Hellboy II: The Golden Army - filmy fantastyka

Mateusz Nowak
07.09.2015

Dobry Diabeł vs. Zły Elf

Tytuł: Hellboy II: The Golden Army
Produkcja: USA, 2008
Gatunek: fantastycznonaukowy
Dyrekcja: Koleś od Hobbita
Za udział wzięli: Ron Perlman, kilkakrotnie Doug Jones, John Hurt, laska co się całowała z Buffy
O co chodzi: Elfy nie są tym, czym się wydają
Jakie to jest: Co tu dużo gadać. Pierwsza część „Hellboya” walnęła mnie znienacka młotkiem (pięciokilowym takim) w goły mózg: tizerek w stylu Wolfensteina, nazi cyborg, cthulhoidalne stwory. Nie znając (jak zwykle) komiksu – byłem  zaskoczony na megaplusa. Film oczywiście miał też pewne istotne słabości (takie jak tempo akcji, czy ciut za bardzo przerysowane postacie), ale tym niemniej podobał mi się.

Na pierwszy rzut oka dwójka pozbawiona jest wszystkich nazi-zalet jedynki, dziedzicząc przy tym jej wady. Zamiast nakręcanych Adolf-menów i Rasputina – mamy tu bowiem enemy  z zupełnie innej bajki: pradawną rasę elfów, która żyje wśród nas w miejscach powszechnie uważanych za obelżywe. Sama ta rasa tak właściwie nie jest wrogiem; jest nim natomiast elficki książę Nuada, który wbrew wszystkim postanawia odpalić uśpioną od dawna tytułową Złotą Armię i zrobić ze światem ludzi porządek raz a dobrze. To prowokuje ekipę BPRD do detektywistycznej przygody naznaczonej bijatykami, strzelaninami z użyciem dużych gunów, paleniem cygar i wzniecaniem pożarów. Na szczęście ta fabuła stanowi o tym, że film jednak daje radę – ale o tym zaraz...

Jak to często bywa –  „pierwsza część wprowa-dza świat i bohaterów, więc dopiero w drugiej mogliśmy sobie pozwolić”. No, i del Toro sobie pozwala popchnąć akcję i bohaterów w różne ciekawe miejsca.

Po pierwsze: film jest wypełniony humorem – znacznie bardziej niż jedynka (a co ważniejsze – znacznie lepiej!). Są momenty, gdzie z ekranu gagi leją się bez opamiętania, ale na szczęście nigdy nie ma tu przeginki ani pierdzenia.

Po drugie (najważniejsze): dzięki właśnie elfickiej fabule „Hellboy 2” totalnie rozwija skrzydła designersko.
Zanim jednak opiszę plusy, zacznę od minusów. Jednym z głównych mankamentów HB2 jest przesadna (w porównaniu z jedynką) jedność miejsca akcji; inaczej mówiąc: jest mało jeżdżenia. W poprzedniej części mieliśmy Szkocję, Mołdawię, Kacapowo... Tutaj 99% akcji dzieje się po prostu w Nowym Jorku, a z tego połowa na jednej budapesztańskiej ulicy. Ale to właśnie zostaje zrekompensowane dużą dawką świata zaczarowanego (że się tak wyrażę). Zwiedzamy dość kultowy Targ Trolli napchany stworami przywodzącymi na myśl oldskulowy pałac Jabby, oglądamy także budowle elfów oraz tytułową Złotą Armię. Wyraźnie widać, że del Toro miał tujuż lepsze możliwości sypnięcia monetą i pojechał naprawdę grubo. Mimo że sety są dość kameralne (lub ewidentnie greenscreenowe) i „Hobbit” to żaden nie jest – to jednak dość dobrze udało mu się oddać klimat zaczarowanego półświatka. Stwory wahają się od standardowych (Wink, gobliny), przez wydumane (koleś-guz rosnący na innym) i labiryntofaunowskie (anioł z oczami na skrzydłach), do fajnie pomysło-wych (gość z makietą na głowie) – i nawet dość sztampowy design elfów działa zaskakująco dobrze. Wrażenie robi klawe animowane przedstawienie legendy o Złotej Armii i sam mechanoidalny design tejże. Niestety, mniejsze już robi młody Hellboy  w retrospekcji - jakoś słabo klei się on z tym dorosłym...

I przy okazji – pierwsza część „Hellboya” nurzała się w klimacie wolfensteinowo-lovecraftowskim; natomiast ten odcinek zalatuje na 100 km chińskimi bajkami Miyazakiego – mackowaty bóg drzew czy tooth fairies przywodzą je na myśl jako żywo.

Po trzecie: trochę do pieca dorzucają też same postacie – utopijny związek Hellboya z Liz ociera się o rafy codziennego życia, a sam Hellboy pragnie sławy, która jest niewskazana ze względu na tajny charakter jego miejsca zatrudnienia. Za to Liz jest już raczej postacią znaną z kreskówek – całkiem panującą nad swoimi piro-zdolnościami i skłonną wykorzystywać je ile wlezie. Żeby było ciekawiej – na ekranie nie uświadczymy głównej postaci z je-dynki, czyli agenta Myersa; zamiast niego pojawia się natomiast kultowy i ektoplazmatyczny Johann Krauss obcujący z innymi dzięki specjalnemu kombinezonowi. Muszę oznajmić, że jak na postać grającą niemal wyłącznie sztampowo quasi-niemieckim akcentem, kolo jest całkiem zabawny. Inną nową postacią jest Nuala – bliźniacza siostra wrażego Nuady, która nie przeszła na stronę mroku. Jej ciekawość polega głównie na tym, że staje się obiektem zainteresowania Abe Sapiena, który w tym odcinku z kolei wreszcie staje się też normalną postacią, a nie tylko fajnym kolesiem z tła. Szkoda tylko, że dziwnie zapomniał o swoich zdolnościach odczytywania zdarzeń z przedmiotów – tutaj by mu się one ewidentnie parę razy przydały.

Sam nikczemny główny wróg Nuada, mimo megaoklepanych założeń, jest jednym z lepszych złych, jakich ostatnio widziałem w filmach. Koleś jest autentycznie groźny (aż do grubej przesady, ale nie szkodzi), mocno zmotywowany i gotowy na wszystko. No, i jak wnet zobaczymy, nawet dla Hellboya jest godnym przeciwnikiem – nie tylko fizycznie, ale też w przekonujący sposób potrafi mu zamieszczać psychicznie w mózgu. A do tego matrixowo skacze i macha mieczem – czego chcieć więcej?

Oprócz tych upgrade’ów mamy nadal szereg tych samych motywów: BPRD nadal jest pełne bezużytecznych agentów w garniturach, skazanych na śmierć właściwie już w chwili pojawienia się na ekranie. Biuro nadal ma śmiesznego szefa Manninga, który od czasu jedynki – z buca zamienił się w kompletnego kretyna. Mamy też ponownie wrogów, którzy mimo intensywnych i monotonnych mordów na nich, nie dają się zabić. Znowu wałkowana jest też ponadczasowa rola Hellboya, bo – jak się okazuje – po jego pierwszym przeznaczeniu przedstawionym w HB1, nadal czeka na niego  w kolejce szereg innych przeznaczeń. Żaden film del Tora nie może się też rzecz jasna obejść bez dużej dawki kanałów, podziemi, ruin kanałów i ruin podziemi. Ponownie trafia się też kilka bardzo pomysłowo i adekwatnie umieszczonych piosenek.

Jak we wszystkich filmach Gullermo – akcja w „Hellboyu” jest poprowadzona nader spokojnie. Nawet epiczne bitwy i bójki kręcone są całkiem leniwie, a kombatanci poruszają się z pełnym spokojem – bez żadnej sieki montażowej czy matrixowania. Nie jestem pewien, czy to świadomy zabieg reżysera czy po prostu inaczej nie umie; jeśli jednak to drugie – to mogą wystąpić poważne problemy przy realizacji „Hobbista”, który w paru momentach będzie potrzebować w końcu mocnego kopa. Wyjątek  w „Hellboyu” stanowi walka finałowa, która faktycznie jest skręcona z niezłą epą i robi dość współczesne wrażenie.

Jak więc widać – „HB2” to kolejny film z taśmy del Toro: super scenograficznie, poprawny postaciowo, kameralny reżysersko. Czasami odnosimy wrażenie, że reżyser jest czymś ograniczany – budżetem, czasem, własną wyobraźnią? Niektóre sceny kończą się za szybko, niektóre dialogi mają jakby o jedną kwestię za mało... Na koniec też wydaje nam się, że mimo wszystkich traumatycznych przeżyć postacie są na dokładnie tym samym etapie, co na początku filmu... Choć może to właśnie dzięki tej „kameralności” film nie wygląda jak wyświecona wysokobudżetowa produkcja dla plebsu.

Ocena (1-5):
Humor: 5
Muza: 4
Zaczarowane światy: 4
Fajność: 5
Cytat:
 - Krauss, agent. There’s a double „s”
 - SS. Right, right!
Commander John J. Adams
[www.zakazanaplaneta.pl]

[tytuł od redakcji INFO]

Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie