
Gdy do Polski przyjeżdża kolejna muzyczna gwiazda, to właściwie w ciemno możemy zakładać, że wystąpi na Stadionie Narodowym. Nie byłoby w tym może nic złego, gdyby nie pewien szkopuł. Otóż, ten obiekt „słynie” z wręcz fatalnej akustyki, z czym nie radzą sobie nawet dźwiękowcy największych zespołów i wykonawców. Dlaczego więc organizatorzy uparcie ogłaszają koncerty właśnie na – jak to określają złośliwi koncertowicze – „Studni Narodowej”?
Odpowiedź jest prosta: chodzi o kasę. W koncertach na Narodowym może uczestniczyć nawet 70-80 tysięcy osób, czyli trzykrotnie więcej niż w takiej niezłej akustycznie Tauron Arenie w Krakowie. W tym biznesie liczby muszą się zgadzać. Artyści nie grają za darmo, dlatego chcąc namówić największych wykonawców do występu w Polsce, trzeba im zagwarantować odpowiednie honorarium, które finansują fani.
Zaletą Narodowego jest to, że leży w Warszawie, czyli mniej więcej w centrum naszego kraju. Dzięki temu dostęp do stadionu jest relatywnie równy dla mieszkańców innych regionów Polski. Mniej więcej taką samą drogę pokonają łodzianie, bydgoszczanie, poznaniacy, krakowianie itd.
Stadion Narodowy jest czymś, czym możemy się pochwalić w Europie i na świecie, choć często tego nie doceniamy. Są artyści, dla których ma znaczenie, gdzie grają. A Narodowy to rzeczywiście piękny, imponujący obiekt, który sam w sobie może być kartą przetargową w negocjacjach z artystami ruszającymi w trasę po Europie.
Możemy się zatem zżymać na tragiczną akustykę Stadionu Narodowego, co nie zmienia faktu, że i tak będą na nim organizowane największe koncerty w Polsce – po prostu nie ma dla niego konkurencji pod względem pojemności i lokalizacji.