Na marginesie "syndromu Piotrusia Pana"

Remigisz Szulc
07.09.2015

Tak więc stuknęły mi magiczne (dla polonisty przynajmniej) urodziny: „czterdzieści i cztery"! Gdy, za licealnych jeszcze czasów, wyczytałem w jakiejś historii filmu, że Boris Karloff grając w klasycznej adaptacji Frankensteina był właśnie w tym wieku - pomyślałem, że to czas raczej na emeryturę niż na początek kariery... Ale nie jest tak źle, skoro moja Ukochana Żona kupiła mi z tej okazji nie szlafmycę i ciepłe bambosze - lecz kasetę VHS z klasyczną Disneyowską wersją Piotrusia Pana. Polowałem na ten film już od dawna. Zobaczyłem go jeszcze za studenckich czasów, podczas jakiegoś DKF-owskiego przeglądu pełnometrażowych filmów Disneya na Uniwerku. A były one wtedy rarytasem! PRL-u lat 70. i 80. nie było stać na kupno nowych animowanych pełnometrażówek tej wytwórni - zaś na zakupioną w latach 60. klasykę licencja już dawno wygasła. W auli Humanki były więc tłumy: nobliwi profesorowie, studenteria, dzieciarnia nawet. I wszyscy tarzali się ze śmiechu. Zaprezentowane zostały takie obrazy, jak 101 dalmatyńczyków, Zakochany kundel, Piotruś Pan właśnie.

Czyli nie sentymentalne kawałki w rodzaju Królewny Śnieżki lub Kopciuszka (ten nurt reprezentował jedynie przeckliwiony Pinokio) - ale filmy pełne humoru (czasami nawet pikantnego, adresowanego do dorosłych widzów), reprezentujące ów ciekawszy odłam Disneyowskiej produkcji (który wiele lat później wręcz eksploduje genialnym Królem Lwem). Jejku, jak myśmy się wtedy uśmiali! A to z bioderek Dzwoneczka, a to z tykającego krokodyla i wpadającego w rezonans kapitana Hooka... Poza tym podziwialiśmy znakomity polski dubbing („polskojęzyczny" Shrek miał do czego nawiązywać!) i pełne nasycenia kolory (w ostatniej dekadzie realsocjalizmu wszystkie kopie filmowe miały „barwy" made in ORWO).  Autentyczna anegdota: Piotruś Pan został wyświetlony też przez jedno z kin studyjnych przy ul. Długiej, jako dodatek do triumfującego wciąż na ekranach Wejścia smoka; po seansie wszyscy fani Bruce'a Lee dyskutowali z zapałem tylko o... tej rysunkowej komedii!  Z wielką więc przyjemnością przypomniałem sobie ów film. Do dziś bawi on i zadzi-wia.  Jedynie sposób skomponowania czołówki oraz animacja postaci Wendy zdradza, jak szacowny to klasyk! Chociaż... może czegoś mi jednak w tej nowej projekcji zabrakło: ciemnej sali kinowej i radosnej wspólnoty iluś tam rozryczanych śmiechem gardeł; tak - nawet DVD i plazmowy telewizor 100Hz nie byłyby w stanie zastąpić tego poczucia wspólnoty, jakie daje seans w kinie... 

Dziwię się więc wszystkim frajerom, którzy obejrzeli Dwie Wieże na monitorach komputerów - zamiast wytrzymać jeszcze tych parę tygodni...  Co zaś do „syndromu Piotrusia Pana" - jako fantasta i komiksiarz nie jestem pewnie od niego całkowicie wolny, ale nie jestem też chyba przypadkiem beznadziejnym: podczas pamiętnego wypadu do Pragi moją uwagę zwróciły T-shirty z Franzem Kafką, a nie z Harry'm Potterem... Ale mej Żonie, obchodzącej urodziny parę tygodni po mnie, kupię chyba kasetę z Zakochanym kundlem!
JPP

ps.
Zastanawialiśmy się niedawno na www.wejher.pl, jaki „normalny" film wejdzie jako pierwszy do IMAX-owego rozpowszechniania. Czy będzie to Atak Klonów, czy Komnata Tajemnic, czy Dwie Wieże. Okazał się nim, przynajmniej w polskich IMAX-ach, Król Lew...

GKF

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie