Jumper - Jumping jako sport ekstremalny - filmy fantastyka

Marek Szydełko
09.09.2015

d dość dawna daje o sobie znać jedynie słuszna tendencja, żeby nie tłumaczyć tytułów filmów na polski. Kiedy w latach osiemdziesiątych zmieniono Terminatora w Elektronicznego mordercę, a Robocopa w Superglinę, nie dało się jakoś tego utrzymać przy kontynuacjach, a z Predatorem od początku nikt nie próbował takich sztuczek (no, niechby tylko...).

Najgorzej chyba wyszło z serią Die Hard - tytuł Szklana pułapka pasował tylko do pierwszej części, ale trzymano się go kurczowo z niepojętych powodów (natomiast tłumaczenie tytułu parodii Spy Hard jako Szklanką po łapkach jest prawdziwym majstersztykiem). Dalej poszło już z górki: Jurassic Park, Indiana Jones, 2010... przepraszam, chyba się trochę zapędziłem. Natomiast faktem jest, że w dzisiejszych oświeconych czasach, kiedy byle pętak wysławia się na murach w języku Szekspira (no, prawie...), potrzeba tłumaczenia jak gdyby zanikła, o czym świadczą na przykład filmy: Impostor, Tomb Raider, The Ring, Dark Water, Cube, Dog Soldiers, Resident Evil oraz temat tego szkicu - Jumper.

Moim pierwszym kontaktem z tym filmem, niezbyt zachęcającym, było jego omówienie w Nowej Fantastyce. Recenzent, którego nazwiska nie pomnę, był tak wściekły na ekranizację, że przyznał jej, zupełnie bez precedensu, całe zero punktów. Później wydano u nas powieść Jumper Stevena Goulda, którą nabyłem, co chyba w tej sytuacji zrozumiałe, z mieszanymi uczuciami. Niepotrzebnie jednak, bo książka okazała się bardzo dobra. Kiedy więc ukazała się płyta DVD z filmem, kupiłem ją w promocji bez większych zahamowań. I znowu miła niespodzianka: było o wiele lepiej, niż sobie to wyimaginowałem na podstawie dostępnych danych - dlatego właśnie dokładam do nich swoje trzy grosze.

W jednym z dodatków na wspomnianej płycie, Jumping from Novel to Film, autor książki tak podsumowuje jej przesłanie: Powieść Jumper jest o teleportacji jako metaforze ucieczki. Ucieczki przed własnymi problemami, i tak naprawdę, dochodzeniu do punktu, gdy musisz uświadomić sobie, że rzeczą, przed którą nie możesz uciec, jesteś ty sam. Rzeczywiście, książka jest przede wszystkim introspektywna, a więc, mimo tkwiącego w niej potencjału, zupełnie nie filmowa. Trudno się zatem dziwić, że ekranizacja trzyma się zupełnie innych założeń. W powieści ważna jest refleksja i stop-niowe odkrywanie tajemnicy, w filmie widowiskowość i szybka akcja; myślę, że nie ma w tym sprzeczności, lecz raczej komplementarność. Jak powiedział jeden z twórców ekranizacji: To historia Stevena Goulda w 100%. Została jedynie zamieniona na film.

Można mieć co do tego wątpliwości, gdyż są dwie podstawowe różnice pomiędzy światami książki i filmu. Po pierwsze, w powieści Dave, tytułowy teleportujący się Skoczek, jest samotny i bezskutecznie szuka sobie podobnych. W filmie natomiast znajduje ich dość szybko, co gorsza, zostaje odkryty przez grupę fanatyków (paladynów), którzy czynnie dążą do tego, żeby czym prędzej wyskoczył ze swej cielesnej powłoki (bo człowiek nie jest Bogiem), co w dzisiejszych ześwirowanych czasach wydaje się nie odbiegać od normy. Książkowy Jumper ma natomiast trudności zupełnie innego rodzaju: może się teleportować tylko do miejsca, gdzie już był uprzednio, lub przynajmniej takiego, które dobrze widzi ze swej aktualnej pozycji. Dlatego rozwój jego możliwości jest powolny i pracochłonny, w przeciwieństwie do filmowego skoczka, któremu wystarczy byle widokówka, by znaleźć się tam, gdzie sobie zamarzy. Wszystko zgodnie z nieubłaganymi prawami narracji Dziesiątej Muzy.

Film jest odkrywczy pod względem wizualnym - i nie mam tu wcale na myśli ładnych widoków z całego świata. Trzeba było wymyślić, jak przedstawić skok teleportacyjny z pozycji widza, czego w ten sposób jeszcze nie robiono. Nie liczę tu bowiem banalnych tricków w rodzaju jest - nie ma, jak w serialu Star Trek, gdzie wprowadzono teleportację ze względu na niski budżet. Chodzi na przykład o to, że zniknięcie człowieka z jakiegoś miejsca powinno powodować implozję, a także, rzecz jasna, zaburzenie struktury czasoprzestrzeni. Efekty, które zaprezentowano, wydały mi się z początku przesadne, lecz po namyśle uznałem, że są odpowiednie, a moje opory to po prostu syndrom Star Treku. W jednym z epizodów zaprezentowano walkę jumperów, która, jak łatwo zgadnąć, obfitowała w skoki za plecy przeciwnika i temu podobne sztuczki. Aby nakręcić to w jednym ujęciu, trzeba było zsynchronizować na planie akcję aktorów i ich sześciu dublerów, a następnie w postprodukcji wymazać większość postaci. Jeśli scena ta przejdzie do historii filmu, proszę pamiętać, że ja pierwszy to zapowiedziałem.

Twórcy Jumpera zgromadzili pomysły aż na trzy filmy, Steven Gould napisał także dwie kontynuacje swojej książki (Reflex oraz Jumper: Griffin's Story). Związek tych ciągów dalszych ze sobą nie jest dla mnie jasny, dlatego oddaję głos autorowi po-wieści, któremu różnice zdają się zupełnie nie przeszkadzać. Oto, co mówi we wspomnianym wyżej dodatku:
Dość wcześnie dowiedziałem się, że odbiegają dość znacznie od moich książek (...) Jest taki znany cytat, bodajże Caina, autora The Postman Always Rings Twice, który, gdy zapytano go: "Co Pan czuje widząc, jak Hollywood zniszczyło pańskie książki?" powiedział coś w rodzaju: "Moje książki stoją tam, na półce. Są dokładnie takie same, jak zawsze. Hollywood absolutnie nic z nimi nie zrobiło". Poza tym, i tego on sam już nie powiedział, ale jest to moje zdanie, że dziesiątki tysięcy, jeśli nie więcej, osób będzie je czytało po raz pierwszy dzięki temu filmowi, a to jest naprawdę fajne.

Moim zdaniem, naprawdę fajna jest i książka i film - i na tym poprzestańmy.

Andrzej Prószyński
Recenzje filmów DVD i książek, http://matematyka.ukw.edu.pl/ap/filmy.html
Steven Gould, Jumper, 1992 (przekład Andrzeja Wilkowskiego, Amber 2008)
Jumper (2008), scenariusz i produkcja: Simon Kinberg, reżyseria: Doug Liman, obsada: Hayden Christensen, Jamie Bell, Rachel Bilson, Samuel L. Jackson

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie