Sharenting 2.0. Kto ma prawo do twarzy dziecka w sieci?

Redakcja
22.08.2025

Dorosłość zaczyna się dziś wcześniej, niż myślimy — często w momencie, gdy rodzic naciska „opublikuj”. Zdjęcie roczniaka w wanience, filmik z dykcji przedszkolaka, relacja z pierwszego dnia szkoły. Miłość do dziecka jest najpiękniejszym motorem świata, a jednak zestawiona z algorytmami staje się paliwem dla czegoś, czego skutków nie przewidujemy. Felieton nie przeciwko zdjęciom, tylko za wyobraźnią. I za świeckim przykazaniem: „czy publikowałbym to, gdyby to dotyczyło mnie — za dziesięć lat?”

„To tylko dla znajomych”. Naprawdę?

Krąg „tylko znajomi” rozciąga się jak guma: ktoś udostępni, ktoś zrobi zrzut ekranu, ktoś zapisze na chmurze telefonu, ktoś prześle na grupę „mamy 1C”. Internet nie pamięta selektywnie. To, co dziś jest zabawne, jutro bywa ambarasujące, a za pięć lat — obiektem szkolnego żartu albo pretekstem do cienkiej jak papier przemocy rówieśniczej. Nie, nie chodzi o panikę. Chodzi o minimalne BHP w epoce, w której wizerunek przestaje być prywatną, jednorazową chwilą, a staje się zasobem, który żyje własnym życiem.

„Zgoda” dziecka — piękne słowo, trudna praktyka

„Zapytaj, czy można wrzucić”. Pytamy, dzieci przytakują. Tylko że pięciolatek nie wie, co znaczy „trwały ślad w wyszukiwarce”, a ośmiolatek nie ma narzędzi, by ocenić ryzyko kontekstu. Zgoda dziecka jest ważna — ale to dorosły odpowiada. Rozsądną praktyką staje się „moratorium widoczności”: im młodsze dziecko, tym bardziej anonimowe zdjęcia (od tyłu, bez twarzy, bez nazwy szkoły, ulicy, tablic rejestracyjnych). I jeszcze jedno: dzieci rosną. Proś o zgodę po raz drugi, gdy wracasz do starych treści. Ostatnie słowo powinno należeć do nich, nie do naszego sentymentu.

„Cyfrowy posag”, czyli co zostawiamy w spadku

Każdy post to cegiełka w tożsamości, która kiedyś zostanie odebrana przez właściciela — nasze dziecko. W cyfrowym posagu mogą znaleźć się zdjęcia czułe, ale i te z migreny rodzica, złości na nocnik, stresu przy diagnozie. W posagu może się znaleźć adres szkoły, rytm zajęć, mapa wakacji. To nie jest powód do spowiedzi. To prośba o uważność: nie wszystko, co nas porusza, musi oddychać algorytmem. Czasem lepiej, by oddychało w albumie, który oglądamy na kanapie, a nie w aplikacji, która oddycha za nas.

Szkoła i przedszkole: „grupy klasowe” jako pole minowe

Chcemy dobra — kończy się lawiną. Ktoś wrzuca listę obecności ze zdjęciami, ktoś inny film z występu, na którym widać wszystkie dzieci, ktoś kolejny udostępnia to do „rodziny w Kanadzie”. To moment, w którym dorośli powinni usiąść do reguł: zgoda rodziców na publikację wizerunku w zamkniętej grupie; ograniczenie kadrów do własnego dziecka; zakaz publikacji materiałów z danymi wrażliwymi (tablice wyników z nazwiskami, dyplomy z adresem). Szkoła ma tu moc sprawczą. Ale nawet jeśli jej brakuje, rodzice mogą stworzyć nieformalny kodeks „zero wstydu, zero śledzenia, zero danych”.

Sharenting niejedno ma imię

Bywa czuły i dyskretny — wspólne chwile dla bliskich. Bywa performatywny — budowanie wizerunku „idealnego rodzicielstwa” z dzieckiem jako rekwizytem. Bywa zarobkowy — gdy twarz dziecka staje się walutą zasięgu. Z tym ostatnim mamy najtwardszy orzech: przecież „to tylko reklama pluszaka”. Ale z każdym aktem monetyzacji rośnie asymetria — to dorośli decydują, co pokażą i ile pokażą, a dziecko staje się towarem. Możemy temu przeciwdziałać tylko w jeden sposób: dorosnąć szybciej niż algorytm. Zadawać sobie pytanie o konsekwencje, nie o lajki.

Mikrozasady, które ratują prywatność

1. Pozycja domyślna: nie publikuję. Zmieniam ją tylko, gdy mam powód i plan. 2. Anonimizuję świat: zero nazw ulic, szkół, zero tablic rejestracyjnych. 3. Czułe kadry – czuła selekcja: choroba, nagość, łzy — to nie są treści publiczne. 4. Edytuję i wracam: co kwartał przeglądam stare posty i znikam te, których nie opublikowałbym dziś. 5. Pytam dziecko — i słucham: zwłaszcza gdy wchodzi w wiek szkolny. 6. Odrabiam lekcję kontekstu: zamknięte grupy nie są zamknięte; to tylko iluzja.

Na koniec: o miłości, która umie być dyskretna

Nie ma w tym felietonie moralizatorstwa; jest prośba o mądrość. O zdjęcia, które pachną domem, nie serwerownią. O filmy, które obejrzy nasz dorosły syn bez rumieńca. O pamiątki, które przejdą próbę czasu i własności. Moje dziecko nie jest moim projektem PR. I to zdanie, jeśli wejdzie do obiegu, zrobi dla przyszłości naszych dzieci więcej niż niejedna kampania.

Autor:  Grzegorz Wiśniewski, red. naczelny Mindly.pl,  CEO Soluma Group, CEO Soluma Interactive.

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie