Tytuł: The Dark Knight/Mroczny rycerz Produkcja: USA, 2008 Gatunek: Komiksowy Dyrekcja: Christopher Nolan Za udział wzięli: John Connor, ś.p. kowboj z Brokeback Mountain, Zorg, Wyspa-men, Spawn, brzydka laska oraz Aaron Eckhart, Morgan Freeman, Michael Caine i Eric Roberts O co chodzi: Batman wreszcie walczy z Jokerem Jakie to jest: Ostatnimi czasy praktycznie każdy rok przynosi kolejny kamień milowy w dziedzinie ekranizacji komiksów (a czasem dany rok przynosi np. dwa kamienie). Po uzurpacji Marvela w tej dziedzinie przyszedł też czas na DC – i The Dark Knighta.
Że film będzie rewelacyjny – wiadomo było od dawna, więc nie jest to wielką niespodzianką. Rodzi się jednak pytanie, co takiego zrobił Christopher Nolan, aby ustawić jeszcze wyżej dwie poprzeczki naraz – w dziedzinie ekranizacji komiksów oraz ekranizacji Batmana? Toż już poprzedni odcinek został okrzyknięty dość genialnym, więc teraz reżyser ścigał się sam ze sobą. Musiał zatem w TDK zrobić mocniej, lepiej, albo więcej. No i zrobił te trzy rzeczy naraz.
Nowy Batman po prostu rozwala – i senso-rycznie, i emocjonalnie. To epiczne dzieło, w któ-rym od sceny do sceny prowadzi nas dostojna acz powtarzalna muzyka, niczym w tea-trze odsłaniając nam kolejne akty coraz tragiczniejszej pieśni o mrocznym rycerzu. Film aplikuje nam zatem zdrowe 2,5h sagi Gotham, pełne różnych wątków, postaci i zwrotów akcji.
Oglądając TDK widzimy, jak ładnie cała kampania viralowa i chińska bajka wypełniły przestrzeń pomiędzy obydwoma odcinkami. Po wydarzeniach z jedynki w Gotham pozostały resztki mafii borykającej się z Batmanem. Do tejże mafii z propo-zycją współpracy zgłasza się urwany z choinki, nikomu nieznany Joker, który szybko stawia na głowie i Terroryzuje całe miasto. Terroryzuje przez duże T. Albowiem od początku aż do samego końca w filmie towarzyszy nam klimat totalnego zagrożenia – żaden z bohaterów nie jest nietykalny; a niemal każdy jest bezradny wobec losu, jaki zgotował miastu Joker, wysadzając, mordując i porywając left, right and centre.
Nolan kontynuuje swój zamysł unowocześniania Batmana – zniknęło nawet art deco Gotham znane z poprzedniego odcinka, zastąpione gotykiem XXI w. – wieżami biurowców i estakadami. Reżyser tak mocno poszedł w tę stronę, że praktycznie nie mamy mrocznych alejek czy slumsów kojarzonych zwykle z Goth-miastem – cała akcja rozgrywa się albo na, albo w wysokich budynkach, a dominującymi materiałami w scenografii beton i szkło. Sam Batcave to aktualnie wielki pusty garaż z komputerem na środku, a Bruce Wayne chwilowo nie mieszka w żadnej posiadłości (spalonej, jak pamiętamy), a w swoim penthousie. W trend ten wpasowuje się też sprzęt Batmana – oprócz znanego już Tumblera i wojskowego skafandra dochodzi kilka nowinek technicznych, w tym jedna dość wkurzająca w postaci mapującego sonaru w komórce. Doceniam nawiązanie do nietoperza i w ogóle, ale był to już pomysł niebezpiecznie bliski przeklętego niewidzialnego samochodu Bonda.
Batman został zatem wycięty z luna-parkowego świata Gotham i transplantowny do współczesnej quasi-realistycznej scenerii. Całe to „urealistycznienie” filmu powoduje, że odczuwamy go znacznie dosłowniej, dotkliwiej, wyraźniej. Klimat zagrożenia i terroru, o którym pisałem, jest realny, a nie „komiksowy”. Mieszkańców zakatowa-nego przez Jokera miasta widzimy zupełnie „na poważnie”, bez artystycznej umowności, i – podobnie jak bohaterowie – czujemy przytłoczenie geniuszem zła Jokera. Właśnie dosłowność, z jaką potraktowano jokerowe zagrożenie, jest w tym filmie absolutnie przerażająca. Sceny kolejnych wyczynów są pokazane z takim powerem, że czujemy się, jakbyśmy oglądali autentyczne ataki na autentyczne miasto - wzmocnione przez medium filmu.
Na ekranie przewija się cały tłum postaci, z czego najważniejszy jest kwadrat Batman-Gordon-Dent-Joker.
Oprócz rzeczonego głównego bohatera, drugą w kolejności ważności osobą jest Gordon. Jego postać, wyjątkowo barwna już w poprzedniej części, tutaj autentycznie błyszczy. Komisarza cechuje głównie bezgraniczne zaufanie do Batmana, co nie do końca na dobre mu wychodzi. Gordon ma tu też więcej do robienia, więcej do gadania i generalnie pod wieloma względami jest motorem akcji filmu. Gary Oldman kolejny raz udowodnił, że nawet dobrych, spokojnych gości potrafi grać rewelacyjnie.
Trzecim ważnym osobnikiem jest oczywiście Harvey Dent, którego unieśmiertelnili już wcześniej Lando Calrissian i Tommy Lee Jones, choć każdy na swój szczególny sposób. O ile Gordon jest siłą napędową akcji, o tyle Harvey jest jej osią (kończą mi się silnikowe analogie). Dla pozostałych bohaterów Dent jest wygodnym rozwiązaniem ich problemów: dla Batmana sposobem na zakończenie działalności, dla Gordona – na ostateczne ukręcenie łba mafii w Gotham, a dla Jokera – na pognębienie miasta. Oczywiście każdemu z nich osiągnięcie tych celów udaje się co najwyżej częściowo. Dent, jak było do przewidzenia, obrazuje ładnie „syndrom Anakina”, czyli upadek z idealistycznego wzoru cnót do obłąkanego Two-Face’a. Przemiana ta dokonana jest rewelacyjnie – i to w zna-czącej scenie z odpowiednim dialogiem, a nie z powodu jakiegoś chlupania kwasem w sądzie. Dent przybiera drugą twarz dos-łownie na naszych oczach – i trzeba zaznaczyć, że jest to kolejna z niezliczonych świetnych scen w filmie.
Jak wypadł sam Joker, właściwie widać już w trailerach - Ledger nie ściemniał, kiedy chwalił się, że przedstawia totalnie zdemoralizowanego, psychotycznego świra oderwanego od cienia jakiejkolwiek moralności. O ile darzę Batmana Burtonai nicholsonowego Jokera wielkim respectem, był to Joker na miarę zamierzonej teatralnej konwencji Burtona. Natomiast tutaj mamy obłąkanego szaleńca z krwi i kości, umieszczonego w niemal realnym świecie, który jest postacią iście diaboliczną. Joker ani przez moment nie jest pajacowaty czy śmieszny, za to tym bardziej straszny, że już od pierwszych scen widać, że przyświecają mu dwie zasady (znane z virala):
– the only way to live in this world is without rules,
– it's all part of the plan.
Joker bierze bowiem wszystkich tak jak chce – wodzi za nos Batmana, policję i mafię, zawsze jest trzy kroki przed nimi. Wnet widzimy, że Batman nie stanowi dla Jokera praktycznie godnego przeciwnika – tak jak pozostali, jest tylko pionkiem w jego planie, aż do samego końca. Batman ma przewagę w zwarciu i w brutalnej bijatyce, ale w kwestii planowania jest niestety daleko za swoim przeciwnikiem. Chaos dokonany przez Jokera jest doskonały – i absolutnie nie do opanowa-ia. Kiedy w pewnym momencie ogłasza, że przejmuje władzę nad miastem, nie mamy wątpliwości, że faktycznie tak jest. Ciekawe jest dość niekanoniczne potraktowanie genezy Jokera – tu też nie mamy żadnych kąpieli w kwasach itp. utartych schematów.
Reszta obsady gra podobnie jak w jedynce – z wyjątkiem rzecz jasna pani Maggie Gyllenhaal, która była uprzejma zastąpić popadłą w scjentologię Katie Holmes. Czy lepsza aktorka brzydka, czy pieprznięta – oto Wasz dylemat moralny na dziś wieczór. Ach, byłbym zapomniał też o kultowym Ericu Robertsie, który jako mafiozo Maroni rozwala każdą scenę ze swoim udziałem. Brawa dla Nolana za wykopanie kolejnego czaderskiego dinozaura ekranu.
Film jest długi, więc zmieściło się w nim sporo: rozterki praktycznie wszystkich bohaterów, wycieczki do HongKongu (mocno przypominającego zresztą neo-Gotham), szantaże, trójkąty miłosne, dokończenie wątków z jedynki, bankiety, pościgi, bijatyki, napady, strzelaniny. I jak poprzednio – w scenach akcji dominują stare, dobre stunty i prawdziwe pojazdy zamiast CGI. Natomiast długość filmu jest tu wyjątkowo jego zaletą, a nie wadą; tempo jest niemal idealne (z wyjątkiem małej czkawki pod koniec) i kolejne pseudo-zakończenia nie wkurzają nas, a raczej wywołują reakcję „o, fajnie, że jeszcze leci”.
Jak już wspomniałem, momentami, gdzie film naprawdę błyszczy, są sceny dialogowe - zwłaszcza rozmowa Batmana z Jokerem na komisariacie i potem w finale wali na 100 kilometrów kultowym „Zabójczym żartem”. Nawiązań w filmie jest zresztą cała masa – szczególnie (z oczywistych względów) do pierwszego Batmana Burtona, ale nawet do Batmana Forever. Widać , że panowie Nolanowie mocno przysiedli nad tekstami postaci, bez wątpienia otoczywszy się kolorowymi zeszytami DC. Ciekawe jest budowanie analogii Batman-Dent, która nieco zastępuje tu komiksową analogię Batman-Joker. Najwyraźniej reżyser na tyle pewnie czuł się w temacie komiksowej ideologii, że pozwolił sobie na takie podej-cie.
Do tego film skręcony jest superowo – z kamerą, która naśladuje typowo batma-owo-gothamowskie kadry, tym razem w no-woczesnej scenerii. Oczywiście dominuje mroczny, ascetyczny visual pełen ostrych kątów, ujęć w górę lub w dół budynków. Reżysersko wymiata scena wybuchu szpitala, nakręcona jednym ujęciem z Heathem Ledgerem w kadrze! Czad na maxa. Samego Jokera kamera zresztą też traktuje w sposób specjalny – praktycznie każdy kadr z nim jest szczytem kultu.
Jeśli można się czegoś czepiać w TDK – to nieszczęsnego głosu Batmana, który zwłaszcza w obecności postaci, które wiedzą, kto zacz, brzmi co najmniej dziwacznie. W jedynce jakoś lepiej to wypadało. Niespecjalnie podoba mi się też pasywność naszego bohatera, który przez cały film praktycznie ani razu nie przeszkadza czynnie Jokerowi i sprowadza się tylko do reagowania, zbyt zajęty własnymi rozterkami. Rozumiem, że w ostatecznym rozrachunku Batman walczy nie tyle z Jokerem, co z szaleństwem Two-Face’a, ale mógłby wykazać choć minimum produktywnej inicjatywy. No i może czepiałbym się zbyt szybkiego pozamykania niektórych wątków. Ale to detale.
Chris Nolan stworzył Batmana niemal idealnego. Batmana, który mimo uwspółcześnienia nie stracił nic ze swojego rycerskiego, superbohaterskiego mistycyzmu. Batmana wyjątkowo tragicznego i wystawianego na wyjątkowo ciężkie próby – który silniej niż w jedynce odpowiada na pytanie „dlaczego upadamy?”. Jak dla mnie film jest po prostu kwintesencją tych mocniejszych opowieści o Mrocznym Rycerzu; i kiedy pod koniec filmu poznamy już prawdziwe znaczenie tytułu – odkryjemy, w jak sprawny sposób Nolan spiął całą batmańsko-jokerowską ideologię w jeden obraz. To prawdziwy Batman i Joker. I Gordon. I Dent. Wraz z całym Gotham.
Ocena (1-5):
Batman: 5
Joker: 5
Harvey Dent: 5
Gordon: 5
Fajność: 5
Cytat: Ta-da! It’s gone!
Ciekawostka przyrodnicza: polska super tłumaczka filmu niestety w życiu nie słyszała o tak nieznanym mieście, jak Phenian.
Commander John J. Adams
/www/ zakazana planeta.pl/