ANTY -FABULANT
Jacek Durski postawił przed czytelnikami swej debiutanckiej powieści – Roku – zadanie trudne: ogarnięcie prawdy. Spragnieni fikcji będą zapewne rozczarowani dokumentaryzmem narracji; podobnie jednak nie zaspokoją swej ciekawości poszukiwacze skandalu obyczajowego, do którego przyzwyczaiły nas (w wersji multimedialnej) telewizyjne reality show.
Czego jeszcze nie ma w powieści Durskiego? Autokreacji – pojmowanej, nader często, zwłaszcza w nowej prozie, jako synonim autoafirmacji. Nie ma też selekcji faktów, skazującej na zapomnienie nieistotne (pozornie) zdarzenia, które składają się na życie każdego z nas. Nie ma wreszcie krygowania się, wybielania w oczach własnych i czytelników.
Co zatem w zamian dostaje czytelnik Roku? Prawdę. Tę małą, codzienną, która może nie zmieni Gustawa w Konrada, lecz nie pozwoli się też zignorować; ocalającą od niebytu zapomnienia codzienność, potrafiącą przerosnąć fikcję. Podobnie czynił Proust – on jednakże zatapiał chwile w słowa, powtarzając Faustowskie marzenie o bezczasie. Durski natomiast notuje chwile, pozwalając zdarzeniom biec własnym tokiem. Niczym baczny obserwator towarzyszy swemu wcieleniu na kartach powieści. Durski-autor staje się Jackiem-narratorem. Może stąd bierze się wiarygodność zapisków, ich autentyzm wykraczający poza scenerię domu przy Mariackiej i ludzi, wśród których żyje? Nie są oni zresztą w Roku uprzywilejowani: dla bohatera powieści ich status ontologiczny nie różni się od statusu postaci fikcyjnych, zaludniających świat wyobraźni i utworów Durskiego. Zresztą oba światy – realny i wyimaginowany – przenikają się wzajemnie, jak w życiu, gdzie marzenie i rzeczywistość współistnieją.
Można nazwać utwór Durskiego powieścią, można jednak określić go również mianem „pamiętnika intymnego”, przybliżającego odbiorcy bogactwo świata ducha autora. Z kart Roku wychyla się ku nam postać nietuzinkowa artysty i człowieka, który zmagania z rzeczywistością potrafi zamknąć w słowach nie udających – by przywołać Leśmiana – że znaczą cos więcej, niż znaczą.
To szczególna cecha pisarstwa Durskiego: wrażliwość na słowo nie tylko w jego warstwie znaczeniowej, lecz również brzmieniowej. Łączone w zdania wybrzmiewa ono frazą nieomal doskonałą, znajdując dopełnienie w kolejnym. To nie proza (czy też raczej nie prozatorski sposób wykorzystywania zasobów języka), lecz poezja, przeznaczona – niczym w początkach tradycji greckiej – do głośnego odczytywania. Dopiero wtedy frazy Roku ukazują bogactwo brzmieniowe i autorską wrażliwość na słowo. Ale też coś jeszcze: potwierdzają autentyzm zapisków, istotność doboru zdarzeń, składających się na tytułowy rok. Czy to się mogło zdarzyć? I czy tak się mogło zdarzyć? Innymi słowy – gdzie w Roku przebiega (jeśli w ogóle istnieje) granica między literacką kreacją a paradokumentalnym zapisem? I czy można utwór Durskiego „zaszufladkować” inaczej niż jako (niech określenie to nie zabrzmi ironicznie, nie taka była bowiem intencja piszącego te słowa) „Durszczyzna”?
Oczywiście można szukać literackich powinowactw i mówić o świecie marzeń niczym u Truchanowskiego lub codzienności „z Uniłowskiego”. Można – ale czy warto, skoro utwór Durskiego broni się sam istotnością problematyki i frazą, w której wybrzmiewa? Może więc warto poszukać dlań kontekstu – zamiast w literaturze – w opisywanej przez Durskiego codzienności? Może też warto, na co autor Roku stara się zwrócić naszą uwagę, dostrzec bogactwo dnia powszedniego w jego blaskach i cieniach. Może wreszcie to jest największym zyskiem płynącym z lektury utworu: uświadomienie sobie, że każdy ma własny rok – choć nie wszyscy potrafią dostrzec go w porę, nim przeminie.
Adam Mazurkiewicz
GFK