SZLAKIEM KATAROW - WYPRAWA TRZECIA - 17 sierpnia

Maciej Piwowski
07.09.2015

17 sierpnia PROWANSJA – LANGWEDOCJA
Z przyjemnością pożegnaliśmy Szuflandię (choć wielu czuło niedosyt Awinionu) i około 9-tej wyruszyliśmy do naszej następnej bazy wypadowej, czyli do Carcassone. Po drodze zbaczamy, aby zobaczyć słynny akwedukt rzymski Pont du Gard, który został zbudowany w latach 26-16 p.n.e. i prowadził wodę ze źródeł w Uzès do Nîmes. Całkowita długość akweduktu wynosiła 50 km. Działał przez ok. 400 lat.

Odcinek akweduktu zwany Pont du Gard to trzypiętrowa arkada o wysokości 49,0 m. Dolna część pełniła rolę mostu przebiegającego nad rzeką Gard. Na górnej umieszczono kanał prowadzący wodę.
Rzeka Gard prawie wyschnięta, jest tylko kilka większych bajorek, w których tapla się nasza młodzież.

Dalej kierujemy się do kilkudziesięciotysięcznego miasta Beziers. Miasto jest tuż po jakimś festynie i cuchnie moczem. Przechodzimy przez starówkę i zwiedzamy katedrę St. Nazaire. Na nic więcej, w tym upale i smrodzie, nie mamy ochoty.
Ruszamy dalej. Większość uczestników pozbywa się niesmaku przepłukując gardła winem.

Dojeżdżamy do prześlicznego obronnego miasteczka Minerve (obecnie 104 mieszkańców). Położone na ostrodze skalnej, góruje kilkadziesiąt metrów nad dolinami (a właściwie parowami) rzek Cesse i Briant. Dostęp do ostrogi zamykały ongiś potężne umocnienia, z których zachowała się pojedyncza wieża, zwana Świecą.

Obecnie do miasta prowadzi kamienny most. W stylowych uliczkach same sklepy z pamiątkami i winiarnie. Idziemy pod kościółek St. Etienne, gdzie znajduje się słynny wizerunek gołębicy (symbol Katarów) wycięty w kamieniu.

A dalej jedziemy do bliskiego już Carcassone. Na peryferiach znajduje się nasz hotel, tym razem sieci Balladins. Pokoje są większe niż w Szuflandii!
Tak się złożyło, że nasi kierowcy dostali dwójkę z jednym łożem małżeńskim  (i jedną dużą kołdrą). Zamiast cieszyć się możliwością nowych wrażeń – ostro protes-towali! W końcu zgodziłem się na zamianę mojej dwójki (z dwoma łóżkami). Tyle lat sypiam z Anią w jednym łóżku, że no problem (chociaż: którejś nocy Ania wykorzys-tała ten układ – mimo, iż skarżyłem się na ból głowy).

Po rozpakowaniu, wszyscy zameldowali się w autobusie i pojechaliśmy zwiedzać Cité Médiévale (Miasto Średniowieczne). Jest wspaniałe! I zupełnie nie przeszkadzał nam fakt, że to tylko XIX-wieczna rekonstrukcja (w dodatku niezbyt wierna –przynajmniej, jeśli chodzi o samo miasto wewnątrz murów).

Przeszliśmy je wszerz i wzdłuż – w plątaninie wąskich uliczek pełnych sklepów, restauracji i pubów (Citė okazało się jedynym miejscem w południowej Francji, gdzie można było zjeść o każdej porze). Byliśmy również na murach i basztach oraz między dwoma liniami murów. Zamek i katedrę odpuściliśmy sobie – zbyt długa kolejka!

Późnym wieczorem przysiedliśmy  w jakiejś restauracji i zjedliśmy obiado-kolację. Zupełnym przypadkiem zamówi-łem Cassoulet – bo mi się podobała naz-wa. Jak dla mnie: po prostu niebo w gę-bie! Po posiłku zeszliśmy w dół do rzeki Laude i poprzez stary most rzymski do-tarliśmy do późnośredniowiecznej starów-ki Carcassone. Było już po 22-giej. Wszędzie pustki, wszystko zamknięte. Wprosiliśmy się do właśnie zamykanej kafejki, gdzie chwilę posiedzieliśmy przy piwie.

Autobus przyjechał po grupę w umówione miejsce i wróciliśmy do hotelu.
Mimo późnej pory, Ela i Jarek zrobili w swoim pokoju imprezę. Było tłumnie  i wesoło! Jacek Komuda występował w kompletnym stroju towarzysza pancernego,  a Sapek i ja sączyliśmy dżin. Oczywiście kulturalnie – zapijaliśmy tonikiem.

18 sierpnia LANGWEDOCJA
    Wreszcie ruszamy zdobywać zamki katarskie. Na pierwszy ogień idzie Montségur (rok oblężenia, 225 spalonych katarów). Po klimatyzowanym autobusie, 400C na parkingu wali na odlew. Do zamku trzeba się wspinać pod górę kilka kilometrów. Na szczęście do połowy drogi ścieżka przebiega w lesie, ale później istna patelnia. Widok
z zamku jest wspaniały – z trzech stron kilkusetmetrowe przepaście, na niebie krążą orły. Gdy zziajani wróciliśmy do autobusu, powitali nas Kowal i Sapek – „свеҗие как огурцы”. Okazało się, że zamek sobie odpuścili i zeszli na łąkę poniżej parkingu, aby nawiązać stosunki z uroczymi pasterkami, pasącymi stadko owiec. Ktoś tam mruknął, że chodziło im o urocze owieczki, a nie pasterki.

    Kolejny zamek to Puivert. Samochody osobo-we podjeżdżają na parking tuż poniżej zamku, ale my musimy się wspinać w upale. Zamek jest częściowo odbudowany – można zwiedzać kilka stylowo umeblowanych sal i kaplicę.
    Następny cel to zamek Puilaurens – ostatnia twierdza katarów, zdobyta dopiero w 1255 roku.
    Przeszło połowa uczestników ma już na dzisiaj dosyć i pozostaje w miasteczku Quillan. Reszta,
z Wojtkiem na czele, jedzie autobusem dalej. Czeka ich jeszcze trudna wspinaczka, ale w nagrodę – przepiękne widoki. Bardzo żałuję, że tam nie byłem!
    W Quillan powłóczyliśmy się po mieście, obskoczyliśmy kilka pubów, zrobiliśmy zakupy. Oczywiście, nic konkretnego zjeść się nie dało –wszystkie restauracje serwowały tylko kawę i drinki. Później, na skwerze obok szosy, kilka godzin czekaliśmy na autobus. Niektórzy (ku zgorszeniu miejscowych) przysypiali na ławkach i murkach. Jaka szkoda, że nie mogę zaprezentować zdjęcie Solarycha – istny Lew Belfortu!
Po powrocie do hotelu w Carcassone, idziemy do pobliskiego Geanta na obiadokolację i zakupy. Wieczorem robimy niewielką imprezę w ogródku przy Balladins. Denerwuje ona wielce kierownika hotelu, bo mamy własne trunki. Przenosimy się więc do pokoju Eli i Jarka, gdzie kontynuujemy.


Krzysztof Papierkowski

Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie