
Wkład własny w memach, stopy procentowe w wiadomościach, ceny w ogłoszeniach, które wyglądają jak dowcip, a są nagą prawdą. Wielu z nas wynajmuje nie z wyboru, a z rachunku. To nie jest lament; to opis świata, w którym „dom” przestał być równoważny „własności”, a stał się równoważny „tymczasowości”. Co to robi z naszym poczuciem zakorzenienia i jak budować dom tam, gdzie klucze oddaje się co dwanaście miesięcy?
Najem to płynność: pakujemy się szybciej, rzadziej wieszamy obrazy, rośliny kupujemy mniejsze, meble — składane. Mamy mniej sąsiadów „na lata”, więcej — „do końca umowy”. Osiedlowa grupa bywa jedynym spoiwem, a wiadomości na niej przypominają krótki związek: intensywnie, praktycznie, bez wspólnej historii. Tymczasowość ma swoje plusy (elastyczność, łatwość zmiany dzielnicy, wolność od żarówki w windzie), ale ma też minus: trudniej oswoić przestrzeń i ludzi.
Właściciel chce bezpieczeństwa i dbałości o mieszkanie. Najemca — stabilności i podmiotowości. Sąsiedzi — spokoju. Konflikty rodzą się z braku rozmowy: o remontach, o zwierzętach, o paleniu, o hałasie. A przecież wystarczy „kontrakt sąsiedzki”: kartka z numerem telefonu, godziny ciszy, informacja o planowanych pracach, zasady odbioru paczek. Wspólnota powinna witać najemców nie jako „przelotnych”, ale jako mieszkańców. Bo to oni niosą zakupy starszej sąsiadce i dzwonią na 112, gdy dzieje się coś niedobrego.
Personalizacja na rzepy: taśmy, haczyki, lekkie półki — tak, żeby nie bać się kaucji. Mapa znajomości: przywitaj się najpóźniej trzeciego dnia; zapukaj z krótką kartką „mieszkamy obok”. Rytuał lokalny: kawa raz w tygodniu w tej samej kawiarni, bieganie tą samą ścieżką, zakupy na tym samym straganie. „Tak, jakby na zawsze”: nie odkładaj domu na hipotekę. Kwiatek, koc, zdjęcie. Ciepło robi się z małych rzeczy, nie z księgi wieczystej.
Kiedy w grę wchodzą duzi gracze, zmienia się skala. Z jednej strony: standard, obsługa, przejrzystość. Z drugiej: anonimowość i poczucie bycia „u operatora”. Antidotum? Wspólne inicjatywy: półki z książkami w lobby, tablica ogłoszeń „pomogę/poszukuję”, warsztaty „poznajmy się”, biblioteka rzeczy, klub naprawczy. Operator może być kuratorem wspólnoty tak samo, jak jest kuratorem najmu. W jego dobrze pojętym interesie leży spokój, nie tylko czynsz.
Miasto, które rozumie najem, inwestuje w „trzecie miejsca”: domy sąsiedzkie, biblioteki, warsztaty, parki z ławkami i oświetleniem, centrum aktywności z kuchnią. Najemca nie urządzi piwnicy w bloku na pracownię rowerową — ale miasto może urządzić „rowerownię dzielnicową”. Najemca nie zbuduje altany — ale miasto może zbudować osiedlowy park kieszonkowy. Jeśli „dom” rozumiemy szerzej niż adres, zaczyna się polityka, która zmniejsza ciśnienie w społeczeństwie.
Nie wszyscy będziemy mieli własność. Wszyscy mamy prawo do domu. Dom to nie akt notarialny, tylko sieć gestów: sąsiedzkie „dzień dobry”, ciasto na klatce, „dzień napraw” w świetlicy, pamiętanie imion dzieci sąsiadów. Własność może ułatwiać budowanie tej sieci — ale jej nie zastąpi. Tam, gdzie najem jest codziennością, dom trzeba zbudować w głowie i w relacjach. I to jest praca, którą można zacząć dziś.
Autor: Grzegorz Wiśniewski, red. naczelny Mindly.pl, CEO Soluma Group, CEO Soluma Interactive.