www.wielki-brat.pl - czyli iluzja - fantastyka na co dzień

Mariusz Siwko
07.09.2015

www.wielki-brat.pl - czyli iluzja (kilka uwag na temat braku czegoś... ważnego)

Wszyscy siedzimy w naszej-klasie. Jedni silniej, inni mniej.
Z uporem maniaka sprawdzamy, kto „dołączył”, szukamy tych, których pamiętamy i czekamy, mając nadzieję, że dana osoba sobie o nas przypomni. Kiedy już zbierze się jako takie grono – spotykamy się wszyscy przy piwie, wspominamy dawne klasowe numery, opowiadamy co u nas. Potem rozchodzimy się do domu
I co?
I otóż właśnie, że nic...
Dokładnie nic!
Prawie całe polskie społeczeństwo ogarnął „klasowy amok”. Masowo zapisaliśmy się do naszej-klasy. Ulegliśmy zbiorowej „halucynacji”, że serwis ów jest nam do czegokolwiek potrzebny. Po prostu każdy musi mieć swój profil, zapisać się, pokazać rodzinę na zdjęciach, willę i samochód z basenem – w ostateczności nie spłaconą kawalerkę z kredytem na dwadzieścia lat (ale z nadzieją na lepsze).

Czytamy same dobre wiadomości – bo przecież nikt nie napisze, że właśnie rzuciła go żona, że jego dziecko ciężko choruje, że ten samochód, który stoi obok na zdjęciu, to nędzny gruchot.
Na tym serwisie nie ma złych wiadomości.
Wszyscy jesteśmy młodzi piękni i przystojni…
A gówno prawda!
Ale przecież nie uchodzi powiedzieć, jaka jest prawda. Prawda?
W drodze do pracy spotykam nieraz kolegę (mniejsza o to, jak ma na imię i co robi) – wrak człowieka: wiecznie pijany, wiecznie obdarty i cuchnący.
Ale w necie jest panem nauczycielem historii w renomowanym liceum. Tylko że tak naprawdę handluje kwiatami w przejściu podziemnym dworca. Jakoś zarabia na piwo i internet (pewnie też w myśl jednego z naszych przywódców politycznych ogląda również pornostrony).
Ale w naszej-klasie – to panisko!
Cóż – internetowa iluzja...
A każdy, kto naruszy święte status quo i powie, że król jest nagi – może spotkać się z ostracyzmem i stosem kamieni.
Z drugiej strony – właściwie to kogo to obchodzi, nie? Niech już tam sobie robi, co chce... Byle nikt nie naruszył nam iluzji, żeśmy piękni, młodzi i bogaci...
A niekiedy nie chce się nam nawet odezwać słowem jeden do drugiego. Owczym pędem zapisaliśmy się do klasy, a klasowe forum stoi puste. Nikt nie chce o niczym rozmawiać...

To, na Boga, po co się było zapisywać? Dla samego istnienia w jakiejś wirtualnie nieokreślonej społeczności?
Czasem rozmawiamy na ogólnoszkolnym forum, ale tam też niewiele się dzieje: ot życzonka z okazji świąt, wspominki nauczycieli – z tym że niektórzy są odsądzani od czci i wiary (obrzucani bluzgami i tak się nie bronią); zresztą – co to za odwaga obrzucić któregoś z nauczycieli błotem, jakby to miało coś obecnie zmienić, jakby te dwadzieścia lat nie minęło i mózg przez to nie zrobił się mądrzejszy?
Bo wszyscy nagle znów wróciliśmy do klasowych ławek i siłą rzeczy klasowy błazen znów jest klasowym błaznem, a klasowe popychadło popychadłem. A ten, którego nie lubiliśmy, to też tak jakoś jest przez nas nie lubiany... Pod tym względem nic się nie zmieniło! Mogło przybyć siwizny albo ubyć włosów, ale ten „Malinowski” to i tak pozostanie „skurczysynem”, jak był...

I tylko spróbujcie coś zaproponować. Choćby klasową kwestę na remont szkolnych kibli, bo te nic się nie zmieniły przez te dwadzieścia lat: śmierdzą tak samo.
Zaczyna się rwetes, że to państwo jest odpowiedzialne, że zła szkoła, rodzice, dzieci – tylko nie my, bo my to nie: my byliśmy grzeczni, a te wypalone w kibelku papierosy to się same paliły i pety gaszone na ścianach to też jakoś tak same, nie?
Spróbujecie coś zaproponować rozsądnego i prostego – ale nie dla nas, tylko dla owej szkoły, którą tak teraz ochoczo wspominamy.
Ni ch... – po moim trupie! Niech się inni martwią... Byle ja bym był zdrowy piękny i bogaty. My możemy się spotkać w knajpie – wypić piwo, powspominać, wydać dwa razy więcej pieniędzy, niźli potrzebne byłoby na rzecz owych kibli czy posadzki na drugim piętrze, gdybyśmy się razem wszyscy zebrali.
Bo nie ma przełożenia. Że my, absolwenci tej szkoły, jesteśmy jej solą, że prestiż szkoły się wzmacnia poprzez silne lobby oddziałujące na szkołę. Bo można dzieciakom jakoś pomóc. A przez to – może pomóc i sobie samym?
Czasem to niewiele kosztuje. Ale wymaga czegoś, czego się boimy: poświęcenia komuś uwagi, miłego stosunku człowieka do człowieka.
Ale my wolimy patrzeć się jedynie w ekran komputera i żyć ze świadomością, że się „tu jest”. Brak tylko odpowiedzi na pytanie – dlaczego?
A teraz wyobraźmy sobie, że już się spotkaliśmy, pogadaliśmy raz i drugi, wypiliśmy te piwo – co dalej? Ano nic; problemy, które mamy, nie znikną. Za to nie będzie już o czym rozmawiać na szkolnym forum. Bo przecież już pogadaliśmy, już się pochwaliliśmy.
I?
I mamy tylko olbrzymią bazę danych adresowych, która za rok (może trochę więcej) umrze śmiercią naturalną – bo nie będzie już o czym i po co rozmawiać – i pozostanie czystym zyskiem firmy. Takie dane zawsze można komuś opylić...
Wiecie, kto jest najpopularniejszą osobą w naszej-klasie? Nie Michał Wiśniewski, nie Jarosław Kaczyński – ale… Ryszard Ochódzki! Tak, tak: postać fikcyjna!!! Jeszcze jeden dowód na to, że mimo wszystko chcemy być anonimowi; bo przecież gdyby ten osobnik podał swoje prawdziwe imię i nazwisko – zebrałby owych znajomych znacznie, znacznie mniej...
Ten ktoś ma ponad dwadzieścia tysięcy znajomych.
Zastanawiam się tylko – po co?
Czy chociaż  z jednym z nich zamienił dobre słowo?
Do mnie też zgłaszają się ludzie, którym mówiłem „dzień dobry” w pracy. Nie wiedziałem nawet, jak się nazywają – do momentu, kiedy zaproponowali mi „znajomość”.
Nie odmówiłem, choć – mówiąc szczerze – za bardzo nie wiem, po co to zrobiłem. Są tacy, dla których ów portfel znajomych jest powodem dumy, ale...
…to wszystko jest tylko iluzją!
Mam przyjaciół, nie muszę ich szukać w internecie. Spotykam się z nimi. Wolę to zrobić twarzą w twarz – a nie poprzez pośrednictwo iluzji.
Wiem, wyszedł mi nieco gorzki tekst. Może zawiodłem się na naszej-klasie: może oczekiwałem jakiejś siły, a dostałem jedynie „dobre samopoczucie”. Coś w rodzaju Wielkiego Brata, bo mogę sobie popatrzeć na ludzkie twarze i poszukać… – sam nie wiem, czego.
Mogę tworzyć fikcje i zostać najfajniejszym Ktosiem – Batmanem, Supermanem, Ryszardem Ochódzkim – ale przecież nic to nie zmieni. Nadal będę czterdziestoletnim safandułą siedzącym przy komputerze. Nikim więcej...

Artur Łukasiewicz

Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie