Na ekranach Dwie Wieże wg Tolkiena i Solaris wg Lema. Pierwszy film obejrzałem, nawet dwukrotnie; na drugi jakoś nie mogę się wybrać – pociąga mnie i odpycha… Nie jestem wobec adaptacji drugiej części trylogii tak krytyczny jak Ogan. Powieść angielskiego Profesora przeczytałem dwadzieścia lat temu; z zachwytem i jednym tchem – ale do „tolkiemaniaków” się nie zaliczam. Akceptuję prawo reżysera do zmian (byle nie były one tak totalne i debilne jak w amerykańskich adaptacjach Verne’a!). Doceniam fakt, że udało się (wreszcie, w XXI w.!) „sfilmować niefilmowalne”. Frodo, Sam, Aragorn, Gimli, Legolas – wydają się wyjęci z kart powieści.
Brakuje mi w filmie niektórych dialogów, niektórych scen (a niektóre nie dorastają dramatyzmem do opisanych: np. zbliżanie się Balroga) – ale generalnie jest, moim zdaniem, OK (choć nieco żal powieściowego Faramira oraz finałowej Szeloby). Jest to na pewno kawał porządnego przygodowego kina: widowiskowego, ale i niegłupiego (czego o nowych częściach Gwiezdnych wojen powiedzieć się, niestety, nie da…). Cieszy też fakt, iż ci, którzy Tolkiena nie czytali, a którzy dzięki filmowi Petera Jacksona zostaną zachęceni do lektury, odkryją jeszcze duuużooo dla siebie (pod warunkiem sięgnięcia do przekładu Skibniewskiej lub po oryginał!).
Co zaś do arcydzieła polskiego Filozofa... Ja odkryłem Lema dzięki Dziennikom gwiazdowym. Nie tylko porwały mnie humor i fantazja Mistrza – ale wtedy dopiero podchwyciłem „bluesa”: pojąłem, o czym naprawdę pisze Stanisław Lem (przedtem jego książki nieco mnie męczyły; od tego czasu - pochłaniałem je zawzięcie). Ale komuś wychowanemu na wielkiej literaturze przełomu XIX i XX w., lecz nieobeznanemu z fantastyką (poza, może, Wellsem) – „odkrywanie” największego żyjącego pisarza polskiego zaproponowałbym od Solaris właśnie. Ta jednocześnie „psychoanalityczna” i „wizyjna” powieść przemawia chyba do każdego [dorosłego] odbiorcy! Mówi wiele bolesnego o nas samych; kreuje obraz kontaktu z czymś naprawdę obcym. I nie zestarzała się – mimo że jej bohaterowie nie dysponują np. elektroniczną kamerą (w recenzji Raportu mniejszości Spielberga ktoś słusznie zauważył, jak niewiele futurystki się sprawdza: przepowiadano ruchome chodniki, a nikt nie przewidział telefonii komórkowej!).
Jednak utwory Lema niezbyt nadają się do przeniesienia na ekran: wszechobecna warstwa filozoficzna jest właściwie nieprzekładalna. Pierwszą próbę adaptacji Solaris podjęła na przełomie lat 60. i 70. kinematografia radziecka. Miał to być „odwet” za 2001: Odyseję kosmiczną Kubricka. I był to pierwszy film bloku wschodniego nakręcony na taśmie 70 mm! Jednak, mimo autorstwa wybitnego i „dysydenckiego” twórcy Andrieja Tarkowskiego (jego filmy zdobywały zagraniczne laury dla ZSRR, ale na ekrany tegoż ZSRR wchodziły z kilkuletnim „poślizgiem”, w śladowej ilości kopii...) – był to obraz nie mający z powieścią wiele wspólnego (pisarz wyzwał nawet reżysera, przy wspólnej wódce, od „duraków”).
JPP
IGKF