Fantastyka książki - Wojna Kwiatów, Tad Williams

Remigisz Szulc
06.09.2015

Tad Williams nie jest pisarzem dla każdego. Osoba, która zdecyduje się na lekturę jego powieści, musi pamiętać, że będzie ona długa, a akcja będzie się rozwijać przez pierwsze dwieście stron. Ci jednak, którym nie przeszkadza ten specyficzny styl pisarstwa, mogą liczyć na fascynującą przygodę. Tak oceniano debiutancką trylogię Williamsa, „Pamięć, Smutek i Cierń”, której niektórzy nie znoszą, inni zaś uważają za lepszą od Trylogii Tolkiena. Nie inaczej jest z powieścią „Wojna Kwiatów”.

Jej głównym bohaterem jest Theo Vilmos, niespełniony muzyk, koncentrujący się na ćwiczeniach z zespołem w garażu zamiast zajmować się spodziewającą się dziecka żoną. Wkrótce w jego życiu następuje seria tragedii i niepowodzeń – w tym śmierć dziecka i rozwód – które doprowadzają go do decyzji o zaszyciu się w domku w środku lasu. Nie znajduje w nim jednak spokoju – gdyż niespodziewanie atakuje go irrha, wyjątkowo obrzydliwy potwór z morderczymi zamiarami. Na szczęście w ostatniej chwili pojawia się niejaka Ogryzka, istota o rozmiarach dłoni, i ratuje go, zabierając do magicznego świata – Faerie.

To dopiero początek tej historii. Theo usiłuje dowiedzieć się, kto i po co sprowadził go w to dziwne miejsce. Okazuje się, że jest do czegoś potrzebny jednej z trzech lokalnych frakcji politycznych. Rusza z wiejskiej rezydencji do Miasta, gdzie ma go przyjąć jeden z polityków. Coś jednak w sprawie śmierdzi, ponieważ niemal natychmiast pojawiają się zamachowcy, usiłujący go zabić. Uciekając przed mordercami, bohater stopniowo zaczyna dowiadywać się prawdy o tym, kim jest i jaką rolę odegra w życiu Faerie i konflikcie między poszczególnymi rodami. Pozna też na własnej skórze, w jaki sposób objawia się gniew magicznych rodów.

    Świat stworzony przez Williamsa w wyjątkowo niewielkim stopniu przypomina baśnie – poza obecnością bardzo licznych, dziwacznych istot. Jest to świat baśniowy epoki przemysłowej – jeżdżą w nim pociągi, po drogach poruszają się samochody, święcą latarnie, działają telefony i telewizja („lustrzany strumień”). Najbardziej interesująca jest jednak struktura społeczna. Wszystkimi ludami Faerie rządzi sześć potężnych rodów, które swoje nazwy wzięły od różnych rodzajów kwiatów. Rody te opłacają potężne prywatne armie, utrzymują fasadowy parlament, używają życia i bezwzględnie eksploatują i wyzyskują inne istoty, uważane za klasy niższe. Najbardziej charakterystycznym przykładem tego sposobu sprawowania władzy są magiczne elektrownie, w których wytwarza się moc niezbędną do funkcjonowania ogromnego Miasta: sprowadza się do nich dzieci nisko urodzonych istot i wysysa z nich energię.

W tym świecie motywem sprawczym są bardzo ludzka, zachłanna żądza władzy, pieniądze i brutalny wyzysk ekonomiczny połączony z oligarchizacją. Opornych bez mrugnięcia okiem zamyka się w prywatnych i publicznych więzieniach, przemocą wydobywa potrzebne informacje lub likwiduje. Mieszkańcy Faerie muszą się nie wychylać i znać swoje miejsce w lokalnej hierarchii, ryzykując poważnymi konsekwencjami w razie sprzeciwu.
    „Wojnę Kwiatów” można nazwać dysbaśnią – bajkową dystopią. Tad Williams postanowił zburzyć mit o pięknej magicznej krainie, do której wybranych ludzi prowadzą sympatyczne wróżki, zastanawiając się, jak funkcjonowałyby w niej typowe mechanizmy rządzące światem: pragnienie władzy i potęga pieniądza. W rezultacie powstała świetna, przemyślana powieść, z każdą kolejną stroną coraz bardziej wciągająca i frapująca.

Atutem tej książki jest jednak nie tylko tematyka – ale również perfekcyjny warsztat, którego mógłby się uczyć u Williamsa każdy początkujący pisarz. Po lekturze kilku jego powieści jestem zdania, że Williams nawet kłodę drewna potrafiłby opisać  w ciekawy i przyciągający uwagę sposób. Wszystko jest u niego dopracowane do najdrobniejszego szczegółu, przemyślane, zaplanowane i umieszczone we właściwym miejscu. Tej perfekcji właśnie powieść zawdzięcza ogromny rozmach. Przy takim poziomie techniki pisarskiej nawet najbanalniejszy temat można opisać w taki sposób, że powstanie solidne czytadło.

    Z tych też powodów polecam „Wojnę Kwiatów”. Wprawdzie miłośnicy krótszych książek będą musieli uzbroić się w cierpliwość, jednak ci, którzy zechcą zainwestować
w książkę trochę swojego cennego czasu, nie zawiodą się.

Marcin Szklarski
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie