Jak nie zostałem setnym Smokiem
W moim kalendarzu nigdy nie może zabraknąć miejsca na Polcon. Nic to, że w pracy nawał obowiązków, a urlop wisi na włosku. Warto pourabiać trochę szefa, a nawet przyjść do pracy na piątą rano, by wyjazd doszedł do skutku.
Na Polcon w Zielonej Górze zgłaszałem się trochę na wariata, w ostatniej chwili. Dlatego na konwent dojechałem prosto z pracy, w czwartek późnym wieczorem. Na szczęście miejscowi taksiarze dobrze już wiedzieli, że „ci od UFO" zadekowali się w kampusie A Uniwersytetu Zielonogórskiego, w związku z czym kierowca wysadził mnie prosto przed konwentową knajpą, gdzie pod ogromny namiot przenieśli się wie-czorem wszyscy uczestnicy. Filia recepcji dyżurowała przy wejściu całą dobę, więc nie musiałem spać na dworze i udało mi się znaleźć jakieś miejsce w akade-miku. Na dodatek parę metrów dalej była kupa znajo-mych, więc rychło rozpocząłem socjalizację w towa-rzystwie, wspomaganą przez piwo za 4 zł (z soczkiem 4,50). Trwały jeszcze występy kabaretowe, ale trafiłem na ostatki.
Kiedy następnego dnia rano doszedłem trochę do siebie, mogłem rozejrzeć się po okolicy. Trzeba przyz-nać, że miejsce na konwent było jeszcze lepsze niż na Polconie w 2004r. Od Wydziału Matematyki do akade-mików było kilkadziesiąt metrów, a restauracja rozło-żyła się na placu naprzeciwko wejścia. Sam konwen-towy budynek był ogromny, miły dla oka i dobrze wyposażony (komputery z rzutnikiem w wielu salach). Chociaż przyjechało ponad osiemset osób, nie miało się wrażenia tłoku.
Skoro świt, czyli o 10, dotarłem na dyskusję o przyszłości fandomu, na którą poprzedniej nocy zaprosił mnie Szaman. Było trochę zwykłych dyskusji o tym, czy robić komerchę, czy organizować konwenty idealistycznie. Jednoznacznego wniosku nie wyciągnę-liśmy. Potem udałem się zaopatrzyć się w sklepie i odespać zaległości z nocy. Przywlokłem się na konwent z powrotem około 14, skierowałem się do baru i przysiadłem się do towarzystwa (Studniarki, Jo'Asia z Szymonem i inni). Opłacało się czekać dwadzieścia minut na pierożki, bo kiedy towarzystwo udało się na prelekcję, dosiadła się pani Jadwiga Zajdel z Jurkiem Mikszą.
Chwilę potem dotarłem na punkt specjalny organizowany przez Wojtka Sedeńkę i Mikołaja Wachowicza. Punkt dotyczył spekulacji na temat Andrzeja Sapkowskiego, który w ostatniej chwili odwołał udział w Polconie. Dyskutowane przyczyny nieobecności obejmowały szeroki wachlarz opcji, z których najbardziej prawdopodobną wydawał się szlaban postawiony przez żonę - po złamaniu ręki na wycieczce do Francji. Ta ostatnia (wycieczka, nie żona) została przedstawiona nader szczegółowo, wraz z dużą ilością zdjęć.
Tego samego dnia Witek Jabłoński produkował się za trzech na panelu, na który nie dotarli inni dyskutanci. Trzeba przyznać, że dwugodzinna przemowa wypadła interesująco. Panel o fantasy i SF był ciekawy, choć dyskusja niespodziewanie zaczęła zbaczać w stronę fantastyki religijnej. Andrzej Zimniak miał prelekcję o inwigilacji - temat był intrygujący, ale zanim przeszedł do rzeczy, było dziesięć minut do końca i niewiele zdążył powiedzieć. Na party promującym Polcon w Cieszynie było dużo cukierków i moja ulubiona fontanna z czarną i białą czekoladą (największy wkład ŚKFu w kuchnię fandomu). Bronsiu załatwił mi bon za prelekcję i kupiłem space operę w sklepiku z nagrodami. Wieczorem odbyło się najbardziej ekspresowe Walne Zebranie, w jakim kiedykolwiek uczestniczyłem, na którym wybrane zostały nowe władze Związku Stowarzyszeń „Fandom Polski" (w tym niżej podpisany). O dziesiątej ochrona wyrzuciła nas z budynku, w związku z czym zmuszeni zostaliśmy do opicia zaistniałej sytuacji. Piwo za 4 zł piłem razem ze Studentem (dalej studiuje), Piotrkiem Staniewskim, Michałem Jakuszewskim i innymi. W międzyczasie przypętał się gumowy Wiedźmin, ale zaraz ktoś go schował. StarWarsowcy zagrali parę scenek, z których kluczowy był występ pluszowego Yody. Student, który chwilę wcześniej przeprowadził się do mojego pokoju, chciał mnie zaciągnąć na imprezę pokojową, ale nie miałem już siły i padłem trupem.
W sobotę rano zajmowałem się kacem, a następnie Forum Fandomu. Sala miała chwilę zwątpienia, kiedy wstałem przed powtórzonym głosowaniem w sprawie przyszłorocznego Polconu, ale dopilnowałem, żeby cała przyjemność należała się SMeRFowi z Łodzi, a nie GKFowi. Po Forum zdążyłem na pół wyjątkowo ciekawej prelekcji Ani i Grega o pierwszej wojnie światowej.
Następnych dwóch godzin nie pamiętam, z czego wnioskuję, że poszedłem przespać się do akademika. Z tej przyczyny ominęło mnie spotkanie z Edgarem leParmentierem, czyli drugo- lub trzecioplanowym aktorem z którejś z części „Gwiezdnych Wojen" (podobno mówi w filmie jedno zdanie, więc chyba drugoplanowym). O siedemnastej wziąłem udział w spotkaniu Smoków Fandomu, na którym zostałem razem z nieobecnym bratem awansowany ze Smoczka na najprawdziwszego i pełnoprawnego Smoka. Niestety nie udało się zostać jubileuszo-wym, setnym Smokiem. Zaszczyt ten o mało nie spotkał Achiki, ale że nie pofatygo-wała się na salę, wyróżnienie spotkało Maćka Sabata.
Po przetestowaniu w namiocie karkówki z frytkami ewakuowałem się ze wszystkimi do pobliskiej sali widowiskowej, gdzie trupa teatralna Ad Astry odegrała absurdalny nie-musical „Władca Pierścieni". Jeżeli was tam nie było, żałujcie, dowiedzielibyście się, co mają ze sobą wspólnego „Masakra w Białymstoku część II", Tom Selleck i piosenka „Spieprzyli mi scenariusz" na melodię „Who Wants to Live Forever". Potem odbyła się gala zajdlowska, na której Szaman w imieniu Związku Stowarzyszeń ogłosił przyznanie nagrody „Pro Fantastico Bono" i mianowanie członkami honorowymi Tomasza Brzozowskiego i Arkadiusza Binczyka (za pomoc w promowaniu fantastyki). Zajdle otrzymali Jacek Dukaj za „Lód" (żadna niespodzianka) i Wit Szostak za opowiadanie „Miasto grobów. Uwertura".
Wieczorem nastąpiło dalsze zacieśnianie więzi towarzyskich, tym razem przy akompaniamencie niezłego zespołu jazzowego. Większość wieczoru spędziłem w knajpie z Agnieszką Krzyżewską i Piotrkiem Banachem. Przy okazji dowiedziałem się, że bielizna sprzedaje się na konwentach lepiej niż koszulki (pomysł na dodatkowe przychody Nordconu?). Szaman próbował reaktywować akcję pod hasłem: „Cześć, jestem Szaman i jestem fanem fantastyki, a ty?". Na szczęście szybko znalazł inne ofiary.
W niedzielę poszedłem na spotkanie z Magdą Kozak, zjadłem obiad i przeniosłem się na prelekcję Szamana i Andrzeja Lechowicza o konwentowym PR. Potem była jeszcze moja własna prelekcja o „Tajemniczych Złotych Miastach" i trzeba było się zwijać. Prosto z własnego punktu wyszedłem z bagażami do czekającej taksówki i kwa-drans później byłem w pociągu.
Konwent był typowy dla Ad Astry, to znaczy tak dobry, że nie było po nim tego widać. Nie mógł oczywiście równać się z warszawskim gigantem z 2007r., ale co chwilę odbywały się jakieś ciekawe punkty dodatkowe (kabarety, sztuczne ognie, koncerty, spektakle). Turniej Warhammera był największy w historii - udział wzięło 300 osób. Miejsce było duże i odpowiednie dla Polconu, do knajpy było pięćdziesiąt metrów od wejścia. Wszystko grało jak w szwajcarskim zegarku, a jeżeli nie grało, to nie było tego widać (wyjątkiem był może nieczytelny informator). Praca była rozplanowana tak doskonale, że nawet dziecko Waldka Gruszczyńskiego grzecznie poczekało i urodziło się tuż po konwencie. W sumie były to cztery dni miłego odpoczynku i solidnej rozrywki na wysokim poziomie.
Nasi ambitni koledzy z Łodzi chcą ten poziom za rok utrzymać, a nawet przebić. Trzymamy kciuki.
Marcin Szklarski
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki