Idąc do kina na Avatar w reżyserii Jamesa Camerona – mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać (zważywszy, że miałem okazję przy tym projekcie pracować). Z obejrzenia filmu wyniosłem generalnie bardzo pozytywne wrażenia, ponieważ nakręcono go z dużym rozmachem i z dużą dbałością o detale (przynajmniej te wizualne).
Z drugiej strony pozostał jednak pewien niedosyt, związany z samą historią opowiedzianą w tym filmie. A mianowicie ma się wrażenie, że już się gdzieś taką historią widziało/czytało. Jak dla mnie była to po prostu kolejna wersja historii o Cortezie podbijającym natywne plemiona Ameryki w celu zagrabienia złota; tym razem w roli Corteza mamy korporację, rolę złota pełni nowo odkryty horrendalnie drogi minerał, a zamiast Azteków mamy Na’vi – czyli tubylców żyjących na Pandorze…
Ale wiadomo: jest to produkt z Hollywood i trudno tu oczekiwać innego przebiegu historii lub innego zakończenia ;) Generalnie – jeśli przymknie się oko na fabułę, a skupi się je na rozrywce – to na pewno nie wyjdziecie z kina niezadowoleni!
Z zakulisowych ciekawostek zdradzę, że w trakcie kręcenia filmu reżyser zdecydował, żeby wszystkie maski tlenowe używane przez postaci w filmie były pozbawione szybek/wizjerów na czas kręcenia – ponieważ zaparowywały oraz zasłaniały twarze (a nawet gdy nie były zaparowane, to powodowały kłopoty z ustawieniem ostrości). Dopiero w postprodukcji szybki/wizjery wróciły na miejsce ;)
Spore wyzwanie stanowił też fakt, iż całość musiała zostać wyrenderowana w Stereoscopic 3D – co praktycznie oznaczało podwójną pracę (każda klatka była oddzielnie renderowana dla lewego i prawego oka, a później to wszystko było składane specjalnym oprogramowaniem).
Podsumowując: cały film oceniam na dobre „4”. Ma pewne braki w fabule, ale jak się przymknie na nie oko (lewe lub prawe, ale tylko na moment!) – to jest całkiem, całkiem…
Conan
GFK
PS.
Warto nieco dopłacić i pójść na wersję 3D (naprawdę robi wrażenie)! :)