzinach pracy z reguły stają na wysokości zadania i realizują to, co zostało ustalone.
No właśnie: w godzinach pracy. Tym, co najmocniej odróżnia moje pokolenie, a nawet millenialsów od „zetek”, jest podejście do wymiaru zatrudnienia. Najmłodsi pracownicy nie pozwalają sobie na pracę w nadgodzinach – okazjonalnie OK, ale regularnie? Nie ma mowy. Wręcz drobiazgowo pilnują tego, aby praca nie zajmowała im więcej niż obligatoryjne 8 godzin dziennie. Jeśli pracodawca oczekuje ciut większej elastyczności, to wkrótce będzie musiał szukać nowych pracowników – to więcej niż pewne.
Młodzi ludzie niesamowicie wręcz szanują swój czas prywatny, co jest dla mnie bardzo ciekawą obserwacją. Pewnie sam już się tego nie nauczę, natomiast z zainteresowaniem patrzę, jak pokolenie Z nie daje sobie narzucić kultury harówki. Pewnie jest to efekt tego, że mówimy o ludziach urodzonych już w czasach względnego dobrobytu, którzy nie znają pojęcia pracy jako jedynego źródła utrzymania i nie traktują jej w kategoriach niemal egzystencjalnych, co z kolei jest typowe dla osób urodzonych w latach 60., 70., a nawet 80. XX wieku.
Tytułowe hasło, czyli „Do your work. Get paid. Go home” to wręcz manifest podejścia młodych ludzi do pracy. Zauważyłem, że pokolenie Z w dużo mniejszym stopniu angażuje się w relacje ze współpracownikami, niechętnie dzieli się swoim życiem prywatnym, wyraźnie trzyma innych na dystans, zupełnie tak, jakby z góry zakładało, że praca w obecnej firmie jest sytuacją tymczasową.
Nie jest to na pewno korzystne dla pracodawców, za to super atrakcyjne dla młodych ludzi. Przedstawiciele pokolenia Z nie są tak narażeni na problem wypalenia zawodowego, co – wiem po sobie i wielu moich znajomych w podobnym wieku – jest wręcz powszechne, zwłaszcza w branży marketingowej i nowych technologii.
Wśród przedstawicieli pokolenia Z są i osoby utalentowane i przeciętne, świetnie wykształcone i z dużymi lukami w edukacji, pracowite i leniwe – to standard bez względu na wiek i czasy. Jest jednak coś, co poza asertywnością i swobodnym podejściem do reżimu pracy silnie charakteryzuje dzisiejszych dwudziestolatków: piekielna wręcz zdolność do adaptacji.
Niedawno zapytałem kilkoro moich najmłodszych pracowników, czy nie obawiają się, że rozwój AI doprowadzi do likwidacji ich stanowisk i braku popytu na ich kwalifikacje (programista, grafik, copywriter). Nikt się tego nie boi, ponieważ odpowiedź brzmi zawsze tak samo: po prostu się dostosujemy i przekwalifikujemy.
Mało tego: młodzież nie czeka na to, co może się wydarzyć. Dowiedziałem się, że jeden z moich pracowników ukończył szkolenie z zakresu prompt engineeringu i ma wysokie kompetencje w zakresie korzystania z narzędzi AI. Młodzi ludzie nie postrzegają więc tego jako zagrożenie, a po prostu kolejny krok w ewolucji czy nawet szansę na nauczenie się czegoś nowego.
Strzelam sobie w stopę, a może i w kolano, ale naprawdę podziwiam pokolenie Z za takie podejście do pracy, życia i otaczającej nas rzeczywistości. Zastanawiam się tylko, jak młodzi ludzie odnajdą się w warunkach prawdziwego kryzysu gospodarczego i społecznego, bo że taki nadejdzie, nie mam żadnych wątpliwości. W końcu łatwo być „zetką” w czasach powszechnego dobrobytu, prawda? I z tą refleksją zostawiam moich czytelników, niezależnie od tego, do jakiego pokolenia się zaliczają.