Od razu przyznaję: nie słucham muzyki. Może inaczej: nie mam żadnego ulubionego gatunku, wykonawcy, nie chodzę na koncerty, jak już, to włączam radio czy od czasu do czasu klasykę. Chcąc być precyzyjnym powinienem jednak pisać: nie słuchałem muzyki, ponieważ jakiś czas temu moje przyzwyczajenia w tym obszarze „nieco” się zmieniły. Niestety, nie z własnej woli. Może mam pecha, ale znów trafił mi się sąsiedzki konflikt. Czy to ze mną jest coś nie tak? Oceńcie sami.
Piszę to w prześmiewczo-ironicznym tonie, natomiast w sytuacji, którą opisuję, nie było mi wcale do śmiechu.
Niedawno przeprowadziłem się z mieszkania w bloku do domu na obrzeżach miasta. Powodów tej decyzji było wiele, a jednym z nich była chęć znalezienia własnego azylu, bycia bliżej natury i zyskania przestrzeni do wypoczynku po pracy w prywatnym ogródku. Jakiż ja byłem naiwny!
W poprzednim artykule omówiłem już sytuację z grillem. Mam dziwne podejrzenie, że powoli staje się osiedlowym panem marudą, ponieważ znów przytrafił mi się sąsiedzki konflikt. Tym razem wywołał go jeden z sąsiadów, który postanowił uraczyć całą okolicę dźwiękami swojej ulubionej – na pewno bardzo ładnej, nie znam się, więc nie oceniam – muzyki. Muzyka była na tyle głośna, że niestety jej dźwięki docierały do mojego domu, oddalonego o dobrych kilkadziesiąt metrów. Zamiast wypoczynku w zaciszu własnego ogrodu, miałem więc darmowy koncert.
Naprawdę rozumiem zamiłowanie do muzyki, natomiast za nic nie mogę pojąć, jak istota myśląca, czyli człowiek, może zakładać, że wszyscy wokół podzielają jej preferencje. Czy skoro kocham psy, to mam podawać mojego czworonoga na ręce każdego napotkanego przechodnia? Pewnie, że nie i nikt normalny tak nie robi. Z muzyką bywa niestety inaczej.
Ponieważ mam alergię na łamanie podstawowych zasad współżycia społecznego i elementarne braki kultury osobistej, to pofatygowałem się do sąsiada-melomana, aby zwrócić mu uwagę. O dziwo, poskutkowało. Na 5 minut. Po tym czasie sąsiad znów włączył muzykę (głośniej niż wcześniej), a ja wróciłem do niego niczym ten bumerang.
Druga rozmowa nie była już tak przyjemna. Sąsiad zażądał, abym opuścił jego posesję (co też zrobiłem). Ja poinformowałem go, że wzywam policję (co też zrobiłem). Sąsiad w konsekwencji dostał mandat, coś czuję, że kumplami już nie zostaniemy…
Moja historia z pewnością nie jest odosobnionym przypadkiem – są ich setki, tysiące, tylko mało kto cokolwiek z tym robi. Sąsiad był rzeczywiście zszokowany, że zadzwoniłem po policję, co tylko dowodzi, jak daleko posunięte w naszym społeczeństwie jest przyzwolenie na chamstwo. To brak odwagi, znieczulica, przyzwyczajenie? Nie wiem i nie chcę zgadywać.
Faktem jest natomiast, że wciąż pokutuje u nas przeświadczenie, że we własnym domu można robić wszystko, co nam się rzewnie podoba. Słuchać głośnej muzyki, grillować na węglu, bić dzieci, urządzić agencję towarzyską itd. Idę za daleko? Może tak, natomiast chcę zobrazować skalę absurdu, z jaką mają do czynienia ludzie mieszkający w otoczeniu osobników, którzy nie patrzą dalej niż na czubek własnego nosa.
Ten artykuł dedykuję wszystkim czytelnikom, którzy też miewają problemy z sąsiadami-troglodytami. Nie mam na myśli sytuacji, w której sąsiad poproszony o np. ściszenie muzyki, rzeczywiście to robi i przeprasza. Chodzi o tych osobników, którzy zrobili sobie z sąsiedztwa prywatny folwark i sądzą, że mogą wszystko, bo nikt i tak nic im nie zrobi. Nie pozwólmy na takie myślenie.
Zwłaszcza, że przecież mamy konkretne narzędzia do radzenia sobie z chamami. Wiem, że strach bywa silniejszy, natomiast czy chowanie głowy w piasek i pokorne znoszenie np. notorycznych hałasów to dobre rozwiązanie? Wątpię.
Przywołam tutaj obowiązujące w Polsce przepisy, na przykład Art. 51 kodeksu wykroczeń, który głosi, że:
Kto krzykiem, hałasem, alarmem lub innym wybrykiem zakłóca spokój, porządek publiczny, spoczynek nocny albo wywołuje zgorszenie w miejscu publicznym, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.
Powyższy zapis dotyczy każdej pory dnia, dlatego jeśli hałas przeszkadza np. w południe, to mamy pełne prawo domagać się od sąsiada, aby przestał ingerować w naszą prywatność (bo tym przecież jest zmuszanie innych do np. słuchania muzyki).
Warto również przywołać stanowisko Sądu Najwyższego, który definiuje zakłócanie spokoju publicznego jako: „naruszenie równowagi psychicznej ludzi, powodujące negatywne przeżycia psychiczne nieoznaczonych osób, powstające z bezpośredniego oddziaływania na organy zmysłów”.
Co może zakłócić równowagę psychiczną? Na przykład wywołanie przez uciążliwego sąsiada podenerwowania (chociażby z powodu głośnego słuchania muzyki).
Radzę więc, aby nie dawać się zastraszyć i po prostu korzystać ze swojego prawa. Jeśli sąsiad w jakikolwiek sposób się nam naprzykrza, to w pierwszej kolejności idziemy i zwracamy mu uwagę. Gdy to nie poskutkuje, powołujemy się na ww. przepisy. Jeśli nadal ma nas gdzieś, to po prostu wzywamy policję, a ta z dużym prawdopodobieństwem wręczy mu mandat w wysokości do 500 zł.
Autor: Grzegorz Wiśniewski, CEO Soluma Group, red. naczelny Mindly.pl
PS.
Nie mogłem sobie odmówić odrobiny złośliwości i na deser zostawiłem krótki, ale niesamowicie trudny test na inteligencję.
Test: Jak można głośno słuchać głośno muzyki i nie zakłócać spokoju sąsiadom?
Wybierz poprawną odpowiedź:
a/ Trzeba gotować w międzyczasie zupę,
b/ Trzeba powtarzać mantrę: „jestem w innym wymiarze czasu i przestrzeni,
c/ Trzeba słuchać w słuchawkach.