Cykl: Stereo i w kolorze, 005
Filmy katastroficzne można podzielić, z grubsza, na te, które pokazują katastrofę nieuniknioną – i te, które pokazują katastrofę do uniknięcia. Podziałowi temu odpowiada, również z grubsza, inny: na te, w których ludzie wspinają się na szczyty odwagi i poświęcenia (i czasami udaje im się pokrzyżować wyroki losu) oraz te, w których (manifestując szatańską złą wolę) dosłownie błagają los, by przestał hamletyzować i wreszcie się z nimi rozprawił.
I teraz pytanie: którzy bohaterowie wydają ci się, wierny czytelniku, bardziej prawdopodobni, bardziej ludzcy: czy Bruce Willis oraz jego banda ekscentrycznych dzielnych wiertaczy rozpirzających wstrętną asteroidę do pary z Clintem Eastwoodem i ekipą leciwych kowbojów (to przynajmniej było autentycznie śmieszne), czy też może dzielna drużyna chciwych sukinsynów, podpalających niebotyczny wieżowiec albo eksploatujących elektrownię atomową aż do granic nieszczęścia (ach, ten wspaniały Jack Lemon w „Chińskim syndromie”)?
Może jedni i drudzy są równie wielcy, na swój sposób?
Drugie pytanie jest trudniejsze. Brzmi ono: jak można byłoby zakwalifikować hipotetyczny polski film o całkiem realnej polskiej powodzi AD 2010?
Do której kategorii należy nasza, rodzima powódź? Nieuniknionej? Fakt, powodzi nie da się uniknąć. W pewnym momencie natura uznaje, że pora wziąć na przeczyszczenie i się przeczyszcza. Bez względu na okoliczności, można powiedzieć, przez sen. Powodzie lokalne, w niczym nie przypominające potopu, są przecież błogosławieństwem dla niej, a więc także dla nas. I cały świat wie, że nie muszą niszczyć.
A do jakiej kategorii należą ludzie, walczący z czymś, co telewizja, z właściwą jej radosną głupotą, nazywa „żywiołem”? Trudno uznać za spadkobierców nafciarzy naszych rodzimych strażaków, dla których szczytem poświęcenia jest żegluga pontonem lub wchodzenie po pas w mętną, lecz niegroźną ciecz? Mieliby się za to domagać dożywotniego zwolnienia z podatku dochodowego od osób fizycznych? Wolne żarty! Nie mamy herosów, a nasze czarne charaktery nie rujnują połowy świata, albo połowy miasta, albo przynajmniej arcydzieła architektury, by zmienić się z bogaczy w krezusów. Nie, odwrotnie: czerń naszych czarnych charakterów polega tylko na tym, że nie kombinują, nie liczą; a od gliniarzy i strażaków (modlących się, jak wiadomo, „Boże, byle nie na mojej zmianie”) różni ich to, że - kiedy już dupnie - nadal udają, że to nie ich zmiana.
Informator GKF 2010