Problem pochodzenia Indoeuropejczyków, podobnie zresztą jak omówione w innym artykule zagadnienie pochodzenie Słowian, zaprząta umysły wielu uczonych i miłośników starożytności, a przy okazji budzi zażarte dyskusje, często niestety toczone z naruszeniem elementarnych zasad rozumowania. Celem niniejszego artykułu nie jest streszczanie tych dyskusji, ale szczegółowa i krytyczna analiza przytaczanych w nich argumentów.
Listowanie wszelkich (niekiedy bardzo niepoważnych) pomysłów pojawiających się w związku z tematem, a nawet zestawianie tylko hipotez ogłaszanych drukiem bez jakiegokolwiek komentarza, nie jest wcale wyrazem obiektywizmu (ani pokory względem innych autorów). Kompilacja, w której przedstawia się jedynie założenia przeciwstawnych koncepcji, bez oceny wartości wysuwanych argumentów i kontrargumentów, dowodzi raczej niemocy intelektualnej jej twórcy. Od takiego pseudonaukowego pisarstwa autor bieżącego artykułu odcina się zdecydowanie.
Istnieje przekonanie, dość powszechne zwłaszcza wśród amatorów, że w sporach rację ma zawsze specjalista uznawany za największy autorytet w swojej dziedzinie, a jego opinie nie powinny podlegać ocenom przez osoby, które nie parają się zawodowo dziedziną związaną z tematyką sporu. Przekonanie to należy ocenić jako całkowicie bezpodstawne i określić jako przejaw negatywnego, choć niestety dość powszechnego zjawiska określanego mianem autorytaryzmu1. Innym przejawem tej przypadłości jest posądzanie osób mających własne, krytyczne, dobrze umotywowane zdanie o subiektywizm, a w najlepszym wypadku o brak skromności czy arogancję.
W dyskusjach na tematy kontrowersyjne obok chęci zamykania ust każdemu, kto próbuje przeciwstawić się autorytetom, i to bez uprzedniego przeanalizowania jego racji, często spotykamy się ze zjawiskiem przeciwstawnym, aczkolwiek równie niebezpiecznym i szkodliwym. Otóż w wielu dziedzinach wiedzy sporo zostało już odkryte, więc badacze, aby zdobyć autorytet czy pieniądze, często zajmują się „krytyczną analizą” dokonań swoich poprzedników. Czasem jest to w pełni uzasadnione: wtedy konstruktywny krytycyzm istotnie posuwa naprzód naszą wiedzę. Czasem jednak mamy do czynienia jedynie z usilnym wynajdywaniem niedoskonałości dawniejszych teorii i tworzeniu na tej tylko podstawie nowych objaśnień, które stoją na jeszcze kruchszych podstawach, ale wydają się za to nowe i „odkrywcze”, i przez to atrakcyjne. Co ciekawe, niektórzy autorzy działający takimi metodami rzeczywiście znajdują posłuch – zapewne z powodu coraz powszechniejszego nieuctwa i braku krytycyzmu w szerokich kręgach społeczeństwa.
A zatem szkodliwym zjawiskiem jest zarówno brak krytycyzmu i nadmierne uleganie autorytetom, jak i krytycyzm nadmierny, i przez to nieuzasadniony. Antidotum na obie te skrajności jest jak zwykle przestrzeganie zasady złotego środka, a więc z jednej strony zdecydowana krytyka poglądów niepodbudowanych konkretnymi argumentami, a z drugiej uznawanie za poprawne hipotez najprostszych, które jednocześnie pozwalają objaśnić wszystkie znane fakty. Wynika z tego automatycznie, że każda hipoteza, której przeczy choćby jeden bezsporny fakt, nie może być uważana za prawdziwą czy choćby prawdopodobną – można będzie do niej wrócić dopiero wtedy, gdy uda się znaleźć objaśnienie dla tego faktu. Im więcej zaś faktów, które trudno objaśnić na gruncie pewnej hipotezy, tym większe prawdopodobieństwo, że hipoteza ta jest fałszywa lub przynajmniej wymaga uzupełnień.
W tym miejscu należy chyba rozwiać kolejny mit powielany w różnych dyskusjach, a wynikający z niedostatecznego zrozumienia zasad nauk empirycznych (w tym także przez pewne osoby uważające się za naukowców). Otóż rzeczywiście prawdą jest, że często do uznania hipotezy za prawdziwą wystarcza jedynie określona, niepełna zgodność z doświadczeniem. Statystyka dostarcza nam nawet wiarygodnych progów, których przekroczenie skłania do uznania objaśnienia za prawdziwe nawet wówczas, gdy pewna ilość wyników eksperymentu odbiega od przewidywań. Ta zasada dotyczy jednak tylko określonej kategorii zjawisk i nie można jej bezkrytycznie rozciągać na wszystkie obszary zainteresowań nauki.
Mówiąc najprościej (choć niezbyt ściśle), w nauce obowiązuje stuprocentowa zgodność teorii z jednostkowymi faktami, choć wystarcza jedynie niepełna (choć wysoka) zgodność teorii z powtarzalnym doświadczeniem2. Ten drugi wypadek zachodzi głównie wtedy, gdy ujmujemy zjawiska od strony ilościowej. Jeśli rzucimy 100 razy monetą i reszkę otrzymamy 48 razy, nie upoważni nas to raczej do stwierdzenia, że moneta nie jest symetryczna. Jeśli średnim wynikiem z kilku ważeń torebki cukru okaże się 1012 g, nie pobiegniemy do sklepu z reklamacją (tym bardziej, że raczej nie poczujemy się poszkodowani).
Metody statystyczne opierają się często na badaniu koincydencji (współwystępowania) zjawisk, które możemy wywoływać doświadczalnie. Niepełna zgodność teorii z doświadczeniem (na ogół dopuszczalna w tego typu badaniach) czasami nie może być jednak tolerowana. Przypuśćmy, że chcemy przetestować hipotezę, że wystąpienie zjawiska B uwarunkowane jest wcześniejszym wystąpieniem zjawiska A. Nie ma tragedii, jeśli od czasu do czasu zdarzy się, że zjawisko A zajdzie, a zjawisko B mimo to nie wystąpi. Gorzej jednak, gdy zjawisko B zajdzie mimo że zjawisko A na pewno nie zaszło. Wówczas logika nakazuje odrzucić hipotezę o bezwzględnej zależności B od A nawet wtedy, gdy opisany ewenement zaobserwowano np. tylko raz na tysiąc obserwacji. Najprościej będzie wówczas wówczas założyć, że choć najczęściej B powodowane jest przez A, to jednak czasem przyczyną może być także tajemniczy i na razie nierozpoznany czynnik X – a to oznacza faktycznie odrzucenie hipotezy w pierwotnej wersji.
Gdy zjawisko nie ma charakteru ilościowego, tym bardziej nie powinniśmy pozostawiać żadnych niezgodności teorii z faktami, choć niekoniecznie musimy zaraz podważać istniejące objaśnienie. Nie odrzucimy zatem twierdzenia o związku opadów atmosferycznych z obecnością chmur deszczowych typu nimbostratus tylko dlatego, że raz zdarzyło się, iż mimo obserwacji takich właśnie chmur deszcz jednak nie spadł. W tym ostatnim wypadku zamiast podważać teorię związku pewnych rodzajów chmur z opadami poszukamy raczej objaśnienia dla tego konkretnego, obserwowanego fenomenu, odwołując się do dodatkowych czynników, które w danej sytuacji okazały się decydujące i powstrzymały spodziewany opad.
Czasem znów powinniśmy – zgodnie z zasadami nauki – odrzucić hipotezę nawet wówczas, gdy istnieje fakt podważający ją w sposób nie do końca jednoznaczny. Na przykład wiemy, że Rzymianie mieli niezłe pojęcie o ludach mieszkających tuż za granicą ich imperium. Fakt, że wśród tych ludów nie wymieniają Słowian, powinien być bardzo istotnym argumentem za odrzuceniem hipotezy, że Słowianie byli ich sąsiadami (zob. tutaj). Nad owym milczeniem nie można z pewnością przejść do porządku dziennego. Oczywiście można je wyjaśniać na różne sposoby, zakładając na przykład, że Rzymianie nie zdołali przypadkiem dostrzec istnienia Słowian na przestrzeni całej swojej kilkusetletniej historii, że zlekceważyli ich istnienie, gdyż Słowianie nie stanowili dla Rzymu zagrożenia militarnego, że Słowian co prawda znali, ale pod inną nazwą, itd. Rodzi się jednak pytanie, czy takie objaśnienia są rzeczywiście najprostsze3. Czyż nie jest sensowniej przyjąć, że Rzymianie nie znali Słowian dlatego, że obie nacje po prostu ze sobą nie sąsiadowały? W końcu takie objaśnienie nie stoi w sprzeczności z żadnymi faktami, a więc to właśnie ono powinno być przyjęte jako najbardziej wiarygodne.
Jak widać z przytoczonego przykładu, nauka wcale nie musi zawsze docierać do absolutnej prawdy (takie nierealne oczekiwanie znów ma więcej wspólnego z autorytaryzmem niż z rozsądkiem i logiką, a w najlepszym razie może być skierowane do filozofów), nie zawsze też musi udzielać całkowicie pewnych, niepodważalnych objaśnień. Powinnością uczonych jest jednak odrzucenie tego, co jest zupełnie niewiarygodne, i wskazanie objaśnień najbardziej prawdopodobnych (i przy tym możliwie najprostszych), albo też ocena stopnia prawdopodobieństwa różnych istniejących hipotez.
W dalszym zatem ciągu nie przedstawimy tu niepodważalnego i ostatecznego rozwiązania problemu pochodzenia Indoeuropejczyków, ale też nie będziemy równorzędnie traktować wszystkich hipotez dotyczących tego problemu. Nie będą w żaden faworyzowane hipotezy głoszone przez znanych uczonych kosztem innych hipotez – chyba że jednocześnie istnieją silne przesłanki przemawiające za ich przyjęciem. Spodziewać można się za to krytyki i obszernych komentarzy do hipotez bądź to prawdopodobnych, bądź też szeroko nagłośnionych w ostatnich czasach (nawet jeśli są zupełnie nieprawdopodobne). Z naszej analizy wyłączymy od razu hipotezy mało znane i przy tym mało prawdopodobne, a tym bardziej objaśnienia nonsensowne (np. pogląd, że kolebką ludów indoeuropejskich były obszary dzisiejszej Sahary). Postaramy się przeprowadzić analizę argumentów popierających poszczególne hipotezy, a następnie postaramy się wskazać rozwiązanie najbardziej prawdopodobne.
Podkreślimy jeszcze, że (wbrew temu, co się czasem pisze) nie ma żadnego znaczenia fakt, że na przestrzeni ostatnich 200 lat zaproponowano wiele możliwych lokalizacji miejsca, z którego wywodzą się Indoeuropejczycy – rzecz bowiem leży nie w ilości propozycji, ale w stopniu ich wiarygodności, a ten bywa bardzo zróżnicowany. Już teraz stwierdzimy, że w obliczu znanych faktów można wskazać jedno takie miejsce jako znacznie bardziej prawdopodobne od innych, choć na tę hipotezę nie ma i nigdy nie będzie dowodów zupełnie niepodważalnych – chyba że odkryjemy sposób poruszania się w czasie. Celem nauki nie jest jednak poszukiwanie prawdy, ale ocena stopnia prawdopodobieństwa konkurencyjnych hipotez. A zatem mimo braku pewności tę właśnie hipotezę przyjmiemy jako najlepiej objaśniającą znane fakty, a inne hipotezy zgodnie z zasadami nauki odrzucimy jako niewiarygodne. Na jej podstawie rozważymy następnie przyczyny, mechanizmy i drogi indoeuropejskich migracji, dzięki którym etniczny obraz dzisiejszego świata znacznie różni się od tego sprzed tysięcy lat.