Dla większego dobra?
Na kilka tygodni przed premierą ostatniej części przygód Harry’ego Pottera powiedziałem bratu, że moim zdaniem to, co wiemy po szóstym tomie o postaci Severusa Snape’a, to jeszcze zdecydowanie nie ostatnie słowo. Obaj zgodziliśmy się, że Snape jest najciekawszą, najbardziej wieloznaczną postacią w serii, i – jak się okazało – nie pomyliliśmy się spodziewając się kolejnej wolty z nim związanej: wszystkie sprzeczności (ewidentna nienawiść do Pottera, ale i wielokrotne przykłady pomocy dla niego; to, co robi w szóstym tomie oraz absolutne zaufanie Dumbledore’a do niego) zostają solidnie uzasadnione. Trudno było jednak przewidzieć, że kolejne zaskoczenie dotyczyć będzie samego profesora Dumbledore’a – nieskazitelnego wzoru dobroci, opoki sił dobra, niezłomnego obrońcy uciśnionych, etc., etc. To właśnie on pozostaje pierwszoplanowym, choć nieobecnym bohaterem „Deathly Hallows” – Dumbledore wciąż pociąga za sznurki, nikomu nie zdradziwszy więcej szczegółów swego planu, niż to potrzebne do jego bezwzględnej realizacji. Im dalej w las, tym wyraźniej Harry i jego przyjaciele uświadamiają sobie, jak niewiele wiedzieli zarówno o nim samym, jak i o jego zamiarach. For the greater good – dla wyższego dobra – to hasło kierujące bezwzględnym Dumbledore’em, jakiego dotąd nie znaliśmy. Gdy upada mit o krystalicznie czystym bohaterze, po raz pierwszy rodzi się wątpliwość: czy należy nadal ślepo wierzyć komuś, kto nie był z tobą szczery, wysyłając na beznadziejnie trudną misję wymagającą olbrzymich poświęceń i porzucenia normalnego życia?
Wątpliwości powiększają się tym bardziej, że pozostawiając Harry’emu i spółce zadanie odnalezienia i zniszczenia pozostałych horkruksów, dyrektor Hogwartu nie dostarczył zbyt wielu wskazówek, te zaś, których udzielił, zaszyfrował tak, że nie wiadomo, o co w nich chodzi. Do tego pojawiają się owe „Deathly hallows” (po polsku zwać się mają „śmiertelnym relikwiami”, w tłumaczeniach na niektóre inne języki „relikwiami śmierci” – nie podoba mi się ani jedno, ani drugie, ale nie mam pomysłu na lepsze), które gmatwają sprawę jeszcze bardziej: nie wiadomo, czy one, czy też horkruksy mają posłużyć do walki z Voldemortem. A do tego wcześniej niż się spodziewali przyjaciele muszą salwować się ucieczką i żyć odtąd w ukryciu (on the run), bez możliwości powrotu do opanowanego przez śmierciożerców Hogwartu, ani choćby do obserwowanej Nory Weasleyów. Krótko mówiąc, robi się coraz bardziej ponuro,
a misja poszukiwawcza posuwa się w ślimaczym tempie. Wkrótce jednak okaże się, co jeszcze w zanadrzu miał Dumbledore, i wówczas akcja przyspieszy gwałtownie, zmierzając wśród kilku wolt fabularnych do prawdziwie spektakularnego ostatecznego rozstrzygnięcia.
„Harry Potter and the Deathly Hallows” to najlepsza część i godne zwieńczenie serii; nawet jeśli akcja rozkręca się nieco powoli, a części rozwiązań można było się spodziewać po uważnej lekturze „Półkrwi księcia”, to jej dramatyczne zakończenie, a zwłaszcza wstrząsający rozdział „The Forest Again”, przejdzie do historii fantastyki. Rezygnacja z wyświechtanych szkolnych schematów, ale przede wszystkim obarczenie Harry’ego olbrzymią odpowiedzialnością i zadaniem ponad siły, czynią z ostatniego tomu cyklu poruszającą opowieść o trudnym, niechętnym, strasznym, ale podejmowanym poświęceniu dla i za innych. Pani Rowling przeszła tu samą siebie, dowodząc, jak bardzo mylą się ci, dla których „Potter” jest po prostu literaturą dla dzieci. Gdy podejmuje się temat śmierci i walki, i czyni się to z taką klasą i wyczucie postaci – zanikają granice między konwencjami. Podobnie jak u Tolkiena, mamy tu rzecz nie tyle o walce dobra i zła, ale o dobru walczącym ze złem. I nawet jeśli podział między jednym i drugim jest tu nieco za bardzo widowiskowy i czarno-biały (dotyczy to głownie jednoznaczności „szwarccharakterów”, z której wyłamuje się tylko rodzina Malfoyów), to opowieść o słabych, niedoskonałych ludziach próbujących zmierzyć się z ogarniającymi ich świat „siłami mroku” pozostanie w pamięci czytelników jako uniwersalne przesłanie, którego nie można przecenić.
I tylko epilog można było wyciąć. Po co dodawać epilog do takiej historii?
Michał Szklarski
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki