Surogat naukowej fikcji

Mariusz Siwko
09.09.2015

O co chodzi: Wszyscy chodzą w robotach i dopraszają się o kłopoty

Tytuł: Surrogates
Produkcja: USA, 2009
Gatunek: Tygiel gatunkowy
Dyrekcja: Jonathan Mostow
Za udział wzięli: Bruce Willis, Miranda Frost, laska z Silent Hill, Marsellus Wallace, Dr. Cochrane

O co chodzi: Wszyscy chodzą w robotach i dopraszają się o kłopoty
Jakie to jest: Jak widać Jonathan Mostow zasmakował w filmach, gdzie występują masowo roboty – po T3 postanowił zrobić Surrogates. Jeśli niektórym z Was wydawało się po T3, że pan Mostow powinien się trzymać jak najdalej od robotów, rakiet i w ogóle od SF – to Surrogates potwierdzi Waszą opinię. Zresztą, w porównaniu z tym, trzeci Terminator to Orson Welles.
Ale, aby oddać filmowi sprawiedliwość, przeanalizujmy go szczegółowo.

Po pierwsze, co ciekawe, jest to obraz wielogatunkowy i zalicza się do następujących nurtów:
– film z Brucem Willisem, gdzie przez większość czasu chodzi on sponiewierany,
– denny film z Brucem Willisem będący ilustracją rozwoju jego kariery,
– plastikowe SF robione przez ludzi nie mających pojęcia o SF,
– film kosztujący drogo, a wyglądający tanio.

Jak każdy już zapewne wie – w tym filmie chodzi o to, że ludziom już się nie chce fatygować, więc leżą w chatach i komputerowo sterują swoimi avatarami, czyli robotycznymi surogatami, które odwalają fizycznie życie za nich. W ten sposób egzystuje ponoć 98% społeczeństwa Ziemi; tak, tak, również w buszu Burkina Faso i górach Tybetu 9,8 na 10 spotkanych ludzi to roboty (podczas gdy właściciele leżą zapewne w swoich rozpadających się chatach na fotelach otoczeni komputerami o wartości swoich 100 000 dorobków życia, zasilanymi ani chybi z baterii słonecznych działających przez 5h na dzień). śeby nie było niedomówień – całość dzieje się jakieś 15–20 lat do przodu, więc biedne kraje są dalej tak biedne jak teraz (jakoś nikt nie informuje, że powszechna surogacja zapewniła dostatek i szczęśliwość wszystkim z góry na dół). Już na tym wstępnym etapie filmu widać, że scenariusz wolny jest od okowów logiki i jest to ewidentny przykład produkcji „jak sobie mały Jasio science fiction wyobraża”.

Dalsze znaki rozpoznawcze tego nurtu to osadzenie całości w zupełnie współczesnych realiach – gdzie te czasy, gdzie do filmów SF budowano całe uliczki i plastikowe samochody! Nie jest to też Raport Mniejszości z całą futurologiczną otoczką społeczną: tu mamy normalne samochody, normalne ulice, normalne komórki i normalnie ubranych ludzi (poza tym, że są robotami). Jedyny przejaw przyszłości to rozmieszczone tu i ówdzie na ulicy ładowarki do surogatów. Mostow zapewne powie, że to „taka decyzja artystyczna”; ja mówię „niemoc twórcza”, bo nawet w niskim budżecie można wcisnąć parę istotnych futurystycznych gadżetów czy chociaż fajną architekturę (vide miasta w Starship Troopers). Na skali miernoty świata umieściłbym Surogatów pomiędzy Paycheckiem a 6th Day, aczkolwiek na szczęście nie są aż tak denni jak ten
pierwszy tytuł.

Reżyser należy najwyraźniej do rzeszy filmowców, którzy uważają, iż przyszłość będzie różnić się od teraźniejszości dużą liczbą niebieskich świateł fluorescencyjnych umieszczonych na futurystycznych przyrządach. Stąd też wszelkie szczątkowe gadżety i urządzenia przyszłości emitują w tym filmie ww. światło – do takiego stopnia, że główny bohater łażąc w pewnym momencie po chacie w poszukiwaniu laboratorium kieruje się właśnie niebieską poświatą dobiegającą spod drzwi! W filmie poraża ilość debilizmów logicznych i niedoróbek w całej podstawowej koncepcji.

Rozumiem, że ma to być typowy, totalnie nieinspirujący film rozrywkowy bazujący na sensacyjnej intrydze osadzonej w pseudoprzyszłościowym świecie. Rozumiem też, że w filmie takim nie ma może czasu ani miejsca na dywagacje w stylu „czy Murzyni w Afryce mieliby murzyńskie czy białe surogaty”, „czy wszystkie surogaty japońskich dziewczynek miałyby wielkie oczy i zielone włosy” i wzmiankowane „co z biednymi?”. Film ogranicza się do zasygnalizowania, że teraz każdy jest piękny i młody– i może robić co mu się żywnie podoba, gdyż już przypadkowa śmierć nikomu nie grozi; ale to wszystko. Płycizna objechania tej – jakby nie patrzeć intrygującej – koncepcji poraża, mimo że jest ona główną osią fabuły.

W świecie zdominowanym przez robocich zastępców znaleźli się oczywiście i tacy, którzy z własnej woli nie poddali się surogacji i generalnie zwalczają całe zjawisko. Myliłby się jednak ten, kto by myślał, że są to normalni ludzie żyjący w normalnych chatach i prowadzący po prostu życie we własnej osobie. Z jakiegoś powodu w filmie indywidua takie żyją w slumsiarskich fortach i knują od rana do nocy przeciw surogatom, przy okazji będąc wyłączonymi spod normalnej jurysdykcji państwa na podstawie jakiegoś bliżej nieokreślonego porozumienia. Pomijam inne debilizmy typu noszenie pistoletów przez policję (które to pistolety mogą zrobić surogatowi jakąś szkodę ewentualnie po władowaniu w niego całego magazynka), podczas gdy inny policjant w biurze FBI ma podgląd na oczy wszystkich surogatów i może każdego w każdej chwili odłączyć – ale cicho, bo o tym nikt nie wie, najwyraźniej też sama policja. Kolejny piramidalny bezsens to cała surogacka armia USA prowadząca misje pokojowe na świecie – czasami występująca w postaci plastikowych G.I. Jones, a czasem w postaci ludzkiej (jak akurat budżetu stawało).

No, ale o co biega w tym całym szicie? – zechcecie zapytać. Proszę bardzo: bazując na wyżej podanych informacjach oraz na tym, że nieznani sprawcy niszczą surogaty z użyciem broni, która przy okazji zabija też podłączonego do nich właściciela, wymyślcie najbardziej sztampową mesjanistyczną fabułę, jaką jesteście w stanie. Już? No właśnie!

Na zakończenie, dla sprawiedliwości, należałoby przytoczyć nieliczne walory filmu. Po pierwsze charakteryzacja surogatów – faktycznie robi wrażenie, zwłaszcza odmłodzony Willis ze swoją grzywką oraz jego porównanie z wersją aktualną. Po drugie jest tu parę niezłych scen „kinetycznych”, gdzie coś w kogoś wali znienacka tak, że aż można podskoczyć. Po trzecie Ving Rhames w dredach wygląda nietuzinkowo. A po czwarte znalazło się i miejsce na analogię do internetu i 12–letniego Wojtka: w tym wypadku w postaci obleśnego grubasa wcielającego się w blondynę wyrywającą bojków na dysce.

Generalnie gdybym miał cokolwiek wspólnego z divixami, mógłbym polecić film co najwyżej w takiej formie. A w innym przypadku – rekomenduję pozostanie przy trailerze.

Ocena (1–5):
Roboty: 4
Sens świata: 1
Future shock: 1
Fajność: 2
Cytat: Relax, we’re the good guys.
Ciekawostka przyrodnicza: Film na podstawie komiksu. Którego niestety go nie czytałem, ale

tak się często składa, że to, co na stronie rysowanej wygląda sensownie, na ekranie już mniej...
Commander John J. Adams

/www.zakazanaplaneta.pl/
[tytuł od redakcji INFO]

Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie