Death Proof - filmy fantastyka

Mateusz Nowak
07.09.2015

POPRZEDNIA POŁÓWKA „GRINDHOUSE’A” Tytuł: Death Proof Produkcja: USA, 2007 Gatunek: dziewczyński samochodowy Dyrekcja: Quentin Tarantino Za udział wzięli: Quentin Tarantino, córka Johna McClane'a, Kurt Russel, szeryf Earl McGraw

O co chodzi: kaskader samochodowy chce się zabawić
Jakie to jest: Teoretycznie, będąc snobem filmowym, nie powinienem w ogóle recenzować „Death Proofa”. Fakt przecięcia „Grindhouse’a” na pół i wykastrowania go
z trailerów – właściwie eliminuje sens opisywania dwóch półproduktów, które nie mają już wiele wspólnego z pierwotną ideą filmu. Tym niemniej okazuje się, że „Death Proof” w pojedynkę nadal pozostaje rewelacyjnym obrazem, więc uznałem, że warto go zrecenzować – zwłaszcza że leci on w wersji nieco rozszerzonej w stosunku do oryginału.

Fabuła filmu, jak to u Quentina, jest prosta: Były kaskader Mike (Russell) lubi zabijać, tak dla jaj, poznane przypadkowo laski swoimi kaskaderskimi samochodami.
W końcu trafia jednak na równy sobie team kaskaderek, które postanawiają pokazać mu, gdzie raki zimują. Normalnie nie streszczałbym filmu aż tak szczegółowo, ale już zrobił to za mnie kretyński europejski trailer, który sprzedaje praktycznie całą fabułę.

Jak każdy film Quentina Tarantino – również ten tryska nawiązaniami popkulturowymi, a zwłaszcza filmowymi. Mamy tu nie tylko „Death Race 2000” czy „Zatoichi”, ale też np. mimochodem pokazany kultowy Alamo Draft House w Austin. Aha, a’ propos nawiązań, jakby ktoś nie wiedział, to cała idea „Grindhouse’a” to niski ukłon w stronę gatunku exploitationowego o tej samej nazwie, jak też konwencji double feature. Ale tego oczywiście widz spoza USA, w myśl rozumowania producentów, nie ma prawa wiedzieć.

Stylizowanie filmu na exploitation z lat 70. jest po prostu genialne – prze-kolorowanie tandetnej kliszy, syfy na końcu rolek, wycięte klatki, „roboczy montaż” oraz sklejki niektórych scen itp. Wiele ujęć jest też zrobionych celowo kijowo, kręconych
z ręki, bezsensownie skadrowanych – ale to oczywiście tylko smaczki dla koneserów; jak wiem z własnego doświadczenia, szeregowy widz tego absolutnie nie zauważa. Także scenografia i wizual odpowiadają dość mocno wspaniałej dekadzie, mimo że sama akcja filmu rozgrywa się współcześnie. Choć zabieg ten Tarantino stosował już od zarania swoich autorskich dziejów, tu wypada on wyjątkowo świeżo.

Film składa się z dwóch zasadniczych części – pierwsza wprowadza postać Mike’a, druga pokazuje jego starcie z laskami. Pierwsza połowa to mocno mroczna i syfiasta przygoda obracająca się wokół obleśnych teksańskich lokali i idealnie wpasowuje się  w konwencję. Druga jest bardziej humorystyczna i skupia się na lekkiej akcyjce w biały dzień. Obsada lasek nr 1 – to mocno zdołowane panny przeżywające okołotrzydziestkowe nastolackie rozterki towarzyskie. Druga ekipa – to wyluzowane dziewczyny filmu, chcące się dobrze zabawić i z ochotą wdające się w walkę o życie. Co ciekawe, ta druga część jest już kręcona znacznie bardziej współcześnie, bez tak ewidentnej grindhouse’owej stylistyki. Wygląda to tak, jakby Quentin chciał swójfilm osadzić w konwencji GH, ale zasadniczą jego część nakręcić w sposób jak najbardziej współczesny (może tak jak  „Gwiezdne wojny” i „Poszukiwacze zaginionej Arki”, które w założeniach twórców były rzekomo stylizowane na filmy klasy B – jedno z naj-większych kłamstw w dziejach kinematografii). W drugiej połowie mamy więc całkiem porządnie skręcone stunty czy 7-minutową rozmowę w barze a’ la „Wściekłe psy” zrobioną jednym ujęciem.

Filmy Tarantino nigdy nie narzekały na obsadę, w tym często upadłych dinozaurów. Tym razem w tej roli pojawia się nieco już zapomniany Kurt Russell, który genialnie odgrywa złego gościa, pokazując przy tym niezbyt wykorzystywany od czasów „Wielkiej draki w chińskiej dzielnicy” talent komiczny, łącznie z puszczaniem oka do widza. Również obie ekipy laś nie mają na co narzekać – pierwsza to latyno-murzyński team  z przystojną Vanessą Ferlito na czele, natomiast drugiemu przewodzi znana i lubiana Rosario Dawson, wspomagana przez córkę McClane’a.

Chyba jeszcze żaden film Quentina nie nawiązywał tak silnie do poprzednich tytułów autora. Oprócz dyżurnych ćmików Red Apple mamy tu i pyszny napój i Big Kahuna Burger z „Pulp Fiction”, i walenie w stół szklankami z „Od zmierzchu do świtu”, dzwonek w komórce i rednecka z „Kill Billa”, a nawet nawiązania do pierwszej wersji scenariusza „Urodzonych morderców” autorstwa Tarantino. Nie jestem pewien, czemu QT wcisnął tu aż tyle samonawiązań; mam nadzieję, że nie wynika to z jakiegoś kryzysu samooceny... Ten mógł nadejść co najwyżej już po premierze i „sukcesie” „Grindhouse’a”. Z innych dyżurnych motywów, powraca też rzecz jasna teksański szeryf Earl McGraw (cudem nadal żywy po „FDTD”) i tym razem MEGA ewidentny fetysz stóp Quentina.

Jak nietrudno się domyśleć, w filmie Tarantino na nowo eksploatuje kult tradycyjnej kaskaderki, zarówno w osobie Mike’a, jak i ekipy lasek. Warto dodać, że jedną z głównych bohaterek jest grająca sama siebie Zoe Bell, dublerka Umy Thruman  w „Kill Billu”. Dzięki temu mamy naprawdę niezły popis pościgów i stuntów samochodowych, kręconych wyłącznie oldskulowymi metodami.

Oczywiście muza również typowa dla Quentina: klasyczne kawałki budują idealnie retro atmosferę, acz nie do końca zgadzają się z ideą grindhouse’a – pewnie właśnie dlatego mocno widoczny jest motyw muzy obecnej w samym filmie, a nie na soundtracku – np. w postaci jukeboxów eksploatowanych przez bohaterów.
Jak już wspomniałem, mimo amputacji reszty „Grindhouse’a” od „Death Proofa”, film nadal pozostaje genialny. Tarantino z właściwą sobie maestrią ubiera drętwą fabułę w genialną konwencję wizuala, dialogu i montażu. Na marginesie: jest to chyba pierwszy film Quentina w całości zmontowany chronologicznie. Jak zwykle mamy tu postacie, które w filmie są sto razy bardziej złożone, niż na to zasługują, głupiomądre i megacelne dialogi (na marginesie: polski tłumaczy z powrotem do szkoły i obejrzyj pozostałe filmy QT!). Słowem - megapowrót do chwały „Pulp Fiction”, przy czym oprócz genialnych momentów do śmiechu dostajemy tu jako bonus nowość: megaakcyjkę samochodową. Po takim se „Jackie Bron” i luźnej wariacji na tematy azjatyckie jaką był „Kill Bill” (nie żeby miał do tego filmu jakiekolwiek „ale”!) widzimy dokładnie tę samą formę kreatywną, z której odlano „PF”.  Absolutny czad.

Ocena (1-5):
Dialogi: 5, Stunty: 4, Promocja Teksasu: 1, Fajność: 5

Cytat: I don't know what futuristic utopia you live in, but in the world I live in, a bitch need a gun.

Ciekawostka przyrodnicza: Jeśli ktoś nie zdążył przeczytać, oryginalny tytuł, który widać przez jedną klatkę na początku filmu brzmi „Thunder Bolt”.

Commander John J. Adams
/www.zakazanaplaneta.pl/
 (tytuł od redakcji „Informatora”)
Informator GFK

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie