PRAWIE JAK SUPERSTAR? „PRAWIE” – CZYNI WIELKĄ RÓŻNICĘ!
Tytuł: „Jesus Christ Vampire Hunter”
Produkcja: Kanada, 2001
Gatunek: Splatter gospel
Dyrekcja: Lee Gordon Demarbre
Za udział wzięli: Twórcy filmu i ich znajomi
O co chodzi: Jezus zabija wampiry w Ottawie.
Jakie to jest: Dokładnie takie, jak można się spodziewać po tytule. Pół- albo raczej ćwierćprofesjonalny pełnometraż akcji o klepaniu wampirów po ryjach.
Nasze intrygująco zatytułowane dzieło rozpoczyna się od zasygnalizowania ważnej kwestii licznych napadów na lesbijki w wykonaniu wampirów. Sprawą postanawia się zająć grupa księży-pankowców, którzy zwracają się o pomoc do Pana Jezusa przebywającego aktualnie na plaży w Kanadzie. JC chętnie godzi się im pomóc – przyjmuje bardziej współczesny wizeru-nek i z pomocą przystojnej kościelnej agentki oraz meksykańskiego luchadora Santosa zabiera się za likwidację prob-lemu przy użyciu sztuk walki i wymyślnych technik zabijania.
Jak widać fabuła jest bardzo życiowa, więc twórcy podchodzą do niej z należną powagą. Już same nazwiska postaci silnie wpisują się w konwencję (Maxine Shreck, Father Alban, Johnny Golgotha czy Danny Sabbath). Podobnie liczne cytaty i motywy biblijne przydają tytułowi odpowiedniego miru.
Tym niemniej film sprawia wrażenie mocno amatorskiego. Trzeba mu przyznać, że jest kręcony na 16 milimetrach (a nie żadnym tam HD), z w miarę liczną ekipą realizacyjną. W czołówce wyczuwa się mocną inspirację „stylistyką” Eda Wooda, a ulubionym plenerem ekipy jest miejski park. Przy tym, w duchu najlepszych niezależnych produkcji, film bardzo mocno zalatuje kręceniem „z partyzanta”, zwłaszcza w scenach miejskich. Biorąc pod uwagę, że dla 99% obsady był to zapewne pierwszy krok w karierze aktorskiej, trzeba przyznać że poziom odtwarzanych ról jest całkiem... hmmm... niezły. Budżet filmu z pewnością nie był rozdęty – najlepsze efekty specjalne, jakie w nim można uświadczyć, to sztuczna krew i dość umownie potraktowane ciało na stole operacyjnym.
Tym niemniej można tu znaleźć parę niezłych stuntów (albo fikołków, które udają niezłe stunty), łącznie ze skakaniem na motorze, połączonym z laczkowaniem.
Twórcy z dużym powodzeniem starają się trzymać klimat urban-splatterów z lat 70. Zarówno muzyka, jak i scenografia, tudzież styl zdjęć i fajne przerywniki wokalno-artowe nawiązują ściśle do tej dekady. Z drugiej strony ducha bardziej nowoczesnego tchną w film kawałki techno czy punka, towarzyszące radosnym bijatykom, które stanowią większość czasu ekranowego. Cała pierwsza połowa filmu albowiem (i większość drugiej) to seria bójek w wykonaniu JC – począwszy od wampirów, a skończywszy na sekcie ateistów. W akcję powplatano też na szczęście szereg mniej i bardziej celnych dobrych tekstów i, co najważniejsze, kilka numerów musicalowych. Nie do pogardzenia jest także w filmie popularny ostatnio kult lesbijek, aczkolwiek nie spodziewajmy się tu przesadnych uniesień estetycznych. Nie zabrakło tu również lekkich nawiązań do „Star Wars” i kultowego kupowania przecenionych pamperków.
Jak wiadomo, większość współczesnych filmów o wampirach (które coraz trudniej nazwać horrorami, a coraz łatwiej gothoklepankami) stawia sobie za punkt honoru stworzenie własnej mitologii i genezy wampiryzmu. Nie inaczej jest tu: naukowe wyjaśnienie zjawiska ma formę kilkuminutowego bełkotu jednej z bohaterek ilustrowanego z laptopa losowymi pseudonaukowymi grafikami – i to podczas sesji w saunie. Należy dodać, że reżyser sprytnie uniknął trudnych technicznie zdjęć nocnych, wprowadzając odporność wampirów na słońce, którą można uzyskać za pomocą kilku prostych przeszczepów skóry, które oczywiście w najmniejszym stopniu nie wpływają na wygląd zewnętrzny transplantariusza.
„JCVH” dorzuca też garść kamyczków do ogródka „kreatywnych mordów na wampirach”, uprawianego pracowicie przez wiele nurtów popkultury. Możemy tu poznać zabójczą siłę czosnkowego zionięcia czy efekty oblania poświęconym piwem. Warto dodać, że mimo wszystko JC nie korzysta tu zbyt szeroko ze swoich mocy, opierając się głównie na dobrym glanie czy body piercingu przy użyciu kołka.
Sama postać bohatera tytułowego potraktowana jest z dużym respektem. Pojawia się tu nie tylko swoista współczesna parafraza przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, ale też szereg ważnych nauk moralnych o charakterze ponadczasowym. Tym niemniej wątpię, czy Phil Caracas zostanie przyjęty do Klubu Aktorów, Którzy Grali Jezusa, obok np. Jima Caviezela czy Willema Dafoe. Jego przedstawienie tej wybitnej postaci jest, jak można się domyśleć, dość awangardowe – mało który z innych aktorów odtwarzając tę rolę dbał o kultową fryzurę przed każdą akcyjką i przyjmował instrukcję od gadającego budyniu.
Można więc powiedzieć, że „JCVH” ogląda się przyjemnie, o ile posiada się luźne 1,5 godziny i obniżony próg tolerancji estetycznej. Idealny film na imprezę – zwłaszcza że odwrócenie od niego uwagi na 15 minut nie grozi widzowi zbyt mocnym straceniem wątku.
Ocena (1-5):
Zabijactwo wampirów: 5
Przesłania chrześcijańskie: 4
Kunszt aktorski: 2
Fajność: 3
Cytat: If im not back in 5 minutes, call the Pope.
Ciekawostka przyrodnicza: Wytrwali twórcy filmu kręcili go przez dwa lata w trybie weekendowym. Pozazdrościć uporu.
Commander John J. Adams
(tytuł od redakcji „Info”)
/www.zakazanaplaneta.pl/